— W jaki sposób zamierza się pan zaopatrzyć w paliwo nie wychodząc ze statku? — zapytał Kay Ber.
— Czemuż to nie wychodząc ze statku? Będziemy musieli wychodzić i pracować na zewnątrz. Ale przestrzeżono nas i należy przedsięwziąć odpowiednie środki…
— Domyślam się — powiedział biolog. — Ogrodzenia ochronne dokoła miejsca pracy.
— Nie tylko dokoła miejsca pracy, ale i dokoła trasy pomiędzy dwoma statkami — dodał Pur Hiss.
— Oczywiście! Ponieważ nie wiemy, co na nas czyha, zbudujemy ogrodzenie podwójne: za pomocą prądu i promieniowania. Przeciągniemy przewody i na całej trasie stworzymy korytarz świetlny. Tuż obok „Żagla” stoi nie zużytkowana rakieta. Jej energii starczy na cały okres pracy.
Nagle Bina Led pochyliła się do przodu i uderzyła głową o stół. Lekarz i drugi astronom wyprawy, pokonując ciążenie, podeszli do zemdlonej towarzyszki.
— Nic groźnego — stwierdziła Luma Lasvi. — Wstrząs i zbyt wielkie napięcie nerwowe. Pomóżcie mi zanieść Binę do łóżka.
Ta prosta skądinąd akcja zajęłaby prawdopodobnie wiele czasu, gdyby nie to, że mechanik Taron wpadł na pomysł wprzęgnięcia robota do wózka automatycznego. Za pomocą tego aparatu przewieziono osiem osób do łóżek. Czas wypoczynku musiał być należycie wyzyskany, gdyż w przeciwnym razie zbytnie napięcie nie przystosowanego do tutejszych warunków organizmu mogłoby wywołać chorobę. W trudnym dla załogi momencie każdy jej członek był bardzo potrzebny.
Wkrótce dwa sprzężone automatyczne wózki, przeznaczone do transportu i prac drogowych, zaczęły wyrównywać trasę pomiędzy dwoma statkami. Wzdłuż wytyczonej drogi przeciągnięto potężne kable. Przy obydwu statkach ustawiono wieżyczki o grubych, przezroczystych kloszach silikoborowych. Siedzący w nich obserwatorzy wysyłali od czasu do czasu z komór pulsacyjnych wachlarze śmiercionośnych promieni. Przez cały czas pracy ani na sekundę nie gasło światło mocnych reflektorów. W podokręciu „Żagla” otwarto główny luk, rozebrano przepierzenia i przygotowano do spuszczenia na wózki cztery pojemniki z anamezonem, wraz z trzydziestoma cylindrami zawierającymi ładunki jonowe. Załadowanie tego wszystkiego na „Tantrę” było sprawą o wiele bardziej skomplikowaną. Nie należało otwierać obu statków, aby nie wpuścić do środka zarodków obcego, zabójczego życia. Astronauci przewieźli z „Żagla” zapasowe balony z powietrzem i przedmuchiwali komorę przejściową od chwili otwarCia luku do momentu zakończenia przeładunku. Oprócz tego burty statku osłaniano promicniowaniami kaskadowymi.
Ludzie stopniowo oswajali się z pracą w stalowych kombinezonach, a nawet nieco przywykli do wzmożonej siły ciężkości. Ustały i zmniejszyły się nieznośne bóle w kościach, jakie zaczęli odczuwać zaraz po lądowaniu.
Minęło kilka dni ziemskich. Tajemnicze „nic” nie zjawiało się. Temperatura otaczającego powietrza zaczęła szybko opadać. Zerwał się huraganowy wiatr potężniejąc z godziny na godzinę. Był to zachód niewidzialnego słońca. Planeta wykonała pełny obrót i kontynent, na którym stały obydwa statki kosmiczne, objęła noc. Ochłodzenie dzięki prądom konwekcyjnym i wydzielaniu ciepła przez ocean nie było gwałtowne, mimo to jednak po stronie planetarnej „nocy” nastąpił tęgi mróz. Pracę kontynuowano z włączonymi ogrzewaczami wewnętrznymi skafandrów. Pierwszy pojemnik udało się spuścić z „Żagla” i dowieźć do „Tantry”, kiedy na „wschodzie” rozpętał się nowy huragan, znacznie gwałtowniejszy od poprzedniego, „zachodniego” Temperatura szybko skoczyła powyżej zera, strumienie gęstego powietrza niosły ogromne ilości wilgoci, błyskawice przeorywały niebo. Huragan wzmógł się do tego stopnia, że pod naporem wiatru zaczął drgać kadłub statku. Cały wysiłek załogi skoncentrował się na przymocowywaniu pojemnika do podwozia „Tantry”. Ryk huraganu wzmagał się ciągle, na płaskowzgórzu wirowały niebezpieczne trąby powietrzne w kształcie kolumn, przypominające ziemskie tornado. W paśmie światła wyrósł ogromny słup takiej trąby ze śniegu i kurzu, którego lejkowaty wierzchołek sięgał ciemnego sklepienia niebieskiego. Pod jego naciskiem zerwały się przewody wysokiego napięcia, błękitne błyski krótkich spięć zamigotały wzdłuż skręconych w pierścienie drutów. Żółtawe światło reflektorów przy „Żaglu” zgasło, jakby je zdmuchnął wiatr. Erg Noor polecił załodze przerwać pracę i ukryć się w statku.
— Tam pozostał obserwator! — zawołała Bina Led, pokazując ledwie widoczny płomyk wieżyczki silikoborowej.
— Wiem, tam jest Niza, zaraz idę — powiedział Noor.
— Prąd jest wyłączony i tajemnicze „nic” odzyskało swoje prawa — poważnie rzekła Bina.
— Jeżeli huragan działa na nas, musi też działać i na owo „nic”. Jestem pewien, że dopóki burza nie osłabnie, nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo. Ważę tak dużo, że nie zdmuchnie mnie na pewno, jeśli się przycisnę do gruntu i będę pełzał. Już dawno mam ochotę przyłapać to „nic” z wieżyczki.
— Czy mogą iść z panem? — Eon Tal przyskoczył do Noora.
— Dobrze, ale tylko pan. Jako biolog.
Czołgali się długo, wykorzystując nierówności terenu i unika jąć powietrznych trąb. Huragan usiłował oderwać ich od gruntu i unieść z sobą. Raz mu się to nawet udało, ale Erg Noor uchwycił się Eona, powalił się nań i uczepił pazurzastymi rękawicami wielkiego kamienia.
Niza otworzyła luk wieżyczki i obaj astronauci wpełzli do środka. Było tu ciepło i zacisznie, wieżyczka, solidnie umocniona, stawiała dzielnie opór wichurze.
Rudowłosa dziewczyna ucieszyła się z przybycia kolegów; spędzenie doby sam na sam z burzą na obcej planecie nie należało do przyjemności.
Erg Noor przesłał na „Tantrę” meldunek o pomyślnym dotarciu do celu i reflektor statku zgasł. Teraz w mroku świeciło tylko słabiutkie światełko wieżyczki. Grunt drgał od porywów burzy, uderzeń piorunów i stąpania groźnych trąb powietrznych. Niza siedziała na obrotowym krześle, wsparta plecami o reostat. Erg Noor i biolog przysiedli u jej stóp, na pierścieniowatym występie fundamentu wieżyczki. W swoich skafandrach zajęli prawie całą przestrzeń.
— Proponuję, żebyśmy się przespali — zabrzmiał w telefonach głos Erga Noora. — Do „ciemnego” świtu pozostaje dwanaście godzin, dopiero wtedy huragan zacichnie i zrobi się ciepło.
Niza i biolog zgodzili się z ochotą. Przytłoczeni potrójnym ciężarem, skurczeni w skafandrach obciśniętych sztywnymi rusztowaniami, wkrótce zasnęli w ciasnej wieżyczce wstrząsanej przez burzę. Zdumiewająca jest zdolność ludzkiego organizmu przystosowywania się do wszelkich warunków i siła jego odporności.
Od czasu do czasu Niza budziła się, nadawała na „Tantrę” uspokajające wiadomości i drzemała znowu. Huragan osłabł znacznie, drgania gruntu ustały. Teraz mogło się zjawić owo „nic” czy raczej „coś”. Obserwatorzy zażyli PU, pigułki uwagi, dla orzeźwienia wyczerpanego systemu nerwowego.
— Ten statek kosmiczny nie daje mi spokoju — powiedziała Niza. — Bardzo bym się chciała dowiedzieć, kim są „oni” i jak się tutaj dostali…
— Ja także — odparł Erg Noor. — Od dawna już w obwodzie Wielkiego Pierścienia krążą legendy o gwiazdach żelaznych i ich planetach-pułapkach. W bardziej zaludnionych okolicach Galaktyki, gdzie loty kosmiczne odbywały się już od dawna, istnieją planety zaginionych statków. Być może i na tej planecie są statki pochodzące z czasów dawniejszych, choć i spotkanie trzech statków w naszej rzadko zaludnionej okolicy to zjawisko zupełnie wyjątkowe. W pobliżu Słońca dotychczas nie wiedziano nic o istnieniu jakiejkolwiek gwiazdy żelaznej. Odkryliśmy pierwszą z nich.