Выбрать главу

Absurd polegał na tym, że gdyby chodziło wyłącznie o niego, mógłby się uchylać od odpowiedzi na wszystkich przesłuchaniach i przed każdym organem sądowniczym, i przez cały okres odbywania kary, ponieważ w oficynie, w pokoju na pierwszym piętrze i w garderobie znaleziono nie tylko dwa pistolety maszynowe i jeden pistolet marki Smith and Wesson 38 special, ale także przedmioty łączące go z czterema napadami rabunkowymi plus chustkę do nosa, tenisówki, koszulkę z dralonu z monogramem na kieszonce, dwa tysiące tabletek preludinu, kastet i kilka skradzionych aparatów fotograficznych.

O szóstej Rolf Evert Lundgren pił kawę w towarzystwie komisarza Martina Becka z głównego wydziału zabójstw i policjanta śledczego Fredrika Melandera ze sztokholmskiego wydziału do spraw przemocy fizycznej. Panowie wrzucili po dwie kostki cukru i siorbali z tekturowych kubków, zmęczeni i z ponurymi minami.

– Gdyby chodziło tylko o pana, już dawno byśmy poszli do domu – odezwał się Martin Beck.

– Nie rozumiem, o czym pan mówi.

– Przepraszam, najgorsze w tym wszystkim jest to, że…

– Dajcie mi spokój.

Martin Beck milczał, siedział nieruchomo i wpatrywał się w zatrzymanego. Melander też milczał.

Kwadrans po szóstej Martin Beck dopił chłodnawą kawę, zgniótł kubek i wyrzucił go do kosza.

Próbowali prośbą i groźbą, uprzejmie, ostro, logicznie, przez zaskoczenie, usiłowali go namówić na adwokata i dziesięć razy pytali, czy nie miałby ochoty czegoś zjeść. Ściśle rzecz biorąc, próbowali wszystkiego z wyjątkiem bicia. Martin Beck widział, że Gunvald Larsson kilka razy był bardzo bliski zastosowania tej absolutnie niedozwolonej metody, ale uznał ją za niezbyt stosowną, zwłaszcza że przez pokój przewalali się komisarze i zastępcy komendantów. W końcu wkurzył się do tego stopnia, że sobie poszedł.

O wpół do siódmej poszedł sobie Melander i przyszedł Rönn.

– Niech pan zabiera tę brudną chustkę do nosa, bo mnie pan zarazi – powiedział Rolf Evert Lundgren.

Rönn, przeciętny policjant o przeciętnej wyobraźni i takim samym poczuciu humoru, rozważał przez chwilkę taką oto ewentualność, czyby nie zostać pierwszym przesłuchującym w historii kryminalistyki, który wymusza zeznania kichaniem. Ale zrezygnował.

W normalnej sytuacji, pomyślał Martin Beck, powinniśmy mu dać czas, żeby się z tym przespał. Mężczyzna w zielonej koszuli i spodniach khaki nie sprawiał wrażenia sennego i z niczym się nie wychylił. Cóż, wcześniej czy później pozwolą mu odpocząć.

– Ta kobieta, która przyszła do nas przed południem… – zaczął Rönn i kichnął.

– Pieprzona, jebana suka – uściślił Rolf Evert Lundgren i popadł w posępne milczenie. – Ona mnie kocha – dodał po chwili. – Twierdzi, że jej potrzebuję.

Martin Beck pokiwał głową. Po minucie doczekał się ciągu dalszego.

– Ja jej nie kocham. Jest mi tak samo potrzebna jak łupież.

Nie mendź, pomyślał Martin Beck. Nic nie mów.

– Chcę mieć przyzwoite dziewczyny – kontynuował Rolf Evert Lundgren. – A najchętniej jedną przyzwoitą dziewczynę. I co? Ląduję tutaj przez zazdrosną sukę.

Milczenie.

– Suka – mruknął pod nosem zatrzymany.

Milczenie.

– Nadaje się tylko do jednego.

Jasne, pomyślał Martin Beck, ale tym razem się pomylił.

– Okej – powiedział trzydzieści sekund później mężczyzna w zielonej koszuli.

– Porozmawiamy? – spytał Martin Beck.

– Tak. Ale najpierw chciałbym coś wyjaśnić. Ta suka może mi zapewnić alibi na poniedziałek. Chodzi o to, co się stało w Tantolunden. Byłem wtedy z nią.

– To już wiemy – skonstatował Rönn.

– O kurde. Więc powiedziała.

– Tak – odparł Rönn.

Martin Beck stared at him; so Rönn had not bothered to mention this simple fact to anyone else in the department. He could not help saying:

– Miło mi to słyszeć. – Martin Beck nie mógł się powstrzymać od komentarza. – To oczyszcza obecnego tu Lundgrena z niesłusznych podejrzeń.

– No tak – spokojnie odparł Rönn.

Martin Beck zwrócił się do zatrzymanego:

– To co, porozmawiamy?

Rolf Evert Lundgren otaksował go spojrzeniem.

– My? Nie.

– ???

– Z panem nie chcę rozmawiać.

– A z kim? – uprzejmie spytał Martin Beck.

– Z tym, który mnie zgarnął. Z tym dużym.

– Gdzie jest Gunvald?

Rönn westchnął.

– Pojechał do domu.

– Dzwoń po niego.

Rönn znów westchnął. Martin Beck wiedział dlaczego. Gunvald Larsson mieszkał w Bollmorze, przedmieściu daleko na południe.

– Musi wypocząć – powiedział Rönn. – Miał ciężki dzień. Zwinąć takiego gangstera, to nie przelewki.

– Stul pysk! – wtrącił się Rolf Evert Lundgren.

Rönn kichnął i przysunął do siebie telefon.

Martin Beck poszedł do drugiego pokoju i zadzwonił do Hammara, który natychmiast zadał mu pytanie:

– Czy tego Lundgrena można oczyścić z zarzutów o morderstwo?

– Rönn rozmawiał dzisiaj z jego kochanką. Wygląda na to, że była z nim, kiedy doszło do morderstwa w Tantolunden. Ale na piątek nie ma alibi.

– Aha. Co o tym myślisz?

Martin Beck wahał się kilka sekund.

– Myślę, że to nie on.

– Twoim zdaniem nie może być sprawcą?

– Mało prawdopodobne. Nic się nie zgadza. Pomijając poniedziałkowe alibi, to nie ten typ. W sprawach seksu wydaje się całkowicie normalny.

– Aha.

Hammar nie krył lekkiej irytacji. Martin Beck wrócił do pokoju przesłuchań. Rönn i Rolf Evert Lundgren siedzieli w milczeniu.

– Czy na pewno nic pan nie zje? – spytał Martin Beck.

– Na pewno – odparł bandzior. – Kiedy przyjdzie ten gość?

Rönn westchnął i wydmuchał nos.

Rozdział 16

Gunvald Larsson wszedł do pokoju. Od wydzwonienia go upłynęło dokładnie trzydzieści siedem minut. Wciąż trzymał w ręku rachunek za taksówkę. Odkąd widzieli go ostatnio, ogolił się i zmienił koszulę. Usiadł przy biurku naprzeciwko Lundgrena, złożył rachunek i wsunął go do prawej górnej szuflady biurka. Był gotowy do przepracowania kilku godzin nadliczbowych z okrągłej liczby dwóch milionów czterystu tysięcy, jakie szwedzcy policjanci muszą rocznie odbębnić. Ale biorąc pod uwagę jego stopień służbowy, wcale nie było takie pewne, czy otrzyma zapłatę za najbliższe godziny.

Gunvald Larsson się nie śpieszył. Sprawdzał magnetofon, przesuwał notatnik i układał długopisy. Pewnie bawi się w psychologa, pomyślał Martin Beck. Nie lubił Gunvalda Larssona i nie miał najlepszego zdania o Rönnie. Nie miał też najlepszego zdania o sobie. Kollberg ponoć się bał, a Hammar sprawiał wrażenie poirytowanego. Wszyscy byli wykończeni. Rönn miał katar. Dużo funkcjonariuszy patrolujących pieszo i w radiowozach też pracowało po godzinach i padało na twarz. Niektórzy mieli pietra, a Rönn z pewnością nie był osamotniony w swoim zasmarkaniu.

W Sztokholmie i na przedmieściach drżało ze strachu przeszło milion ludzi.

Wkrótce zacznie się siódmy bezowocny dzień pościgu.

A oni stanowili bastion społeczeństwa.

Wspaniały bastion.

Rönn wytarł nos.

– No tak – odezwał się Gunvald Larsson, kładąc wielką włochatą dłoń na magnetofonie.

– To pan mnie zgarnął – powiedział Rolf Evert Lundgren z nutą niezamierzonego podziwu.

– Owszem. Ale nie jestem z tego dumny. To moja praca. Codziennie zgarniam takich bydlaków jak pan. Za tydzień nie będę o panu pamiętał.