Выбрать главу

WSCHÓD SŁOŃCA

Pierścień powoli wschodzącego Słońca był jak stopiona lawa: sączył żar do małej kabiny traktora. Yamagata dostrzegł, że Alexios jedzie prosto w kierunku Słońca i uskoku.

— Co pan robi? — spytał.

Alexios obrócił toczący się pojazd tuż przed skrajem uskoku i nacisnął hamulec. Traktor zatrzymał się.

— Wysiadamy — oznajmił.

— Myślałem…

— Rozprostujemy trochę nogi — rzekł Alexios, otwierając klapę po swojej stronie kabiny ze szkłostali.

Choć w skafandrze nie czuło się tego, Yamagata uświadomił sobie, że całe powietrze natychmiast uciekło w otaczającą ich próżnię. Alexios obrócił się w jego stronę i wystukał coś na klawiaturze na nadgarstku skafandra. Yamagata usłyszał jego głos w słuchawkach hełmu:

— Żeby się porozumieć, będziemy musieli korzystać z radia w skafandrze.

— Chce mnie pan zabić, tak? — spytał Yamagata otwierając klapę po swojej stronie.

— Zamordował pan cztery miliony ludzi — odparł Alexios cicho, prawie rozbawionym tonem. — Myślę, że stracenie pana to zwykły akt sprawiedliwości.

— Rozumiem.

Yamagata zszedł ostrożnie z fotela i stanął na twardym, upstrzonym kamieniami gruncie. Jestem w rękach szaleńca, pomyślał.

— Gdyby się pan nad tym zastanawiał — wyjaśnił Alexios, obchodząc traktor i podchodząc do Yamagaty — radio skafandra nie ma na tyle dużego zasięgu, żeby dało się porozumiewać z bazą. Nie da się bez przekaźnika traktora, a na nim wyłączyłem częstotliwość nadawania.

— Nie mogę więc wezwać pomocy — stwierdził Yamagata.

— Ja też nie — wypowiadając te słowa Alexios dotknął jakiegoś przełącznika na skafandrze i traktor ruszył, wzbijając chmurki pyłu, oddalając się od nich.

— Nie jedzie pan nim? — spytał zdziwiony Yamagata.

— Nie, zostaję tu z panem. Umrzemy razem. W bazie namierzą sygnał traktora i dojdą do wniosku, że wszystko w porządku.

Yamagata niemal się roześmiał.

— I to ma być zwykły akt sprawiedliwości?

— Może istotnie nie taki zwykły — zgodził się Alexios. — Wymierzam sprawiedliwość już od kilku dni, ale najwyraźniej jeszcze nie nabyłem wprawy.

Alexios zatrzymał się. Yamagata cofnął się o kilka kroków, ale uświadomił sobie, że tuż za nim zaczyna się uskok.

— Wymierzał pan sprawiedliwość? — spytał. — Co pan ma na myśli?

— Molinę i Danversa — odparł gładko Alexios. — To ja przy wiozłem tu marsjańskie skały. Doprowadziłem do nich Molinę, a on łyknął przynętę jak dureń, którym zresztą jest.

— A Danvers?

— Zrzuciłem winę na Danversa. Teraz obaj lecą w niełasce na Ziemię.

— Celowo zniszczył im pan kariery.

— Zasłużyli na to. Zniszczyli mi życie. Obaj. Odebrali mi wszystko co miałem.

To szaleniec, pomyślał Yamagata. Traktor oddalał się powoli, tocząc się w stronę niepokojąco bliskiego horyzontu.

— Wiadomość dla pana Yamagaty. — W słuchawkach usłyszał głos kontrolera bazy. — Od kapitana frachtowca Xenobia.

Alexios rozłożył odziane w rękawice ręce.

— W takim razie…

Kontroler nie czekał na potwierdzenie.

— A oto otrzymana wiadomość, proszę pana.

Yamagata usłyszał ciche stukniecie i rozległ się inny głos.

— Sir, przepraszam, że przeszkadzam, ale kapitan uznał, że powinien się pan o tym dowiedzieć. Jeden z pasażerów znajdujących się na pokładzie popełnił samobójstwo. Biskup Danvers poderżnął sobie gardło w łazience swojej kajuty. Wygląda jak rzeźnia.

Yamagata obrzuciła Alexiosa stanowczym spojrzeniem, ale dostrzegł tylko własne odbicie w ciemnej szybce hełmu.

— Dziękuję za informację — rzekł, prawie szeptem.

— Oni nas nie słyszą — przypomniał Alexios.

Znów rozległ się głos kontrolera bazy.

— Czy będzie jakaś odpowiedź, panie Yamagata? Sir? Czy pan mnie słyszy?

Alexios podszedł do brzegu uskoku. Do licha, pomyślał. Nie usłyszą nas, więc zaczną się martwić.

— Panie Yamagata? Panie Alexios? Proszę, odpowiedzcie.

Jeśli wyślą ekipę ratunkową, będą szukać traktora, pomyślał Alexios. Dopiero jak go znajdą i odkryją, że nas tam nie ma, zaczną nas szukać.

Chwycił Yamagatę za okryte skafandrem ramię.

— Idziemy na spacer.

Yamagata zawahał się.

— Dokąd mnie pan zabiera?

Alexios wskazał kierunek wolną ręką.

— Tam, na dno uskoku. Kiedy wzejdzie Słońce, lepiej się nie narażać na bezpośrednie działanie promieni słonecznych. Na dole będzie chłodniej. Zaledwie jakieś paręset stopni Celsjusza w cieniu.

— Chce pan przedłużyć moją egzekucję?

— Chcę uniemożliwić im przyjście nam z pomocą — odparł Alexios.

Yamagata podszedł do brzegu uskoku. W skafandrze trudno było spojrzeć w dół, ale brzegi rozpadliny nie wyglądały na strome. Były wszakże dość nierówne. Jeden fałszywy krok i polecę na dół. Jeśli nie uszkodzę skafandra i nie zginę od razu, mogę uszkodzić radiatory i systemy podtrzymywania życia na tyle, że ugotuję się we własnym sosie.

Spojrzał na Alexiosa, który niewzruszenie stał obok niego.

— Pan pierwszy — oznajmił Alexios, wskazując gestem brzeg rozpadliny.

Yamagata zawahał się. Choć nad horyzontem widać było zaledwie malutki skrawek Słońca, jałowy grunt już zaczynał się mocno nagrzewać. Cząstki pyłu wirowały i podskakiwały jak świetliki, naelektryzowane promieniowaniem słonecznym. Obaj mężczyźni wpatrzyli się w pylisty grunt, który nagle oszalał: cząstki pyłu tańczyły i podskakiwały na cześć nowo narodzonego Słońca, po czym zaczęły powoli opadać, jakby wyczerpane, gdy ich ładunek się wreszcie rozładował.

Spojrzeli na horyzont i rzucili szybkie spojrzenie na rozżarzony skrawek Słońca; nawet przez zaciemnione szybki hełmów świeciło tak mocno, że oczy zaczynały łzawić. Na brzegu słonecznej tarczy tańczyły płomienne protuberancje, wijąc się jak torturowane dusze w piekle.

Yamagata usłyszał, jak jego kombinezon trzeszczy i stuka we wszechogarniającym upale. Spojrzał znów w dół wąwozu, nadal widząc utrwalony na siatkówce obraz Słońca. Obrócił się powoli w niewygodnym skafandrze i tyłem ruszył wolno pełnym kamieni, spękanym zboczem. Alexios szedł za nim. Była to trudna, wyczerpująca praca. Yamagata pośliznął się na jakimś luźnym kamieniu i zsunął się kilka metrów w dół zanim się zatrzymał. Alexios ześliznął się tuż za nim.

— Nic się panu nie stało?

Yamagata dyszał przez chwilę zanim odpowiedział.

— A co za różnica?

Alexios odchrząknął.

— A więc wszystko w porządku.

Yamagata pokiwał głową w hełmie. Skafander chyba był cały; systemy podtrzymywania życia nadal działały.

Kiedy dotarli do dna wąwozu obaj ociekali potem w skafandrach. Yamagata uniósł wzrok i zobaczył, jak brzeg uskoku rozbłyskuje ostrym światłem.

— Wschód Słońca — rzekł Alexios. — Pan pochodzi z Kraju Wschodzącego Słońca, prawda?

Yamagata uznał, że nie będzie dodawał powagi tej drwiącej uwadze swoją odpowiedzią. Powiedział tylko:

— W wiadomości poinformowano mnie, że biskup Danvers odebrał sobie życie.