Czerwona kula słońca dotykała już ściemniałej smugi horyzontu, w zamarłym stepie nie czuło się najmniejszego powiewu.
— Panie mój, Wietrze! — Veda złożyła mu głęboki ukłon naśladując obyczaj dawnych kobiet azjatyckich. — Czy nie raczy się pan obudzić i przypomnieć sobie o moim istnieniu?
Dar Wiatr wykonał kilka gimnastycznych ruchów i momentalnie pozbył się resztek snu. Veda zgodziła się na jego propozycję doczekania nocy. Gdy zmrok zapadał, rozmawiali o niedawnej pracy. Dar zauważył, że Veda drży. Ręce miała zupełnie zimne. Lekka sukienka nie chroniła od chłodu panującego w tych północnych okolicach.
Letnia noc na sześćdziesiątym równoleżniku była jasna, toteż bez trudu udało się im zebrać duży stos chrustu. Wystrzelił cicho ładunek, wyjęty z potężnego akumulatora śrubowca, i wkrótce jaskrawy płomień ogniska zgęścił ciemność wokoło, darząc ich swym odwiecznym ciepłem.
Skulona Veda znów rozkwitła jak kwiat pod działaniem słonecznych promieni i oboje wpadli w jakąś hipnotyczną zadumę. W ciągu setek tysięcy lat ogień był podstawą bytu człowieka i jego wielką zdobyczą. Do dziś dnia przetrwało w duszy to poczucie bezpieczeństwa i przytulności, jakie się rodzi przy ognisku, gdy wokoło panuje ciemność i zimno.
— Czy panią coś gnębi? — przerwał milczenie Dar Wiatr.
— Przypomniała mi się ta młoda kobieta z chustką… — odrzekła cicho Veda, wpatrzona w złote iskry strzelające z ogniska.
Dar Wiatr zrozumiał. Prace wykopaliskowe ukończono na stepach ałtajskich w przeddzień startu. Otwarto wielki kurhan scytyjski. Wewnątrz zachowanej skrzyni mieściły się szkielety starego wodza, koni i niewolników. Sędziwy wódz leżał zbrojny w miecz, tarczę i pancerz, a u jego stóp odnaleziono skurczony szkielet młodziutkiej kobiety. Do jej czaszki przylegała ściśle jedwabna chusta, w jaką niegdyś kobiety owijały szczelnie twarze. Mimo wszelkich usiłowań nie udało się zachować chusty, natomiast w ciągu kilku minut, zanim się rozsypała w drobniutki pył, odtworzono odbite przed tysiącami lat na tkaninie rysy przepięknej twarzy. Ale chusta zdradziła jeden straszliwy szczegół: odbicie oczu, które niemal wyszły z orbit — nieszczęsna kobieta została uduszona za pomocą tej właśnie chusty. Ciśnięto ją do grobu męża, by mu towarzyszyła na nieznanych szlakach świata zmarłych. Miała nie więcej jak dziewiętnaście lat, gdy wódz, co najmniej siedemdziesięcioletni mężczyzna, był w wieku na owe czasy sędziwym.
Darowi Wiatrowi z kolei przypomniała się dyskusja przeprowadzona przez młodych uczestników wyprawy w związku z dokonanym odkryciem. Czy kobieta wybrała śmierć dobrowolnie, czy pod przymusem? Po co? W imię czego? Jeżeli powodem była miłość, to jakże można było ją zabijać? Czyż nie powinna była żyć przez pamięć dla tego, który porzucił świat żywych?
Wtedy właśnie zabrała głos Veda Kong. Długo wpatrywała się płonącymi oczyma w ciemny stożek kurhanu, starając się myślą przeniknąć nawarstwienie minionych lat.
— Trzeba rozumieć tamte czasy. Starodawne stepy były nie do zdobycia dla ludzi, którzy rozporządzali jedynie końmi, wielbłądami czy wołami. Na gigantycznych przestrzeniach żyły w nieustannej zwadzie grupy koczowników-hodowców. W ciągu pokoleń nagromadziło się dużo złości i krzywd; każdy przybysz był wrogiem, każde plemię — obiektem napaści, obiecującym niewolników i bydło. Taki ustrój społeczny dawał z jednej strony większą, nie znaną nam, swobodę jednostce, a z drugiej — tolerował nieprawdopodobne ubóstwo form obcowania ludzi z sobą i zakładał wąski zakres ich zamierzeń. Jeżeli jakieś plemię składało się z niewielkiej liczby ludzi utrzymujących się z myślistwa i uprawiania ziemi, to ci wolni koczownicy żyli w nieustannym strachu przed napaścią sąsiadów, którzy mogli ich wziąć w niewolę lub zniszczyć. Ale jeśli kraj miał dobre warunki geograficzne i dużo ludności, tak że mógł stworzyć znaczną siłę zbrojną, ludzie także płacili drogo za obronę przed napaścią sąsiadów: w takich silnych państwach zawsze się rozwijał despotyzm. Tak było w starożytnym Egipcie, w Asyrii i Babilonie.
Kobieta, zwłaszcza ładna, była w starożytności traktowana jak zabawka i stanowiła zdobycz silniejszego. Mogła egzystować tylko wówczas, gdy ją brał pod swoją opiekę mężczyzna, który miał nad nią władzę. Pragnienia kobiety, jej aspiracje nie były brane zupełnie pod uwagę.
Jakby odpowiadając na myśli Dara Wiatra Veda przysunęła się bliżej i zapatrzona w niebieskie języki ognia, zaczęła poprawiać płonące gałązki.
— Ileż trzeba było mieć wytrwałości i męstwa, by zostać sobą, nie stoczyć się i piąć się coraz wyżej… — powiedziała cicho.
— Wydaje mi się, że nieco przesadzamy uważając życie w starożytności za tak bardzo ciężkie — odezwał się Dar Wiatr. — Z powodu braku organizacji panowała w nim zupełna przypadkowość. A jednak człowiek krzesał z tego życia iskry romantycznych uniesień.
— Nie mogę się dość nadziwić — odparła Veda — dlaczego nasi przodkowie tak długo nie mogli zrozumieć, że los społeczeństwa zależy od nich samych, że społeczeństwo jest takie, jaki jest moralno-ideowy poziom jej członków, że z kolei postęp społeczny ma ścisły związek z rozwojem ekonomiki.
— Sprawdzianem naukowej organizacji stosunków społecznych nie jest tylko ilościowe nagromadzenie sił produkcyjnych, lecz skok jakościowy. To zupełnie proste — odrzekł Dar Wiatr. — Trzeba jednak pamiętać, że nowe stosunki społeczne nie są możliwe bez nowych ludzi, tak jak nowi ludzie bez nowej ekonomiki. Dopiero wtedy, kiedy pojęto tę prawdę, zrozumiano też, że najważniejszym zadaniem społeczeństwa jest wychowanie człowieka, jego fizyczny i duchowy rozwój. Kiedy to wreszcie nastąpiło?
— W Epoce Rozłamu, wkrótce po Drugiej Wielkiej Rewolucji.
— Dobrze, że nie później! Technika wojenna…
Dar Wiatr umilkł i spojrzał w stronę ciemnego wgłębienia gruntu pomiędzy krzakiem i zboczem pagórka. Słychać było zupełnie blisko ciężki tupot i potężny, urywany oddech. Oboje zerwali się na równe nogi.
Przed ogniskiem wyrósł wielki, czarny byk. Płomień zapełgał czerwonym odblaskiem w jego wybałuszonych, złych ślepiach. Sapiąc i ryjąc racicami ziemię potwór gotował się do napaści. W słabym świetle byk robił wrażenie niezwykle wielkiego; spuszczona głowa przypominała granitowy głaz, niby wzgórek pięła się wzwyż owłosiona stromizna karku, pokryta grubymi węzłami mięśni. Ani Vedzie, ani Darowi nie zdarzyło się jeszcze stanąć oko w oko z dziką bestią, której mózg nie był zdolny pojąć rozumnej perswazji.
Veda mocno przycisnęła ręce do piersi i stała bez ruchu jak zahipnotyzowana przez zjawisko, które się niespodzianie wyłoniło z mroku. Dar Wiatr, idąc za głosem instynktu, stał przed bykiem i osłaniał Vedę, jak to czynili niegdyś jego przodkowie. Ale ręce człowieka nowej ery były nie uzbrojone.
— Vedo, skok w prawo!.. — Ledwie zdążył wymówić te słowa, gdy zwierzę rzuciło się do ataku.
Doskonała zaprawa sportowa obojga podróżnych mogła iść o lepsze z zaskakującą zręcznością byka. Olbrzym śmignął obok i wpadł z impetem w gąszcz krzaków, a Veda i Wiatr znaleźli się o parę kroków od śrubowca. Poza ogniskiem noc już nie wydawała się tak bardzo ciemna i suknię Vedy można było dostrzec z daleka. Dar Wiatr szybko podrzucił swoją towarzyszkę, Veda wykonała salto i znalazła się na platformie śrubowca. Zwierzę wygrzebywało się jeszcze, drąc racicami ziemię, a Dar Wiatr już był w aparacie przy boku Vedy. Zamienili szybkie spojrzenia i Dar zauważył w oczach Vedy szczery zachwyt. Pokrywa silnika była zdjęta jeszcze za dnia, kiedy Dar Wiatr próbował zorientować się w skomplikowanym urządzeniu. Teraz oderwał od poręczy platformy kabel równoważący pole i wsunął jego koniec w kontakt transformatora. Gdy byk wydostał się z krzaków i zaatakował ich ponownie, Dar Wiatr przytknął koniec kabla do nosa zwierzęcia. Zalśniła żółta błyskawica, rozległ się głuchy grzmot i byk runął na ziemię.