Czara Nandi zapamiętała na zawsze nużące godziny oczekiwania kolejnego śrubowca w Deir ez Zor. Dziewczyna bez końca obmyślała słowa, jakich użyje w czasie rozmowy, starała się wyobrazić sobie spotkanie z Mvenem i układała plan poszukiwań na Wyspie Zapomnienia, gdzie życie ginęło w toku niczym od siebie nie różniących się dni.
Nareszcie w dole, na pustyniach Nefud i Rub-el-Hali, rozpostarły się nieskończone pola termoelementów, gigantycznych siłowni przetwarzających ciepło słoneczne na energię elektryczną. Pokryte zasłonami ochronnymi biegły w równych, prostych szeregach przez umocnione wydmy, piaszczyste stoki gór, labirynty zasypanych jarów, stanowiących pomniki gigantycznej walki ludzkości o energię. Od kiedy ujarzmiono nowe formy energii jądrowej P, Q i F, czasy surowej oszczędności minęły bezpowrotnie. Nieruchomo tkwiły całe lasy wiatrakowych silników wzdłuż południowego brzegu Półwyspu Arabskiego, stanowiące zasób rezerwowy północnego pasa mieszkalnego. Śrubowiec przebiegł ponad granicą wybrzeża i pomknął nad Oceanem Indyjskim. Pięć tysięcy kilometrów nie stanowiło wielkiej odległości dla tak szybkolotnego aparatu. Wkrótce Czara Nandi, żegnana przez pasażerów, którzy jej życzyli rychłego powrotu, opuściła śrubowiec.
Kierownik lądowiska polecił swojej córce doprowadzenie latu — jak nazywano płaskie ślizgowce — do Wyspy Zapomnienia. Obydwie dziewczyny rozkoszowały się szybkim lotem stateczku po falach otwartego morza. Lat kierował się wprost ku wschodniemu brzegowi wyspy, do dużej zatoki, gdzie mieściła się jedna ze stacji medycznych Wielkiego Świata. Okazało się, że stacja jest zupełnie bezludna — wszyscy pracownicy udali się w głąb wyspy w celu wytępienia kleszczy, ujawnionych na jakichś leśnych gryzoniach.
Przy stacji były stajnie. Konie hodowano do pracy w miejscach podobnych do Wyspy Zapomnienia i przy sanatoriach, gdzie niewskazane było używanie hałaśliwych śrubowców lub tam, gdzie wskutek braku dróg nie było możliwe posługiwanie się pojazdami elektrycznymi. Czara wypoczęła, przebrała się i weszła do stajni, by się przyjrzeć pięknym i rzadkim zwierzętom. Spotkała tam kobietę zręcznie obsługującą dwa aparaty — jeden rozdający obrok i drugi sprzątający stajnię. Czara pomogła nowej znajomej i zapytała, w jaki sposób można odnaleźć człowieka na wyspie. Kobieta poradziła jej, aby się przyłączyła do jednego z oddziałów sanitarnych, które krążą po całej wyspie i znają wszystkie jej zakątki lepiej niż mieszkańcy. Czara postanowiła tak zrobić.
11. Wyspa Zapomnienia
Ślizgowiec mknął po grzbietach fal cieśniny Palk. Przed dwoma tysiącami lat biegł tędy pas mielizn i raf koralowych noszący nazwę Mostu Adama — Adam's Bridge. Na skutek procesów geologicznych powstała w tym miejscu głęboka zapadlina. Nad odmętem dzielącym kroczącą naprzód ludzkość od amatorów spokoju pluskały ciemne fale.
Mven Mas stał przy burcie. Szeroko rozstawił nogi i patrzał na wynurzającą się stopniowo ponad horyzontem Wyspę Zapomnienia. Otoczona dokoła przez ciepły ocean, ogromna ta wyspa posiadała naturalne warunki biblijnego raju. Wedle religijnych wyobrażeń dawnego człowieka raj był miejscem szczęśliwego życia pośmiertnego, wolnego od wszelakich trosk i nie wymagającego pracy. Wyspa Zapomnienia stanowiła także azyl dla ludzi, których nie nęcił już rozmach Wielkiego Świata i którzy nie chcieli pracować na równi ze wszystkimi.
Żyjąc na łonie natury wśród prostych, monotonnych zajęć starodawnego rolnika, rybaka lub hodowcy, spędzali tutaj ciche lata.
Wprawdzie ludzkość oddała swoim słabszym współbraciom spory kawał cudownie urodzajnej ziemi, ale prymitywna gospodarka wyspy nie mogła zapewnić swej ludności całkowitego utrzymania, szczególnie w okresach gorszych urodzajów czy innych zaburzeń, występujących zazwyczaj w warunkach słabo rozwiniętych sił wytwórczych. Toteż Wielki Świat stale dzielił się swymi zasobami z Wyspą Zapomnienia.
Do trzech portów — na północnym zachodzie, na południu i na wybrzeżu wschodnim — dostarczano zakonserwowaną na wiele lat żywność, leki, środki ochrony biologicznej i inne przedmioty pierwszej potrzeby. Trzej główni zarządcy wyspy także przebywali na północy, wschodzie czy południu i piastowali godność naczelnika hodowców, rolników i rybaków.
Patrząc na unoszące się wzwyż niebieskie góry, Mven Mas pomyślał z goryczą, że, być może, zalicza się obecnie do kategorii „kacyków”, to jest do ludzi, którzy zawsze przysparzali społeczeństwu kłopotów. „Kacyk” to człowiek silny i energiczny, ale zupełnie nieczuły na przeżycia i cierpienia innych, zajęty jedynie myślą o zaspokojeniu własnych pragnień i potrzeb. Osobnicy ci w zamierzchłych czasach ludzkości zawsze byli powodem wszelkich niesnasek, męczarń i nieszczęść. Występowali w różnych postaciach jako jedyni posiadacze prawdy i uważali, że mają prawo tępić niezgodne z ich poglądami opinie i wykorzeniać odmienne sposoby myślenia i życia. Ludzkość starannie unikała od tego to czasu wszelkich oznak absolutyzmu w sądach, dążeniach i zaczęła się najbardziej obawiać „kacyków”. To właśnie oni, niepomni żelaznych praw ekonomiki i nie myśląc o przyszłości, żyli tylko chwilą obecną. Wojny i rabunkowa gospodarka Ery Rozbicia Świata doprowadziły do całkowitego wyniszczenia planety. Zanim świat zdążył osiągnąć ustrój komunistyczny, wyrąbano lasy, spalono nagromadzone przez setki milionów lat zasoby węgla i ropy, zanieczyszczono powietrze dwutlenkiem węgla i wyziewami fabrycznymi, wytępiono piękne i nieszkodliwe zwierzęta: żyrafy, zebry, słonie. Ziemia była zbrukana, rzeki i wybrzeża mórz — zanieczyszczone ściekami ropy i odpadkami chemicznymi. Dopiero po oczyszczeniu wody, powietrza i ziemi ludzkość doprowadziła planetę do obecnego stanu — można przez nią przejść boso, nie narażając nóg na skaleczenie.
Ale przecież i on sam, Mven Mas, który zaledwie niecałe dwa lata zajmował odpowiedzialne stanowisko, zniszczył sztucznego satelitę, zbudowanego wysiłkiem tysięcy ludzi z zastosowaniem najnowocześniejszych metod sztuki inżynieryjnej. Spowodował śmierć czterech uczonych, z których każdy mógłby się stać takim jak Ren Boz… A przecież i Rena Boża ledwie udało się uratować. Znów postać Beta Lona, ukrywającego się gdzieś tam, wśród gór i dolin Wyspy Zapomnienia, stanęła w jego oczach jak żywa, budząc głębokie współczucie. Przed swym wyjazdem Mven Mas długo się przyglądał portretom matematyka, usiłując zapamiętać na zawsze tę energiczną twarz o potężnych szczękach i wąsko osadzonych oczach, jego postać o atletycznej budowie.
Do Afrykańczyka zbliżył się motorniczy ślizgowca.
— Mamy dzisiaj wysoką falę. Nie uda nam się przybić do brzegu, musimy płynąć do południowego portu.
— Nie potrzeba. Macie tratewki ratunkowe? Schowam w tratewce ubranie i dopłynę sam.
Motorniczy i sternik z szacunkiem spojrzeli na Mvena Masa. Mętne, burzliwe fale przewalały się z hukiem na mieliźnie. Niskie chmury rozsiewały drobny, ciepły deszcz padający skośnie w podmuchach wiatru i łączący się z rozpyloną pianą fal. Poprzez tę mglistą siatkę na brzegu majaczyły jakieś szare postacie.
Motorniczy i sternik zamienili spojrzenia. Mven Mas rozbierał się i pakował odzież. Ci, co się udawali na Wyspę Zapomnienia, przestawali korzystać z opieki społeczeństwa, polegającej na tym, że jeden człowiek starał się dopomóc drugiemu. Ale osoba Mvena Masa budziła mimowolnie szacunek, toteż sternik postanowił uprzedzić go o wielkim niebezpieczeństwie. Afrykańczyk beztrosko machnął ręką. Motorniczy wręczył mu mały, szczelnie zawinięty pakiet.
— Ma pan tu zapas skoncentrowanego pożywienia na cały miesiąc.
Mven Mas po chwili namysłu wsunął pakiet razem z ubraniem do wodoszczelnego schowka, starannie zaniknął klapę i z tratewką pod pachą przełożył nogę przez burtę.