Выбрать главу

— Nie będę już pana o nic pytał. Czuję się winien, razem z Renem złożyłem na pańskie barki brzemię decyzji.

— To mój obowiązek. To nie wasza wina, że zadanie jest trudne i niebezpieczne. Dlatego jest mi smutno i ciężko…

Ren Boz zaproponował, by wrócili do tymczasowego miejsca postoju wyprawy. Ruszyli wolno po piasku i każdy po swojemu przeżywał gorycz rezygnacji z niezwykłego doświadczenia. Dar Wiatr spoglądał z ukosa na współtowarzyszy i myślał, że jemu trudniej się z tym pogodzić niż im. Z natury był odważny do zuchwałości i musiał walczyć ze swymi skłonnościami przez całe życie. Miał w sobie coś z dawnych rozbójników, którzy czuli się najlepiej w obliczu niebezpieczeństwa. Toteż w głębi duszy buntował się przeciwko mądrej, ale nie odważnej decyzji.

6. Legenda błękitnych słońc

Z kabiny szpitalnej wyszli lekarka Luma Lasvi i biolog Eon Tal. Erg Noor rzucił się ku nim.

— Co z Niza?

– Żyje, ale…

— Umiera?

— Jak dotąd — nie. Jest to zapaść pourazowa, stan na pograniczu śmierci, w którym następuje zwolnienie czynności oddechowej tętna. Niza ma jedno uderzenie na sto sekund. Stan ten może potrwać czas nieokreślony.

— Czy jest przytomna i cierpi?

— Nie.

— Absolutnie? — zapytał z naciskiem.

— Absolutnie — odparła lekarka spokojnie.

Erg Noor pytająco spojrzał na biologa. Ten skinął głową na znak potwierdzenia.

— Co pani zamierza robić?

— Niza musi przebywać w równomiernej temperaturze, w zupełnym spokoju i słabym oświetleniu. Jeżeli stan się pogorszy, niech śpi, a po powrocie na Ziemię trzeba ją oddać do Instytutu Prądów Nerwowych. Porażenie zostało spowodowane przez jakiś rodzaj prądu. Skafander jest przebity w trzech miejscach. Dobrze, że prawie nie oddychała.

— Zauważyłem otwory i zalepiłem własnym plastrem — odezwał się biolog. Erg Noor z wdzięcznością uścisnął mu rękę.

— Tylko… lepiej jak najszybciej wyjść ze strefy wzmożonego ciążenia… — dodała Luma. — A jednocześnie niebezpieczne jest nie tyle przyspieszenie startu, co powrót do normalnej siły ciążenia.

— Rozumiem. Obawia się pani, że tętno jeszcze bardziej osłabnie. Ale przecież serce to nie wahadło przyspieszające swoje ruchy we wzmożonym polu grawitacyjnym.

— Rytm impulsów organizmu jest w zasadzie podporządkowany tym samym prawom. Jeżeli czynność serca zwolni się do jednego uderzenia na dwieście sekund, wówczas dopływ krwi do mózgu będzie niedostateczny…

Erg Noor zamyślił się.

Wszyscy czekali cierpliwie, co powie.

— Czy nie byłoby wskazane poddać organizm podwyższonemu ciśnieniu w atmosferze intensywnie nasyconej tlenem? — zapytał Noor niepewnie. Z uśmiechów Lumy Lasvi i Eona Tala zrozumiał, że jego myśl jest trafna. — Nasycić krew gazem przy dużym ciśnieniu cząstkowym40… Oczywiście zastosujemy środki przeciwskrzepowe, a wtedy niechby było i jedno uderzenie na dwieście sekund. Potem się wyrówna.

— Niza jest pozbawiona świadomości, ale żyje — powiedziała Luma z ulgą. — Idziemy przygotować komorę. Chcę w tym celu wykorzystać wielką silikolową wystawę, przeznaczoną początkowo dla Zirdy. W niej się zmieści pływający fotel, który przerobimy na łóżko. Po likwidacji przyśpieszenia stan Nizy z pewnością ulegnie poprawie.

— Gdy tylko będziecie gotowi, dajcie znać na posterunek. Nie zatrzymamy się tutaj ani minuty dłużej. Dość ciemności i ciężaru czarnego świata!

Rozeszli się pospiesznie do różnych części statku, każdy w miarę możności przezwyciężając ucisk spowodowany siłą przyciągania strasznej planety.

Sygnały odlotu rozległy się niby fanfara zwycięstwa.

Członkowie załogi zanurzyli się w miękkie objęcia startowych foteli z niewysłowioną ulgą. Ale odlot z czarnej planety był sprawą trudną i niebezpieczną. Przyspieszenie, jakie należało nadać statkowi, aby się mógł oderwać od gruntu, leżało u granic wytrzymałości organizmu ludzkiego, przy tym błąd pilota mógł łatwo spowodować zagładę całej załogi.

Wśród potwornego ryku silników planetarnych Erg Noor poprowadził statek po stycznej do horyzontu; dźwignie foteli hydraulicznych uginały się coraz bardziej pod wzrastającym ciężarem. Jeszcze chwila i przestaną sprężynować, a wtedy ciała i kości ludzkie rozpadłyby się jak pod uderzeniem młota. Ręce Noora leżące na guzikach przyrządów nabrały ciężaru nie do udźwignięcia. Ale sprawne i silne palce pracowały nadal i „Tantra”, zakreślając wysoką, pałąkowatą parabolę, wznosiła się stopniowo wyżej, wydostając się z gęstej ćmy ku przejrzystej czerni nieskończoności. Erg Noor nie odrywał oczu od czerwonej smugi poziomego wyrównywacza — chwiała się w niestałej równowadze sygnalizując, że statek może w każdej chwili przejść ze wznoszenia się do opadania i że ciężka planeta nie puszcza jeszcze „Tantry” ze swej niewoli. Erg Noor postanowił włączyć motory anamezonowe. Były one w stanie unieść statek z każdej planety. Pod wpływem brzęczącej wibracji statek drgnął. Czerwone pasmo uniosło się o parę milimetrów w górę ponad linię zera. Jeszcze trochę…

Przez peryskop górnego wziernika Noor dostrzegł, jak „Tantrę” okryła warstwa niebieskiego płomienia, ześlizgującego się ku rufie. Atmosfera została przebita! W pustce przestrzennej, zgodnie z prawem nadprzewodnictwa, prądy resztkowe spływały po kadłubie statku.

Gwiazdy znów świeciły ostro jak igły, a uwolniona „Tantra” odlatywała coraz dalej od groźnej planety. Z każdą sekundą zmniejszało się brzemię ciążenia. Ciało stawało się coraz lżejsze. Zaśpiewał aparat do wytwarzania sztucznego ciążenia i jego zwykłe, ziemskie natężenie po nie kończących się dniach życia w okowach straszliwej planety wydawało się niewiarygodnie małe. Cała załoga zerwała się z foteli. Luma, Ingrida i Eon wykonywali najtrudniejsze pas fantastycznych tańców. Wkrótce jednak nastąpiła nieunikniona reakcja i większość załogi zapadła w krótki sen. Czuwał tylko Erg Noor z Pelem Linem, Purem Hissem i Lumą Lasvi. Należało obliczyć tymczasowy kurs statku i opisawszy gigantyczną parabolę, prostopadłą do płaszczyzny obrotu całego systemu gwiazdy T, minąć jej pas lodowy i meteorytyczny. Dopiero potem można było nadać statkowi szybkość podświetlną i zabrać się do długiej i żmudnej pracy: wyznaczenia prawdziwego kursu.

Lekarka obserwowała stan Nizy po wzlocie i wprowadzeniu normalnego dla warunków ziemskich ciążenia. Po pewnym czasie oświadczyła, że przerwy pomiędzy uderzeniami serca wynoszą sto dziesięć sekund, co przy podwyższonych dawkach tlenu nie było zgubne. Luma Lasvi zamierzała użyć aparatu elektronowego, tzw. tyratronu, pobudzającego działalność serca oraz zastosować organiczne substancje bodźcowe.

W ciągu pięćdziesięciu pięciu godzin drgania silników anamezonowych nękały ściany statku, póki liczniki nie wykazały dziewięciuset siedemdziesięciu milionów kilometrów na godzinę, prędkości na granicy bezpieczeństwa. Trudno wyobrazić sobie ulgę, jakiej doświadczyła trzynastoosobowa załoga po tylu ciężkich przeżyciach: wymarła planeta, zaginiony „Algrab” i wreszcie pełne grozy czarne słońce. Radość z wyzwolenia była jednak niepełna, bo czternasty członek załogi, młodziutka Niza Krit leżała nieprzytomna w półśnie, walcząc ze śmiercią.

Pięć kobiet ze statku: Ingrida, Luma, drugi inżynier elektronik, geolog i nauczycielka gimnastyki rytmicznej Lone Mar, która pełniła także funkcje dyspozytorki wyżywienia, operatora powietrznego i kustosza materiałów naukowych, zebrały się jak na dawny obrzęd pogrzebowy. Ciało Nizy całkowicie uwolnione od odzieży, umyte specjalnym roztworem TM i AS, ułożono na grubym dywanie ręcznie uszytym z najmiększych gąbek śródziemnomorskich. Dywan umieszczono na pneumatycznym materacu i nakryto okrągłą kopułą z różowego silikolu. Precyzyjny przyrząd, termobarooksystat, mógł przez lata całe zachować pod grubym kloszem potrzebną temperaturę, ciśnienie i skład powietrza. Miękkie występy gumowe utrzymywały ciało Nizy w jednej pozycji, której zmianę przewidywała lekarka raz w miesiącu. Dlatego też Luma postanowiła zaprowadzić ścisłą obserwację ciała Nizy i zrezygnowała w ciągu pierwszych dwóch lat z długotrwałego snu. Stan kataleptyczny Nizy nie mijał. Jedyne, co się udało Lumie osiągnąć — to zwiększenie częstotliwości tętna do jednego uderzenia na minutę. I mimo że było to niewielkie osiągnięcie, pozwalało jednak zlikwidować szkodliwe przesycanie płuc tlenem.