Yamagata spróbował wkroczyć, zanim dyskusja przerodziła się w kłótnię.
— Odkrycie żywych istot w chmurach na Wenus, a nawet na powierzchni tej planety, było dla wszystkich dużym zaskoczeniem — rzekł.
— Krzemowe węże z płynną siarką zamiast krwi — dodał kapitan Shibasaki, przejmując pałeczkę od swojego pracodawcy.
Biskup Danvers wzdrygnął się.
— Niewiarygodne organizmy — rzekł Molina. — Jak brzmiał ten werset z Blake’a? Że ciebie i Baranka stworzył? — patrzył przez stół na biskupa, bliski cynicznego uśmiechu.
— Ale żadna z tych istot nie posiada inteligencji, jaką obdarzył nas Bóg — zaoponował Danvers.
— Niewykluczone, że lewiatany z Jowisza ją mają — rzekł Molina.
Przy stole zapanowało milczenie. Na skinięcie Yamagaty dwóch stewardów zaczęło podawać przystawkę: wędzonego węgorza na sałatce z wodorostów. Yamagata i kapitan jedli pałeczkami. Dwóch pozostałych gości używało widelców. Yamagata zauważył, że gaijin prawie nie tknęli jedzenia. Cóż, trudno, następny będzie stek, powinni poczuć się jak w domu.
Biskup Danvers nie zamierzał jednak porzucać tematu.
— Ale chyba nie sądzicie, że coś znajdziecie na powierzchni Merkurego? — zwrócił się do Moliny.
— Muszę przyznać, że nie jest to miejsce, gdzie spodziewalibyśmy się znaleźć żywe organizmy — przyznał Molina.
— Planeta została praktycznie wyżarzona. Z wyjątkiem jam lodowych blisko biegunów nie ma nigdzie ani kropli wody, chyba że głęboko pod powierzchnią.
— Dlaczego więc sądzisz…
— PAH — odparł Molina.
— Słucham?
— PAH — powtórzył Molina.
Biskup zmarszczył czoło.
— Victorze, czy celowo jesteś wobec mnie nieuprzejmy?
— Sądzę, że nasz słynny astrobiolog — wtrącił Yamagata — mówi o pewnego rodzaju związkach organicznych.
— Policykliczne węglowodory aromatyczne — zgodził się Molina. — Pe-a-ha. PAH.
— Ach, tak — mruknął Danvers.
— Znaleźliście takie związki na powierzchni Merkurego? — zapytał Yamagata.
Molina pokiwał głową z zapałem.
— W próbkach skały pobranych przez budowniczych bazy znaleziono ślady związków PAH.
— I uważasz, że to świadczy o istnieniu życia? — drążył Danvers. — Ślady jakichś związków chemicznych?
— PAH to bioznaczniki — rzekł stanowczo Molina. — Znaleziono je na Ziemi, na innych planetach, na kometach — nawet w obłokach międzygwiezdnych.
— I zawsze są związane z obecnością istot żywych? — Dopytywał się Yamagata.
Molina zawahał się na ułamek sekundy.
— Prawie zawsze. W pewnych warunkach mogą istotnie powstać w sposób inny niż biologiczny.
Danvers potrząsnął głową.
— Nie mogę uwierzyć, że na tej opuszczonej przez Boga planecie mogłoby coś żyć.
— A skąd wiesz, że została opuszczona przez Boga? — dopytywał się Molina.
— Nie miałem na myśli, że dosłownie opuszczonej — mruknął Danvers.
— Jak pewne są te dowody? — spytał Yamagata. — Czy obecność tych związków oznacza, że na powierzchni Merkurego na pewno jest życie?
— Nic nie jest pewne — odparł Molina. — Związki PAH rozpadają się bardzo szybko w tutejszym potwornym żarze i suszy.
— Ach — rzekł biskup uśmiechając się po raz pierwszy.
Molina uśmiechnął się jeszcze szerzej i bardziej demonicznie.
— Nie rozumiesz? Jeśli związki PAH rozpadają się szybko, a nadal znajdujemy je w skałach, coś musi je cały czas wytwarzać. Tam, na powierzchni, musi być coś, co nieprzerwanie tworzy te skomplikowane, delikatne związki. Coś, co żyje.
Twarz biskupa zbladła. Yamagata nagle wyobraził sobie tysiące zapalczywych ekologów protestujących przeciwko jego projektowi pozyskiwania energii słonecznej, by zapobiec zniszczeniu lokalnych form życia.
BAZA GOETHE
Dante Alexios siedział sztywno w swoim fotelu i próbował nie okazywać zadowolenia. Na ekranie ściennym w jego biurze widniała twarz Moliny o skupionym i szczerym wyrazie.
On chce przylecieć do bazy, powiedział sobie w duchu zachwycony Alexios. Prosi mnie o pozwolenie na przylot.
— Moja misja ma pozwolenie Międzynarodowego Urzędu Astronautycznego — mówił Molina — i Międzynarodowego Konsorcjum Uniwersytetów oraz fundacji naukowych…
— Oczywiście — przerwał mu Alexios. — Oczywiście. Nie mam zamiaru przeszkadzać panu w ważnych badaniach, doktorze Molina. Chciałem tylko wyjaśnić, że warunki panujące na powierzchni są raczej trudne. A nasza baza jest nadal w budowie.
Skupiony wyraz twarzy Moliny przeszedł w uśmieszek samozadowolenia.
— Byłem już w takich miejscach, panie Alexios. Powinien pan zobaczyć bazę na Europie, przy tym promieniowaniu, przed jakim trzeba się tam chronić.
— Potrafię to sobie wyobrazić — odparł sucho Alexios.
— I nie ma pan nic przeciwko mojej wizycie w bazie?
— Oczywiście, że nie — odparł Alexios. — Nasza baza jest do pańskiej dyspozycji.
Błękitne oczy Moliny rozbłysły.
— To wspaniałe! Zaraz zacznę przygotowania.
I na tym Molina zakończył transmisję. Ekran ścienny Alexiosa nagle ściemniał. Nawet nie zadał sobie trudu, żeby podziękować albo pożegnać się, pomyślał Alexios. To takie do niego podobne, impulsywny i zadufany w sobie jak zawsze.
Alexios wstał z fotela i przeciągnął się leniwie, zaskoczony, jak bardzo ścierpł podczas tej krótkiej rozmowy z astrobiologiem.
Victor mnie nie poznał, powiedział sobie. Ani śladu przebłysku świadczącego o tym, że coś mu świta. Pewnie, minęło ponad dziesięć lat, a nanochirurgia poważnie zmieniła moją twarz, Nie poznał nawet mojego głosu. Jestem martwy, odszedłem, przynajmniej dla niego.
Wszystko gra, pomyślał Alexios. Przyleci tu, żeby wyjść na głupka i spotka go zguba. A ja nie będę musiał nawet kiwnąć palcem. Aż tak się pali do własnej zguby.
Tej nocy Alexiosa dręczyły koszmary. Twardy jak stal upór, który przywiódł go na Merkurego i skłonił do zwabienia Victora Moliny do tej nory, ucichł we śnie, zbladł, gdy Alexios pogrążył się w nieopanowanym świecie głębokich myśli, świecie, który na jawie był ukryty i solidnie zamknięty.
We śnie stał znów u podstawy podniebnej wieży, zadzierając głowę, by przyjrzeć się jej idealnie prostej linii wznoszącej się ponad chmury, dalej niż sięgał wzrok, dalej, ku gwiazdom.
Lara stała przy nim, obejmując go w pasie, z głową na jego silnym ramieniu. Brylantowy pierścionek na jej palcu dostała od niego, nie od Victora. Przyjęła jego oświadczyny i odrzuciła Molinę. Alexios odwrócił się ku niej, wziął ją w ramiona i pocałował z całą czułością i miłością, jakie płonęły w jego duszy.
Odsunęła się od niego, nagle przerażona. Na jej cudownej twarzy pojawił się grymas; zaczęła krzyczeć; potężna wieża zaczęła się powoli rozpadać, wijąc się jak olbrzymi wąż ze sztucznego włókna, zwijając się ospale, w sposób nieopanowany, niepowstrzymany, aż powoli, ale nieubłaganie uderzyła o ziemię. W zupełnej ciszy. W całkowitej ciszy, jakby nagle ogłuchł. Alexios chciał krzyczeć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Chciał powstrzymać upadek wieży gołymi rękami, ale nie mógł się poruszyć, miał wrażenie, że jego stopy wrosły w ziemię.