Выбрать главу

— Współpraca z historykami wyszła panu na dobre — powiedziała Evda. — Proszę podziękować Vedzie.

Dar Wiatr z pośpiechem zwrócił się w stronę swego najmilszego przyjaciela, ale Veda wziąwszy go za rękę poprowadziła do całkiem mu nie znanej kobiety.

— To Czara Nandi! Jesteśmy wszyscy w gościnie u niej i u malarza Karta Sana. Mieszkają na tym wybrzeżu już od miesiąca. Ich przenośne studio jest tam, na końcu zatoki.

Dar Wiatr wyciągnął rękę do młodej kobiety o ogromnych, niebieskich oczach. Na jedno mgnienie poczuł, że traci pewność siebie — w tej kobiecie było coś, co ją wyróżniało spośród wszystkich innych. Stała między Vedą Kong i Evdą Nal, których piękno, opromienione intelektem i rozumną myślą badawczą, mimo wszystko bladło wobec niezwykłej urody Czary Nandi.

— Pani imię podobne jest do mego — odezwał się Dar Wiatr. Kąciki małych ust nieznajomej drgnęły w dyskretnym uśmiechu.

— Tak jak pan jest podobny do mnie.

Dar Wiatr spojrzał ponad czarną czapą jej gęstych, lekko kręcących się włosów i uśmiechnął się do Vedy.

— Wietrze, pan nie umie uprzejmie rozmawiać z kobietami — rzekła figlarnie Veda przechylając głowę na bok.

— Czy to potrzebne, skoro kłamstwo nie ma już racji bytu?

— Potrzebne! — wtrąciła Evda Nal. — I zawsze będzie potrzebne.

— Bardzo bym prosił o uzasadnienie tego poglądu. — Dar Wiatr lekko się zachmurzył.

— Za miesiąc wygłoszę prelekcję w Instytucie Psychologii. Będę mówiła o znaczeniu emocji bezpośrednich… — Evda skinęła na zbliżającego się Myena Masa.

Afrykańczyk jak zwykle kroczył miarowo i bezszelestnie. Dar Wiatr zauważył, że policzki Czary zapłonęły gorącym rumieńcem, jak gdyby ciepło słoneczne, nasycające jej ciało, wystąpiło nagle przez opaloną skórę. Mven Mas ukłonił się obojętnie.

— Przyprowadzę Rena Boża. Siedzi tam, na kamieniu.

— Chodźmy do niego — zaproponowała Veda — i na spotkanie Miiko. Poleciała po aparaty. Czaro Nandi, pani z nami? Dziewczyna potrząsnęła głową.

— Idzie mój pan i władca. Słońce nisko i niebawem zacznie się praca.

— Czy to trudno pozować? — spytała Veda. — Ja bym nie mogła. Prawdziwe bohaterstwo!

— Ja także myślałam, że nie potrafię. Ale kogo porwie idea artysty, wtedy mu się zdaje, że sam bierze udział w procesie twórczym…

— Czaro, pani jest skarbem dla artysty!

— I to jakim! — przerwał Vedzie donośny bas. — A żebyście wiedzieli, jak znalazłem ten skarb! Nieprawdopodobna historia! — Malarz Kart San potrząsnął wzniesioną potężną pięścią. Jego jasne włosy były zmierzwione, osmagana wiatrem twarz zaczerwieniona.

— Proszę nas odprowadzić i opowiedzieć — poprosiła Veda Kong.

— Kiepski ze mnie narrator. Ale to i tak jest ciekawe. Interesuje mnie rekonstrukcja różnych typów rasowych istniejących w starożytności, aż do samej ERS. Po sukcesie mego obrazu „Córa Gondvany” zapaliłem się do odtworzenia typu innej rasy. Piękno ciała ludzkiego to najlepszy jej sprawdzian, to wykwit życia całych pokoleń. Każda rasa w starożytności posiadała odrębne cechy, własny kanon piękna, który się urabiał jeszcze w warunkach pierwotnej egzystencji. Tak rozumujemy my, artyści, których uważa się za pozostających w tyle w stosunku do szczytowych osiągnięć kultury. Zawsze panował taki pogląd. Prawdopodobnie już w epoce kamienia łupanego… Ale mówię nie o tym, o czym trzeba… Wpadłem na pomysł obrazu „Córa Tetydy”, inaczej „Córa Morza Śródziemnego”. Zauważyłem, że w mitach antycznej Grecji, Krety, Babilonu, Ameryki i Polinezji bogowie wychodzili z morza. Cóż może być piękniejszego nad helleński mit o Afrodycie, bogini miłości i piękna starożytnych Greków! Aphrodite Anadiomene — zrodzona z piany morskiej, zapłodnionej przez światło gwiazd. Jaki naród zdobył się na bardziej poetyczny pomysł!..

— Ze światła gwiazd i piany morskiej — Veda Kong dosłyszała szept Czary i spojrzała ukradkiem na dziewczynę.

Twardy, jakby wy rzeźbiony w drzewie lub w kamieniu profil Czary świadczył o kanonie piękna u pradawnych ludów. Maleńki, prosty, nieco zaokrąglony nosek, lekko cofnięte czoło, mocno zarysowany podbródek, a zwłaszcza znaczny odstęp między nosem a uchem były charakterystyczne dla narodów antycznego Śródziemnomorza.

Veda niepostrzeżenie obejrzała ją od stóp do głów i pomyślała, że wszystkiego w niej było trochę „nazbyt”. Miała zbyt gładką skórę, zbyt szerokie biodra… I trzymała się zbyt prosto, przez co jej twarde piersi zarysowywały się zbyt ostro. Być może, artyści cenią taką siłę wyrazu modela.

Drogę, którą kroczyło całe towarzystwo, zagrodził zwał kamieni i Veda musiała zmienić dopiero co wydany sąd. Czara Nandi z niezwykłą lekkością przeskakiwała z kamienia na kamień, wykonując taneczne ruchy.

„W jej żyłach płynie zapewne indyjska krew — pomyślała Veda. — Zapytam ją o to później…”

— Aby stworzyć „Córę Tetydy” — kontynuował artysta — musiałem się zbliżyć do morza, związać się z nim duchowo. Przecież moja Kretenka powinna również wyjść z morza, ale tak, by to było jasne dla każdego. Kiedy zabierałem się do malowania „Córy Gondyany”, przepracowałem trzy lata na stacji leśnej w Afryce Równikowej. Po ukończeniu obrazu zaciągnąłem się jako mechanik na ślizgowiec kursujący po Atlantyku. Dostarczaliśmy pocztę wszystkim rybnym, białkowym i solnym zakładom, które pływają na ogromnych metalowych tratwach. Pewnego razu prowadziłem swój statek na Atlantyku Centralnym, na zachód od Azorów, gdzie się łączą dwa przeciwne prądy. Fale tam są zawsze wysokie i napływają rzędami. Mój stateczek to podskakiwał ku niskim chmurom, to się zapadał. Śruba wydawała przeraźliwy świst. Stałem na wysokim mostku obok sternika. I nagle — nigdy tego nie zapomnę!.. Proszę sobie wyobrazić wysoką falę, wyższą od wszystkich innych, biegnącą nam naprzeciw. Na jej grzbiecie, tuż pod niskimi chmurami o perłoworóżowej barwie, stała dziewczyna, opalona na czerwony brąz… Fala toczyła się bezgłośnie, a ona przelatywała dumna, harda w swej samotności wśród nieobjętego oceanu. Mój stateczek podskoczył w górę i przemknęliśmy obok dziewczyny. Dziewczyna machała ku nam ręką na znak pozdrowienia. Wtedy dopiero spostrzegłem, że stała na desce z zainstalowanym motorem, którym kierowała za pomocą nóg.

— Wiem — odezwał się Dar Wiatr — używa się jej do przejażdżek na falach.

— Najbardziej wstrząsające było dla mnie to, że dokoła w promieniu setek mil panowała pustka: ocean, niskie chmury, zapadający zmrok, a tu raptem dziewczyna mknąca na fali. Tą dziewczyną…

— Była Czara Nandi — dopowiedziała Evda Nal. — Zrozumiałe. Ale skąd się tam wzięła?

— Bynajmniej nie z piany i nie z gwiazd! — wybuchnęła nagle dźwięcznym śmiechem Czara. — Po prostu żeglowałam na tratwie przetwórni białkowej. Staliśmy wtedy na skraju sargasów”, gdzie była hodowla chlorelli. Pracowałam tam wówczas jako biolog.

— Niech będzie i tak — zgodził się Kart San. — Ale od tamtej chwili stała się pani dla mnie córą Morza Śródziemnego, która się wynurzyła z pian po to, aby się stać moją modelką. Czekałem na panią cały rok.

— Można pana odwiedzić i zobaczyć obraz? — spytała Veda.

— Proszę bardzo, byle nie w czasie godzin pracy. Najlepiej wieczorem. Pracuję bardzo powoli i nie znoszę w czasie pracy niczyjej obecności.

— Pan maluje farbami?

— Nasza praca zmieniła się bardzo mało w ciągu tysiącleci. Prawa optyki i oko ludzkie pozostały takie same. Zaostrzyła się jedynie percepcja niektórych odcieni, wynaleziono nowe farby chromokatoptryczne” o wewnętrznym refleksie w warstwach i nowy sposób tonowania barw. Na ogół jednak malarze od niepamiętnych czasów pracowali tak, jak ja dziś. Nawet to i owo robili lepiej… Mieli wiarę i cierpliwość, my zaś staliśmy się zbyt gwałtowni i niepewni swego. W sztuce dyspozycje twórcze rodzą się raczej z naiwnego zachwytu. Znów odbiegłem od tematu! No, na mnie, na nas, czas. Chodźmy, Czaro.