— Kto pani jest i dokąd podąża? — zapytał Mven Mas. — Może pani potrzebuje pomocy?
Dziewczyna spojrzała uważnie na mówiącego i odezwała się urywanym głosem:
— Jestem Onar z piątego osiedla. Ale pomocy nie potrzebuję.
— Widzę jednak, że jest pani zmęczona i coś panią trapi. Czemu pani odmawia przyjęcia pomocy, gdy coś pani grozi?
Nieznajoma podniosła wzrok i jej oczy zabłysły czystym blaskiem, jak u kobiet Wielkiego Świata.
— Wiem, kto pan jest. Wielki człowiek stamtąd — skinęła ręką w stronę Afryki. — Jest pan dobry i ufny.
— Niechże i pani będzie taka. Czy ktoś panią ściga?
— Tak! — powiedziała z rozpaczą.
— Kto panią śmie napastować i trwożyć?
Dziewczyna spłonęła rumieńcem i spuściła głowę.
— Pewien mężczyzna. Chce, żebym należała do niego…
— Przecież wybór należy do kobiety. Jakże można zmuszać do miłości? Jeśli tutaj przyjdzie, powiem mu…
— Nie trzeba! On także przybył tu z Wielkiego Świata, ale już dawno i jest potężny… Tylko inny niż pan… Jest straszny!
Mven Mas roześmiał się beztrosko.
— Dokąd pani idzie?
— Do piątego osiedla. Byłam w miasteczku i spotkałam…
Mven Mas ujął dziewczynę za rękę. Zostawiła posłusznie palce w jego dłoni i oboje ruszyli boczną ścieżką ku osiedlu.
Po drodze, ciągle oglądając się z trwogą, dziewczyna opowiedziała Mvenowi, że mężczyzna ten wszędzie ją prześladuje. Mven Mas był oburzony. Nie mógł się pogodzić z myślą o ucisku, choćby nawet przypadkowym, na zorganizowanej już Ziemi.
— Czemu mieszkańcy wyspy nie przeciwstawią się temu — mówił Mven Mas i dlaczego nie wie o tym Komisja Kontroli Honoru i Prawa? Czyż w waszych szkołach nie nauczają historii i czy nie wiadomo wam o tym, do czego prowadzą nawet małe ogniska ucisku?
— Uczą… Wiadomo… — odpowiedziała patrząc przed siebie Onar.
Kończyła się kwitnąca równina i ścieżka, skręcając gwałtownie, znikała w gąszczu krzaków. W tym właśnie miejscu ukazał się wysoki, ponury mężczyzna, zagradzając drogę. Był obnażony do pasas pod siwym owłosieniem okrywającym potężny jego tors grała wspaniała muskulatura. Dziewczyna gwałtownym ruchem wyrwała ręką i wyszeptała gorączkowo:
— Boję się o pana! Proszę odejść, człowieku Wielkiego Świata!
— Stać! — zagrzmiał rozkazujący głos.
Tak brutalnie nikt nie przemawiał w epoce Pierścienia. Mven Mas odruchowo osłonił dziewczynę sobą.
Wysoki mężczyzna podszedł bliżej i spróbował go odepchnąć, ale Mven stał twardo jak skała. Wtedy nieznajomy zadał mu błyskawicznie cios pięścią w twarz. Mven Mas zachwiał się. Nigdy dotąd w życiu nie uderzył go nikt z wyrachowaniem, z zamiarem zadania bólu, ogłuszenia i poniżenia.
Ogłuszony Mven Mas dosłyszał jakby z oddali bolesny okrzyk Onar. Rzucił się na przeciwnika, ale runął na ziemię otrzymawszy dwa nowe ciosy. Onar upadła na kolana osłaniając go własnym ciałem, ale napastnik ujął ją z triumfalnym okrzykiem. Wykręcił jej do tyłu ręce, chwycił wpół, tak że dziewczyna wygięła się boleśnie i załkała pąsowiejąc z gniewu.
Ale Mven Mas już przyszedł do siebie. W młodości, w jego czynach Herkulesa zdarzały się poważniejsze potyczki z wrogami nie uznającymi praw ludzkich. Przypomniał sobie wszystkie chwyty, jakie się stosuje w walce wręcz z niebezpiecznymi zwierzętami.
Podniósł się bez pośpiechu, spojrzał na wykrzywioną z wściekłości twarz wroga, chcąc wybrać miejsce dla zadania miażdżącego ciosu, i nagle ogarnęło go zdumienie. Poznał tę charakterystyczną twarz, która go tak długo prześladowała w czasie męczących rozmyślań o słuszności doświadczenia w Tybecie.
— Bet Lon!
Tamten puścił natychmiast dziewczynę i zamarł przyglądając się uważnie nieznanemu ciemnoskóremu człowiekowi, z którego twarzy zniknął bez śladu wyraz wrodzonej dobroduszności.
— Wiele myślałem o spotkaniu z panem, Bet Lon. Wspólna niedola powinna nas zbliżyć — powiedział Mven Mas. — Ale nie przypuszczałem, że to będzie tak wyglądało!
— To znaczy jak? — zapytał bezczelnie Bet Lon nie ukrywając gniewu.
Afrykańczyk skinął z lekceważeniem ręką.
— Po co te puste słowa? W tamtym świecie pan ich nie wygłaszał i chociaż popełniał pan przestępstwa, to jednak działał w imię wielkiej idei. A tu w imię czego?
— W imię samego siebie! — rzucił Bet Lon wzgardliwie przez zaciśnięte zęby. — Dosyć się już liczyłem z innymi, z dobrem powszechnymi Uważam, że wszystko to jest człowiekowi niepotrzebne. Wiedzieli o tym niektórzy mędrcy już w starożytności.
— Nigdy pan nie myślał o innych, Bet Lon — przerwał mu Afrykańczyk. — Folgując sobie we wszystkim, przekształcił się pan teraz prawie w zwierzę!
Matematyk wykonał ruch, jakby chciał się rzucić na Mvena Masa, ale zapanował nad sobą.
— Dosyć, za dużo pan mówi!
— Widzę, że pan zbyt wiele stracił i chcę…
— A ja nie chcę! Precz z drogi!
Mven Mas ani się poruszył. Stał pewny siebie i groźny z pochyloną głową, czując dotyk drżącego ramienia dziewczyny. Ten dreszcz budził w nim większą zaciekłość niż ciosy wroga. Jego oczy ciskały błyskawice gniewu. Matematyk patrzał na Afrykańczyka, wreszcie odetchnął głęboko i ustępując ze ścieżki powiedział:
— Idźcie.
Mven Mas ponownie ujął rękę Onar i poprowadził ją przez krzaki, czując na sobie nienawistne spojrzenie Beta Lona. Na zakręcie Mven Mas zatrzymał się tak nagle, że Onar trąciła go w plecy.
— Bet Lon, powróćmy razem do Wielkiego Świata!
Matematyk roześmiał się beztrosko, ale Mven Mas ułowił w tym śmiechu nutkę goryczy.
— Kim pan jesteś, że mi to proponujesz? Czy pan wie?…
— Wiem. Ja także dokonałem zakazanego doświadczenia i zgubiłem ludzi, którzy mi ufali. Droga moich badań biegła w pobliżu pańskiej. Pan, ja i wielu innych jesteśmy w przededniu zwycięstwa! Pan jest potrzebny ludziom, ale nie w tej postaci…
Matematyk zrobił krok w kierunku Mvena Masa i zamknął oczy. Ale nagle odwrócił się na pięcie, cisnął przez ramię jakieś przekleństwo i odszedł. Mven Mas w milczeniu ruszył ścieżką.
Do piątego osiedla było jeszcze około dziesięciu kilometrów. Dowiedziawszy się, że dziewczyna jest samotna, Afrykańczyk poradził jej, aby się udała na wybrzeże wschodnie, do osiedli nadmorskich. W ten sposób uniknie spotkania z Betem Lonem. Były wybitny uczony odgrywał w życiu małych i cichych osiedli tej górzystej okolicy rolę tyrana. Chcąc zapobiec dalszym ekscesom Mven Mas postanowił udać się do osiedla i poprosić o wzięcie Beta Lona pod obserwację. Dziewczyna opowiedziała, że w tutejszych lasach ukazały się tygrysy, które jakoby uciekły z rezerwatu, a być może zachowały się od dawna w nieprzeniknionym gąszczu porastającym stoki górskie. Mocno ujęła rękę Myena i błagała go, żeby był ostrożny: w żadnym wypadku niech nie próbuje nocnej wędrówki po górach. Mven Mas ruszył z powrotem. Rozmyślając o niedawnym wydarzeniu czuł ciągle na sobie wzrok dziewczyny wyrażający trwogę i przywiązanie. Po raz pierwszy Mven Mas pomyślał z uznaniem o bohaterach czasów starożytnych, o ludziach, którzy cierpiąc poniżenie i fizyczne udręki zdobywali się na wzniosłe czyny. Byli zawsze prawdziwymi ludźmi, chociaż otoczenie sprzyjało rozwojowi zwierzęcego samolubstwa.
W dawnych czasach występowały dziwne sprzeczności. Choć warunki życia były bardzo ciężkie i człowiekowi groziło zewsząd niebezpieczeństwo, uczucia szlachetne, jak miłość, przyjaźń, wzajemna życzliwość, nie tylko nie wygasły, lecz zyskały na sile i były nieraz potężniejsze niż obecnie w epoce Pierścienia.