Grom Orm zauważył czerwone światełko przy pulpicie Evdy Nal.
— Polecam uwadze Rady: Evda Nal pragnie uzupełnić komunikat o Renie Bozie.
— Proszę o zezwolenie na zabranie głosu w jego imieniu.
— Na jakiej zasadzie?
— Kocham go!
— Udzielimy pani głosu po wypowiedzi Mvena Masa.
Evda Nal zgasiła czerwone światełko i usiadła.
Na trybunie ukazał się Mven Mas. Spokojnie, nie szczędząc siebie, Afrykańczyk opowiedział o spodziewanych skutkach doświadczenia. Pośpiech i konspiracja sprawiły, że zapomniano o specjalnych przyrządach rejestrujących, licząc na zwykłe mechanizmy pamięciowe, które uległy zniszczeniu zaraz na początku. Wielkim błędem było również przeprowadzenie doświadczenia na Satelicie. Należało do Satelity 57 doczepić stary statek planetarny i zmontować na jego pokładzie przyrządy orientujące wektor. W tym wszystkim zawinił właśnie on, Mven Mas. Ren Boz zajmował się jedynie instalacjami, strona wykonawcza eksperymentu należała do kierownika stacji kosmicznych.
Czara zacisnęła dłonie — argumenty obciążające Mvena Masa były poważne.
— Czy obserwatorzy Satelity wiedzieli o możliwości katastrofy? — rzucił pytanie Grom Orm.
— Tak, uprzedziliśmy ich, mimo to z radością wyrazili zgodę.
— Ich zgoda mnie nie dziwi — powiedział Grom Orm. — Tysiące J młodych ludzi bierze udział w niebezpiecznych doświadczeniach, jakie się rokrocznie odbywają na naszej planecie. Zdarza się, że giną… Ale pan, uprzedzając młodych ludzi, zdawał sobie sprawę z następstw, j a mimo to zdecydował się pan na ryzykowne przedsięwzięcie…
Mven Mas opuścił głowę w milczeniu.
Czara, czując na ramieniu dłoń Evdy Nal, stłumiła ciężkie westchnienie.
— Proszę nam podać przyczyny, które skłoniły pana do tak ryzykownego kroku — rzekł przewodniczący Rady.
Tym razem Afrykańczyk przemówił z głębokim wzruszeniem. Opowiedział, jak we wczesnej młodości zdało mu się, że słyszy wołanie z grobów milionowych rzesz ludzkich, które uległy nieubłaganej potędze czasu, jak owładnęło nim przemożne pragnienie uczynienia po raz pierwszy w dziejach ludzkości i światów sąsiadujących wielkiego kroku ku zwycięstwu nad czasem i przestrzenią, skierowania tysięcy potężnych umysłów na nowe szlaki badań naukowych. Sądził, iż nie ma prawa odkładać realizacji tego zamierzenia na czas nieokreślony — może na całe stulecie — jedynie dlatego, by nie narażać nielicznego zespołu ludzi na niebezpieczeństwo, a samemu uniknąć odpowiedzialności.
Czara słuchała z bijącym sercem. Była dumna ze swego wybrańca. Zdawało się, że wina Afrykańczyka nie jest tak wielka.
Mven Mas wrócił na miejsce i czekał na wyrok.
Evda Nal odtworzyła magnetofonowy zapis przemówienia Rena Boża. Jego słaby, urywany głos zabrzmiał na całą salę. Fizyk usprawiedliwiał Mvena Masa. Nie znając całości niezmiernie skomplikowanego zagadnienia, kierownik stacji kosmicznych dał się przekonać Bozowi, że powodzenie eksperymentu jest pewne. Niemniej fizyk nie uważał się za winnego. „Rokrocznie — mówił Boz — odbywają się mniej ważne doświadczenia i kończą się często tragicznie. Nauka, która jest walką o szczęście ludzkości, wymaga ofiar jak każda walka. Tchórze, myślący tylko o własnym bezpieczeństwie, nigdy się nie zdobędą na wielki czyn…”
Ren Boz zakończył swoją wypowiedź krótką analizą doświadczenia i własnych błędów, wyrażając przekonanie co do przyszłego sukcesu.
— Dlaczego Ren Boz nie powiedział nic o swoich obserwacjach poczynionych w czasie doświadczenia? — Grom Orm zwrócił się do Evdy Nal. — Pani chciała przemówić w jego imieniu.
— Prosiłam o głos, gdyż przewidziałam to pytanie — odparła Evda. — Ren Boz stracił przytomność po upływie kilkunastu sekund od chwili włączenia stacji „F”. Zdążył jedynie zanotować wskazania przyrządów, stwierdzających zero przestrzenne.
Na ekranie ukazał się szereg cyfr, które wielu z obecnych zanotowało.
— Chciałabym jeszcze złożyć oświadczenie w imieniu Instytutu Badań Smutku i Radości — ciągnęła Evda — że ankieta przeprowadzona po katastrofie wśród szerokich kół społeczeństwa dała następujące wyniki…
Ekran wypełniły szeregi ośmiocyfrowych liczb ujęte w rubryki-potępienia, uniewinnienia, wątpliwości co do metody przeprowadzenia eksperymentu, obwiniania o zbytni pośpiech itp. Ogólny wynik jednak był korzystny dla Mvena Masa i Rena Boża. Twarze obecnych rozjaśniły się.
W przeciwległym kącie sali zapłonął czerwony sygnał i Grom Orm udzielił głosu astronomowi trzydziestej siódmej wyprawy kosmicznej, Hissowi. Pur mówił głośno, z temperamentem, niezręcznie gestykulując rękami.
— My, astronomowie, potępiamy Mvena Masa. Przeprowadzenie doświadczenia bez zgody Rady budzi podejrzenie, że Mven Mas działał nie tak znów bezinteresownie, jak to starali się wykazać moi przedmówcy.
Czara spłonęła rumieńcem. Chciała się zerwać z miejsca, ale pod wpływem spojrzenia Evdy Nal opanowała się.
— Pańskie oskarżenie jest równie ciężkie, jak nieuzasadnione — odpowiedział za zgodą przewodniczącego Mven Mas. — Proszę powiedzieć konkretnie: w czym pan upatruje osobisty interes?
— Głównym motywem pańskiego postępku była żądza sławy, którą by pan zyskał w razie powodzenia… Poza tym widzę tu tchórzostwo. Bał się pan zakazu doświadczenia, dlatego właśnie działaliście w pośpiechu i w tajemnicy.
Mven Mas uśmiechnął się, rozłożył ręce i usiadł.
Evda Nal jeszcze raz poprosiła o głos.
— Zarzut Pura Hissa jest zbyt pochopny i złośliwy, by mógł zaważyć w tak poważnej kwestii. Jego sąd o zatajaniu motywów postępowania przypomina Czasy Ciemnoty. Tak mówić o nieśmiertelnej sławie mogli jedynie ludzie odległej przeszłości. Niezadowoleni z życia, nie czując się cząstką walczącej, o postęp ludzkości, w obawie przed nieuniknioną śmiercią czepiali się, jak deski zbawienia, nadziei na „uwiecznienie”. Uczony astronom Pur Hiss zdaje się nie rozumieć, że w pamięci ludzkiej żyją tylko ci, którzy oddziaływają na następne pokolenia, a kiedy przestaną oddziaływać, ulegają zapomnieniu. Często jednak odzyskują sławę, jak na przykład uczeni i artyści starożytności, gdy ich dzieła stają się znowu natchnieniem dla wielomiliardowego społeczeństwa. Muszę przyznać, że czuję się zaskoczona, iż uczony i podróżnik wypowiada tak przestarzałe sądy o sławie ludzkiej i nieśmiertelności.
Evda Nal odwróciła się w stronę Pura Hissa, który skulił się na swym fotelu, oświetlony mnóstwem czerwonych świateł.
— To nie ma sensu — ciągnęła Evda dalej. — Na czyn Mvena Masa i Rena Boża trzeba patrzeć inaczej. Niegdyś zdarzało się często, że ludzie nie potrafili określić realnej wartości swych czynów, nie umieli porównać ich strony pozytywnej z ujemną stroną odwrotną, którą niewątpliwie posiada każda działalność. Trudność tę już — pokonaliśmy i możemy teraz mówić jedynie o rzeczywistym znaczeniu czynów. Obecnie, tak jak dawniej, nowe drogi wytyczają jednostki, bo tylko specjalnie nastawiony umysł, po bardzo długotrwałej pracy przygotowawczej, jest zdolny do rozeznania się w nowych kierunkach ukrytych wśród sprzecznych faktów. Ale dzisiaj, gdy tylko zostanie odnaleziony nowy szlak, tysiące ludzi rozpoczyna prace badawcze i dokonuje odkryć. Jeśli chodzi o Rena Boża i Mvena Masa to prekursorstwo ich doświadczenia jest oczywiste. Okupione ono zostało jednak wielkimi stratami materialnymi i czterema istnieniami ludzkimi. Według praw Ziemi mamy więc tu niewątpliwie do czynienia z przestępstwem, ale nie z pobudek osobistych, wobec czego nie należy ono do kategorii najcięższych.