Nie ma jednak nikogo innego, powiedziała sobie w duchu. Tylko Victor Junior. Wyprostowała się. Jej syn. Jej i Victora. On też jest w to wmieszany. Nie mogę dopuścić do tego, żeby McFergusen, Mance albo ktokolwiek inny zrujnował jego przyszłość. Muszę go chronić.
Padł na nią jakiś cień. Odwróciła się i ujrzała zwalistą postać Elliotta Danversa wynurzającą się z luku.
— Też nie może pani spać, prawda?
— Tak.
Danvers opadł ciężko na krzesło naprzeciwko Lary. Jęknęło pod nim, a biskup westchnął ciężko.
— Wysłałem moim przełożonym w Atlancie sześć wiadomości, a oni nie odpowiedzieli na żadną.
Lara dostrzegła, że jego pulchna twarz była blada, upstrzona zmarszczkami, których dotąd nie dostrzegła.
— Co się stanie, jak ksiądz wróci na Ziemię? — spytała.
Danvers wzruszył potężnymi ramionami.
— Nie mam pojęcia. Pewnie dostanę jakiś inny przydział. I pozbawią mnie stanowiska. Może w ogóle mnie wyrzucą.
— Wiem, że ksiądz tego nie zrobił — zapewniła Lara.
Oczy Danversa błysnęły na krótko.
— Dziękuję.
— Nie mówię tego z uprzejmości. Wiem, kto wrobił Victora i podłożył dowody, żeby was obu obciążyć.
Otworzył szeroko oczy.
— Wie pani?
— Ale jeśli księdzu powiem, on też będzie skończony.
— Przecież to ktoś, kto próbuje nas zniszczyć!
— Nie wiem co robić — przyznała Lara żałośnie.
— Ależ wie pani — rzekł biskup. — Należy zrobić to, co jest słuszne. Nie można kryć kogoś, kto kłamie. Proszę nie myśleć o mnie — na szali jest kariera pani męża.
— Wiem.
— A wasz syn? To wszystko ma znaczenie także dla niego.
— Wiem — powtórzyła.
Danvers patrzył na nią, jakby chciał wydobyć z niej informację samą siłą woli. W końcu spytał:
— Dlaczego nie chce pani powiedzieć, kto jest winowajcą?
— Bo wtedy on też ucierpi. A wiele już wycierpiał w życiu i nie wiem, czy powinnam mu to zrobić, zadać mu jeszcze większe cierpienie.
— Ale… pani mąż! Pani syn! Ja sam!
Lara objęła kubek obiema dłońmi i zajrzała do środka.
— Może wystarczy, jak powiem komisji, że ktoś się do tego przyznał i oczyszcza księdza całkowicie? Może to wystarczy.
— Nie podając jego nazwiska, żeby mogli to sprawdzić? Pomyślą, że kłamie pani, aby chronić męża.
Pokiwała głową z przygnębieniem.
— Nie mogę pomóc jednemu nie zadając cierpienia drugiemu.
Biskup odczekał przez sekundę, po czym sięgnął i ujął jej ręce w swoje potężne dłonie.
— Laro, moralność nie występuje w odcieniach szarości. Jest czerń i biel. Albo się robi coś dobrego, albo złego. Nie ma nic pośrodku.
Spojrzała w jego szare oczy, zaczerwienione z braku snu i pomyślała, że moralność byłaby prosta, gdyby zrobienie dobrego uczynku ratowało naszą własną głowę.
— To jest trochę bardziej skomplikowane — rzekła cicho.
— Więc proszę o tym pomyśleć — rzekł Danvers, prawie łagodnie. — Co jest najlepsze dla największej liczby ludzi? Musi pani myśleć o swoim mężu, synu i o mnie, a nie o tajemniczym złoczyńcy.
Skinęła głową.
— O moim mężu, synu i o księdzu.
BOREALIS PLANITIA
Alexios i Yamagata, odziani w niewygodne skafandry, siedzieli obok siebie w przezroczystej kabinie traktora toczącego się przez upstrzony skałami krajobraz.
— Borealis Planitia — mruknął Yamagata. — Równina północna.
Alexiosowi wydało się, że wyczuł w jego głosie nerwowość, jakiś niepokój. We wnętrzu kabiny, gdzie było powietrze, mogli ze sobą rozmawiać bez pośrednictwa radia, choć ich głosy były nieco stłumione.
— Ten rejon to stary jęzor lawy — mówił dalej Yamagata, bardziej do siebie niż do swego towarzysza. — Planetolodzy twierdzą, że kiedyś było to jezioro stopionej lawy, miliardy lat temu.
Alexios zadowolił się prowadzeniem traktora przez labirynt głazów porozrzucanych wszędzie po powierzchni. Od czasu do czasu przetaczali się po jakimś mniejszym kamieniu, a traktor kołysał się i podskakiwał. Z prawej strony widać było zwężający się uskok. Alexios wiedział, że zaraz do niego dotrą.
— Z orbity widać zarysy jeszcze starszych kraterów, kraterów niewidzialnych, zatopionych przez przepływającą tędy lawę — mówił dalej Yamagata.
Alexios pokiwał głową w hełmie. Ten facet po prostu lubi napawać się dźwiękiem własnego głosu, pomyślał. Próbuje ukryć strach. Alexios uśmiechnął się złośliwie i dodał: a ma się czego bać.
Jechali w milczeniu. Czas się dłużył. Alexios czuł w kościach wibracje elektrycznych silników traktora, słyszał własny oddech w hełmie. Jechał jak automat; miał wrażenie, że nie zostało w nim już ani cienia emocji.
— Jakoś się pan nie odzywa — zauważył w końcu Yamagata.
— Tak — potwierdził Alexios.
— O czym pan myśli?
Alexios odwrócił się, by spojrzeć z niechęcią na starszego mężczyznę.
— Rozmyślałem sobie o kosmicznej wieży.
— O kosmicznej wieży? — spytał zdumiony Yamagata. — To było tyle lat temu.
— Tyle lat. I tylu ludzi zginęło.
— Technologiczny błąd — odparł Yamagata. — Ludzie, którzy ją zbudowali, nie pomyśleli o tym, jakie może stwarzać zagrożenie.
— Część wieży nadal leci sobie przez kosmos.
— Z ciałami dziesiątków ludzi.
— Zamordowanych ludzi — rzekł Alexios.
Yamagata chrząknął.
— Tak, można to i tak postrzegać.
— To był sabotaż. Ci ludzie zostali zamordowani.
— Sabotaż?
— Agentów Yamagata Corporation.
Yamagata otworzył usta ze zdumienia.
— To nieprawda! To niemożliwe!
— Obaj wiemy, że to możliwe i że tak się właśnie stało — odparł Alexios nie zdejmując odzianej w rękawicę dłoni z kierownicy.
— To jakieś paranoiczne fantazje — warknął Yamagata.
— Naprawdę? Ktoś, kto brał w tym udział i przeżył, opowiedział mi całą historię. Zanim wynajęliście zbirów, żeby uciszyli go na zawsze.
— Zbirów? — prychnął Yamagata. — Kiedy zawaliła się wieża, byłem w klasztorze Chota w Himalajach. Dowiedziałem się o tym dopiero tydzień po tragedii.
— Tak, wiem. Taką ma pan historyjkę.
Yamagata spojrzał na siedzącego obok, poważnego i opanowanego Alexiosa. To wariat, pomyślał. W oczach Alexiosa czaiło się coś więcej niż gniew, coś więcej niż wściekłość. Po raz pierwszy od chwili, gdy wykryto u niego raka mózgu, Yamagata poczuł, że dusi go strach.
— Byłem szefem projektu budowy wieży — oznajmił Alexios, z lodowatym spokojem, jakby otaczała go lodowa tarcza.
— Szef projektu budowy wieży został wygnany.
Alexios uśmiechnął się.
— Podobnie jak pan, miałem więcej niż jedno życie.
— Nie miałem z wieżą nic wspólnego — upierał się Yamagata.
— Wieża zawaliła się z powodu akcji sabotażowej Yamagata Corporation. Jej ludzie użyli nanomaszyn, żeby uszkodzić ją w najbardziej wrażliwym punkcie. Człowiek, który wyprodukował nanoboty, opowiedział mi całą historię, zanim dopadli go wasi mordercy.
— I pan mu uwierzył?
— Bał się o swoje życie — odparł Alexios. — I w końcu go dopadli. Wysadzili też statek, którym lecieliśmy, żeby się upewnić, że wszyscy, z którymi rozmawiał, też zginęli.