Dar Wiatr odepchnął od siebie myśl o fotelu i książce. Należało nawiązać łączność z Ziemią — jaśniejące w wysokości oświetlenie nocne mogło zaalarmować pracowników śledzących budowę ze swych obserwatoriów. Ponadto trzeba uprzedzić o konieczności nadesłania uzupełnień przed terminem.
Łączność została nawiązana pomyślnie — Dar Wiatr rozmówił się z Gromem Ormem nie za pomocą szyfrowej sygnalizacji, lecz za pośrednictwem TWF, który na każdym statku planetarnym dysponował wielką mocą. Stary przewodniczący był zadowolony i z miejsca zatroszczył się o dobór nowej załogi i o szybką wysyłkę części składowych.
Po wyjściu ze sterowni „Ałtaja” Dar Wiatr minął bibliotekę, przerobioną na sypialnię, z dwoma kondygnacjami łóżek. Kabiny, jadalnie, kuchnię, boczne korytarze i dziobową salę silników również zaopatrzono w łóżka dodatkowe. Statek planetarny, zmieniony na bazę stacji, był przepełniony. Ledwie powłócząc nogami szedł Dar Wiatr korytarzem wyłożonym płytami ciepłej w dotyku masy plastycznej, leniwie otwierał i zatrzaskiwał hermetyczne drzwi.
Myślał o astronautach, którzy spędzali dziesiątki łat w podobnych statkach, bez nadziei opuszczenia ich i wyjścia na zewnątrz przed upływem niezmiernie odległego terminu. Przebywa tu zaledwie szósty miesiąc, co dzień opuszcza ciasne pomieszczenie mieszkalne i pracuje w przygnębiającym przestworzu pustki międzyplanetarnej. Już od dłuższego czasu opanowuje go bolesna tęsknota do ukochanej Ziemi — do jej stepów, morza, wrzących życiem ośrodków pasa mieszkalnego. A Erg Noor, Niza i jeszcze dwudziestu członków załogi „Łabędzia” będą musieli spędzić w statku kosmicznym dziewięćdziesiąt dwa lata względne, czyli sto czterdzieści lat ziemskich, wliczając w to powrót statku na rodzimą planetę. Nikt z nich nie będzie żył tak długo! Ich ciała zostaną spalone i pogrzebane tam, w bezkresnej dali, na planetach zielonej gwiazdy cyrkonowej…
Albo też zakończą życie w czasie lotu, a wtedy, zamknięci w rakiecie pogrzebowej, ruszą do ostatniego lotu w kosmos… Tak wypływały niegdyś w otwarte morze grzebalne łodzie jego dalekich przodków unosząc na sobie martwych bojowników. Ale bohaterów, którzy by się godzili na dożywotnie uwięzienie w statku i którzy by startowali do lotu bez nadziei, że wrócą — nie było jeszcze w historii ludzkości. Ale nie! To nie jest słuszne. Veda miałaby tu zasadniczy powód do wyrzutu. Jakże mógł zapomnieć bezimiennych bojowników o wolność i godność człowieka w dawnych czasach, zdecydowanych na stokroć gorsze i straszne — na dożywotnie więzienie w wilgotnych lochach, na tortury. Tak, tamci bohaterowie byli silniejsi i godniejsi podziwu nawet od tych współczesnych, którzy startują do lotu w kosmos ku niezbadanym, dalekim światom!
A on sam, Dar Wiatr, który ani razu jeszcze nie porzucał na dłużej rodzimej planety, jest w porównaniu z nimi wszystkimi marnym człowiekiem, jakimś tam aniołem nieba, jak go kpiąco nazywa umiłowana Veda Kong!
14. Stalowe drzwi
Od dwudziestu dni pracował w wilgotnym mroku robot-kopacz, póki nie udało mu się wreszcie usunąć zwalisk o wadze dziesiątków tysięcy ton i umocnić walących się stropów. Droga w głąb pieczary stała otworem. Pozostawało tylko zapewnić bezpieczeństwo. Wózki-roboty na gąsienicach, zaopatrzone w śruby Archimedesa, ześliznęły się w dół. Co sto metrów przyrządy podawały skład powietrza, temperaturę i wilgotność. Veda Kong wraz z grupą swoich współpracowników dotarła do pieczary, w której znajdował się schowek. Dziewięćdziesiąt lat temu, w czasie badania wód podziemnych, wśród wapniaków i piaskowców nie zdradzających bynajmniej obecności jakichkolwiek pokładów rud, wskaźniki nagle zanotowały znaczną ilość metalu. Wyjaśniło się rychło, że jest to znane z opisu miejsce, w którym znajdowała się legendarna pieczara, nosząca nazwę Den-Of-Kul, co w języku już dziś zaginionym oznaczało „Schron kultury”. W obawie przed groźbą straszliwej wojny narody, które uważały się za najbardziej przodujące w dziedzinie wiedzy i kultury, ukryły w tej pieczarze skarby swojej cywilizacji. W owych odległych wiekach wszelka tajemniczość i ukrywanie były zjawiskiem niezwykle rozpowszechnionym…
Veda była nie mniej poruszona niż najmłodsze z jej współpracownic, gdy ślizgając się po mokrej, czerwonej glinie schodziły w dół pochylnią.
Wyobraźnia malowała monumentalne sale z hermetycznymi schowkami filmotek, wykresów, map, szafy ze szpulami magnetofonowych zapisów, ze wstęgami mechanizmów pamięciowych, półki z wzorami związków chemicznych, stopów i leków. Mogły się tu także znajdować wypchane okazy zaginionych już dziś zwierząt lub też, zamknięte w wodoszczelnych i odpornych na wszelkie działania zewnętrzne gablotach, preparaty roślin, szkielety zestawione ze skamieniałych kości wymarłych mieszkańców planety. Marzyły się Vedzie płyty silikolowe, w które wtopiono obrazy najsławniejszych mistrzów, całe galerie rzeźb, które odtwarzały najpiękniejsze typy ludzi, wybitnych działaczy, po mistrzowsku wymodelowane zwierzęta, budynki… Zapisy o ważniejszych wypadkach uwiecznione w kamieniu i w metalu…
Snując te marzenia Veda Kong znalazła się w ogromnej pieczarze o powierzchni około trzech do czterech tysięcy metrów kwadratowych. Z sufitu, którego łukowate sklepienie ginęło gdzieś w ciemności, zwisały stalaktyty, połyskując w elektrycznym świetle. Sala i na jawie miała wygląd monumentalny. Urzeczywistniając marzenia Vedy, w ściennych niszach, wśród wielkiej obfitości zacieków wapiennych, widniały maszyny i szafy. Archeolodzy z radosnymi okrzykami rozbiegli się po całej sali. Wiele ustawionych w niszach maszyn zachowało jeszcze połysk szkła i polerowanej powłoki lakierowej. Były to przede wszystkim pojazdy, które tak bardzo się podobały ludziom czasów odległych, a w Epoce Rozbicia Świata były uważane za szczyt technicznego geniuszu ludzkości. W owych czasach, nie wiadomo dlaczego, budowano bardzo wiele pojazdów o miękkich siedzeniach, w których mieściło się zaledwie kilka osób. Konstrukcja wozów osiągnęła szczyty wytworności, mechanizmy kierowania były pomyślane dowcipnie, ale poza tym maszyny te były świadectwem wołającej o pomstę bezmyślności. Setkami tysięcy krążyły niegdyś po ulicach miast i szosach, przewożąc tam i z powrotem ludzi pracujących nie wiadomo dlaczego daleko od miejsc zamieszkania, przejętych pośpiechem, z jakim gnali do pracy i powracali do domu. Maszyny te były niebezpieczne w kierowaniu, spowodowały ogromną ilość śmiertelnych wypadków, spaliły miliardy ton paliwa wytworzonego z bezcennych zapasów substancji organicznych, nagromadzonych w geologicznej przeszłości planety, zatruły atmosferę tlenkiem węgla. Archeologowie epoki Pierścienia doznali rozczarowania, gdy dostrzegli, jak wiele miejsca w pieczarze zajmują te staroświeckie pojazdy.
Ale na niskich platformach wznosiły się potężniejsze silniki tłokowe, silniki elektryczne, odrzutowe, turbinowe, jądrowe. W oszklonych gablotach mieściły się ustawione poziomo przyrządy pokryte grubą warstwą wapiennych zacieków — możliwe, że były to telewizory, aparaty fotograficzne, maszyny do liczenia czy inne podobnego rodzaju urządzenia. To muzeum maszyn, częściowo rozsypujących się w rdzawy proch, częściowo zachowanych w zupełnie dobrym stanie, miało dużą wartość historyczną, rzucało snop światła na poziom wiedzy technicznej odległych czasów, z których nie zachowała się większość historycznych dokumentów, zaginionych w ciągu wojennych i politycznych perturbacji.