Выбрать главу

Najbliższa godzina potwierdziła jego wątpliwości. Po wstępnych oględzinach lekarz mógł powiedzieć tylko tyle, że dziewczynka została uduszona i przypuszczalnie zgwałcona i że zgon nastąpił niedawno. Psy, które ściągnięto w chwilę po przyjeździe Martina Becka i Kollberga, podjęły tylko jeden trop prowadzący z parku na Wollmar Yxkullsgatan. Niemundurowi policjanci z patrolu przesłuchiwali potencjalnych świadków; na razie bez rezultatu. Spacerowicze i właściciele ogródków działkowych nie widzieli ani nie słyszeli niczego, co miałoby związek z morderstwem.

Była za dziesięć piąta. Na chodniku przy Ringvägen grupka ludzi przyglądała się z zainteresowaniem pozornie chaotycznej pracy policji. Tłumnie zjeżdżali reporterzy i fotografowie, niektórzy już wrócili do redakcji, żeby dostarczyć czytelnikom soczystych opisów drugiego w ciągu trzech dni zabójstwa dziewczynki, którego dopuścił się jakiś szaleniec, wciąż przebywający na wolności.

Martin Beck dostrzegł pulchny zadek Kollberga w drzwiach radiowozu parkującego na żwirowym placyku opodal Ringvägen. Uwolnił się od dziennikarzy i podszedł do niego. Kollberg rozmawiał przez radio. Martin Beck poczekał, aż skończy, i lekko uszczypnął go w pośladek.

Kollberg odskoczył od samochodu.

– A, to ty. Myślałem, że to jeden z naszych kundli.

– Nie wiesz, czy ktoś zawiadomił rodziców dziewczynki? – spytał Martin Beck.

– Wiem. Zawiadomił. Przynajmniej tę przykrość mamy z głowy.

– Chciałbym porozmawiać z chłopcami, którzy ją znaleźli. Podobno są u siebie, na Tantogatan.

– Okej, rozmawiaj. Ja zostanę.

– To na razie.

Chłopcy mieszkali w dużym łukowatym domu przy Tantogatan. Martin Beck zastał obu w mieszkaniu jednego z nich. Zszokowani tym strasznym przeżyciem, nie potrafili ukryć dreszczyku podniecenia.

Opowiedzieli Martinowi Beckowi, jak znaleźli dziewczynkę podczas zabawy w parku. Od razu ją poznali, bo mieszkała w ich bloku. Skakała przez skakankę razem z dwiema koleżankami w jej wieku. Ponieważ jedna z nich chodziła z chłopcami do tej samej klasy, Martin Beck dowiedział się, że nazywa się Lena Oskarsson, ma dziesięć lat i mieszka w sąsiednim domu.

Sąsiedni dom był taki sam jak ten, w którym mieszkali chłopcy. Wjechał szybką automatyczną windą na siódme piętro i nacisnął dzwonek. Po chwili drzwi się otworzyły i błyskawicznie zamknęły. Nikogo nie dostrzegł w szparze. Zadzwonił jeszcze raz. Drzwi otworzyły się natychmiast i już wiedział, dlaczego wcześniej nikogo nie zauważył. Chłopczyk mógł mieć około trzech lat, jego lniana czupryna była mniej więcej na wysokości pępka Martina Becka.

– Cześć! Dzień dobry.

Malec pobiegł w głąb mieszkania.

– Mamo! Mamo! Psysed wujek!

Po chwili w drzwiach stanęła jego mama. Popatrzyła na Martina Becka poważnie i pytająco.

Czym prędzej się wylegitymował.

– Chciałbym porozmawiać z pani córką, jeśli jest w domu. Czy ona wie, co się stało?

– Z Anniką? Tak, przed sekundą usłyszeliśmy o tym od sąsiada. To okropne. Jak coś podobnego może się wydarzyć w biały dzień? Proszę wejść. Przyprowadzę Lenę.

Martin Beck poszedł za panią Oskarsson do dużego pokoju. Nie licząc mebli, niczym się nie różnił od tego, w którym siedział kilka minut temu. Chłopczyk stał pośrodku, wyraźnie zaciekawiony. Trzymał w rączce gitarę zabawkę.

– Pobaw się w swoim pokoju, Bossę – powiedziała mama.

Bossę nie posłuchał, czego chyba się spodziewała. Z kanapy pod oknem wychodzącym na balkon zabrała kilka zabawek.

– Przepraszam za bałagan. Proszę usiąść, już idę po Lenę.

Martin Beck uśmiechnął się do malca. Jego dzieci miały dwanaście i piętnaście lat i zdążył zapomnieć, jak się rozmawia z trzylatkami.

– Umiesz na tym grać? – spytał.

– Nie umiem glac. Ty glac.

– Nie, ja też nie umiem grać – powiedział Martin Beck.

– Umies. – Bossę obstawał przy swoim. – Glaj „W nocy śniłem, nie śniłem nigdy, że wojen nadsed kres”[4].

Weszła pani Oskarsson, wzięła synka na ręce i zdecydowanym krokiem wyniosła go z pokoju. Malec krzyczał, wyrywał się.

– Niedługo wrócę – rzuciła przez ramię. – Może pan porozmawiać z Leną.

Chłopcy powiedzieli mu, że Lena ma dziesięć lat. Była wysoka jak na swój wiek i mimo nadąsanej miny bardzo ładna. Miała na sobie dżinsy i bawełnianą bluzeczkę. Dygnęła nieśmiało.

– Usiądź – odezwał się Martin Beck. – Łatwiej nam będzie rozmawiać.

Usiadła w fotelu, na brzeżku, ze złączonymi kolanami.

– Masz na imię Lena?

– Tak.

– A ja nazywam się Martin Beck. Czy wiesz, co się stało?

– Tak – powiedziała dziewczynka, wpatrując się w podłogę. – Słyszałam… Mama mówiła.

– Rozumiem, że jesteś wystraszona, ale muszę cię zapytać o parę rzeczy.

– Tak.

– Podobno byłaś dzisiaj z Anniką.

– Tak. Bawiłyśmy się. Ulla, Annika i ja.

– Gdzie się bawiłyście?

Kiwnęła głową w stronę okna.

– Najpierw tutaj, na podwórku. Potem Ulla musiała iść do domu, żeby coś zjeść, a Annika i ja poszłyśmy do mnie. Potem Ulla przyszła po nas i znowu wyszłyśmy na dwór.

– I dokąd poszłyście?

– Do Tantolunden. Musiałam zabrać Bossego, tam są huśtawki, na których lubi się huśtać.

– Pamiętasz, która była godzina?

– Chyba wpół do drugiej. Może mama będzie wiedziała.

– No dobrze, więc poszłyście do Tantolunden. Czy Annika kogoś tam spotkała? Czy rozmawiała z jakimś wujkiem?

– Nie, nie widziałam, żeby z kimś rozmawiała.

– Co robiłyście w Tantolunden?

Lena przez chwilę patrzyła w okno. Zastanawiała się.

– No… bawiłyśmy się. Najpierw trochę się huśtałyśmy, bo Bossę chciał. Potem skakałyśmy przez skakankę. A potem poszłyśmy do kiosku kupić lody.

– Czy w parku były inne dzieci?

– Nie, wtedy nie. Oczywiście jakieś maluchy siedziały w piaskownicy. Bossę się z nimi pokłócił. Ale ich mama szybko je zabrała.

– Co robiłyście potem, kiedy kupiłyście lody?

Z pokoju obok dat się słyszeć głos pani Oskarsson i wrzask malca.

– Spacerowałyśmy. Potem Annika się obraziła.

– Obraziła się? O co?

– Nie wiem. O nic. Ulla i ja chciałyśmy grać w klasy, a ona nie chciała. Chciała się bawić w chowanego, ale z Bossem to niemożliwe, bo biega między nami i mówi, gdzie się schowałyśmy. No i Annika się obraziła i poszła.

– Dokąd poszła? Powiedziała, dokąd idzie?

– Nie, nic nie powiedziała. Po prostu sobie poszła. Ulla i ja rysowałyśmy klasy i nie widziałyśmy, kiedy poszła.

– Ani w którą stronę?

– Nie. Nie myślałyśmy o tym. Grałyśmy w klasy, potem zobaczyłam, że nie ma Bossego, i dopiero wtedy zauważyłyśmy, że Anniki też nie ma.

– Szukałyście Bossego?

Dziewczynka spojrzała na swoje dłonie.

– Nie – odparła po dłuższej chwili. – Myślałam, że jest z Annika. Zawsze za nią lata. Ona nie ma… nie miała rodzeństwa i zawsze była bardzo miła dla Bossego. Zawsze.

– Co było potem? Czy Bossę wrócił?

– Tak, zaraz wrócił. Chyba był gdzieś blisko, chociaż go nie widziałyśmy.

Martin Beck pokiwał głową. Chciał zapalić, ale nigdzie nie dostrzegł popielniczki i zrezygnował.

– Czy zastanawiałyście się, gdzie może być Annika? Czy Bossę nie wspomniał, dokąd poszła?

Dziewczynka pokręciła głową. Długa jasna grzywka opadła jej na czoło.