Każdy start i każde lądowanie statku kosmicznego pozostawiało wypalone koło o prawie kilometrowej średnicy. Koła te ogradzano czerwoną siatką metalową na przeciąg dziesięciu lat, co przewyższało więcej niż dwukrotnie czas potrzebny do całkowitego rozpadu wydmuchów silnika. Po lądowaniu i po starcie port kosmiczny przenoszono na inne miejsce. Nadawało to urządzeniom i pomieszczeniom portu piętno pewnej tymczasowości i nietrwałości, a pracownikom z obsługi — wygląd nomadów dawnej Sahary, którzy kilka tysięcy lat temu koczowali tu na grzbietach wielbłądów.
Statek planetarny „Barion” w czasie swego trzynastego rejsu pomiędzy satelitą a Ziemią przewiózł Dara Wiatra na step w Arizonie, który nawet po zmianie klimatu pozostał pustynią wskutek nagromadzonej radioaktywności. W epoce Rozbicia Świata, kiedy odkryto energię jądrową, tu właśnie dokonywano mnóstwa prób i doświadczeń nowych form techniki. Dotąd jeszcze pozostało tu skażenie, którego źródłem były produkty radioaktywnego rozpadu, zbyt słabe, żeby zaszkodzić człowiekowi, ale dostateczne, by zahamować wzrost drzew i krzewów.
Dar Wiatr zachwycał się cudownym urokiem Ziemi — niebieskim niebem, bielą lekkich obłoków, oparami unoszącymi się nad jej powierzchnią i rzadką, sztywną trawą.
Kroczyć po twardej ziemi, pod promieniami złotego słońca, wystawiając twarz na suchy i rześki wiatr — cóż to za rozkosz! Pojąć całe piękno planety, nazywanej niegdyś przez naszych przodków niesłusznie „padołem smutku i łez”, może tylko ten, kto przemierzył otchłanie kosmosu.
Grom Orm nie zatrzymywał budowniczego — stary przewodniczący sam także chciał być przy odlocie statku kosmicznego.
Obaj przybyli na El Homrę w dniu startu wyprawy.
Jeszcze z powietrza Dar Wiatr zauważył na matowej, szarostalowej równinie dwa olbrzymie zwierciadła. Prawe miało kształt regularnego koła, lewe — długiej, zwężonej ku przodowi elipsy. Lustra te określały miejsca startów trzydziestej ósmej wyprawy kosmicznej.
Z koła startował „Tintagel” udający się ku straszliwej gwieździe „T”, załadowany ciężkimi aparatami dla dokonania prawidłowego oblężenia spiralodysku, gościa z głębin kosmosu. Elipsa była miejscem startu bardziej opływowego statku, „Aelli”, wiozącego na swym pokładzie liczną grupę uczonych, którzy mieli zbadać tajemnicę zmian materii na białym karzełku potrójnej gwiazdy Omikron 2 Eridana. Popiół, który pozostał w miejscu, w jakie ugodził cios energii silników, sięgający do półtora metra w głąb ziemi, był zalany substancją wiążącą, aby zapobiec rozwianiu go przez wiatry. Pozostawało tylko przeniesienie ogrodzeń z miejsc dawnych wzlotów. To samo należało uczynić po starcie „Łabędzia”.
A oto i sam „Łabędź” — matowoszary, odziany w cieplny pancerz, który się wypali do szczętu w czasie przebijania atmosfery. Dalej statek pomknie połyskując swoim poszyciem, odbijając zwycięsko wszystkie możliwe formy promieniowań. Nikt go jednak nie będzie widział w tej wspaniałej postaci oprócz robotów-astronomów obserwujących lot. Automaty te dostarczą ludziom jedynie zdjęcie jaśniejącego punktu. Statek powróci na Ziemię pokryty żużlem, pobrużdżony przez wybuchy drobnych cząstek meteorycznych. Z otaczających go w tej chwili ludzi nikt go już jednak nie zobaczy. Wróci dopiero po stu siedemdziesięciu dwóch latach, to jest po stu sześćdziesięciu ośmiu względnych i czterech latach prac badawczych na planetach, dla podróżników zaś będzie to stanowiło około osiemdziesięciu lat.
Dar Wiatr przy swoim rodzaju pracy zapewne nie doczeka nawet przybycia „Łabędzia” na planety zielonej gwiazdy. Tak jak to już było w czasach dawnych wątpliwości, Dara Wiatra zachwyciła śmiała myśl Mvena Masa i Rena Boża. Gdyby nawet doświadczenie się nie udało, szaleńcy ci pozostaną olbrzymami twórczej myśli ludzkiej.
Zamyślony Dar Wiatr o mało się nie potknął o sygnał strefy bezpieczeństwa. Obok samoczynnie poruszającej się wieży telekomunikacyjnej zauważył znaną sobie postać ruchliwego mężczyzny. Burząc nieposłuszną rudą czuprynę, Ren Boz ruszył mu na spotkanie. Sieć cienkich, ledwie dostrzegalnych blizn zmieniła twarz fizyka, nadając jej wyraz bolesnego napięcia.
— Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu!
— Bardzo chciałem się z panem zobaczyć! — Ren Boz wyciągnął do Dara Wiatra swe nieduże ręce.
— Co pan tu robi tak wcześnie? Do startu jeszcze daleko.
— Byłem przy odlocie „Aelli”. Interesują mnie dane dotyczące grawitacji tak ciężkiej gwiazdy. Dowiedziałem się, że pan przyjdzie, i zostałem…
Dar Wiatr milczał oczekując dalszych wyjaśnień.
— Podobno wraca pan do obserwatorium stacji kosmicznych na prośbę Juniusa Anta?
Dar Wiatr skinął twierdząco.
— Ant w ostatnich dniach zanotował kilka nierozszyfrowanych odbiorów z obwodu Pierścienia…
— Co miesiąc odbywa się odbiór poza normalną wymianą informacji. Moment włączenia stacji przesuwa się o dwie godziny ziemskie. W ciągu roku kontrola wynosi już ziemską dobę, a w ciągu ośmiu lat całą jedną stutysięczną sekundy galaktycznej. Tak się wypełnia luki w odbiorze z kosmosu. Przez ostatnie półrocze ośmioletniego cyklu zaczęliśmy otrzymywać niezmiernie dalekie, niezrozumiałe dla nas komunikaty.
— Czy nie mógłby pan mnie wziąć do pomocy?
— To raczej ja panu będę pomagał, a zapisy mechanizmów pamięciowych przejrzymy razem.
— Z Mvenem Masem?
— Naturalnie.
— To wspaniale! Głupio się czuję po tym nieszczęsnym doświadczeniu. Ciężko zawiniłem przeciw Radzie… Ale z panem jest mi dobrze, choć pan należy do Rady i nie aprobował doświadczenia…
— Mven Mas to także członek Rady.
Fizyk zamyślił się, przypomniał sobie coś i roześmiał się cicho.
— Mven Mas czuje moje myśli i stara się je skonkretyzować.
— Czy nie na tym polega wasz wspólny błąd?
Ren Boz zachmurzył się i zmienił temat rozmowy.
— Veda Kong także tu przybędzie?
— Tak, czekam na nią. Wie pan, że o mało nie zginęła badając grotę, skład dawnej techniki. Wykryto tam zamknięte drzwi stalowe.
— Nie słyszałem.
— Zapomniałem, że pana nie interesuje historia jak Mvena Masa. Całą planetę intryguje, co może się znajdować za tymi drzwiami.
Miliony ochotników zgłaszają się do kopania. Veda postanowiła przekazać sprawę Akademii Stochastyki i Badania Przyszłości.
— Evda Nal nie przyjedzie?
— Nie, nie może.
— Szkoda. Veda bardzo lubi Evdę, a Czara wprost za nią przepada. Przypomina pan sobie Czarę?
— To ta… taka panterowata?
Dar Wiatr wzniósł ręce udając żartobliwie przerażenie.
— O znawco piękności kobiecej! Zresztą stale powtarzam błąd popełniany przez ludzi przeszłości, nie rozumiejących praw psychofizjologii i dziedziczności. Zawsze chciałbym odnajdywać u innych własne upodobania i odczucia.
— Evda, jak i cała planeta, będzie obserwować start — powiedział Ren Boz wymijająco.
Fizyk wskazał szeregi wysokich trójnogów z aparatami do odbioru promieniowania białego, podczerwonego i pozafiołkowego, ustawione w półkole dokoła statku kosmicznego. Różnorodne rodzaje promieniowań powodowały, że ekrany tchnęły prawdziwym ciepłem i życiem, tak jak błony przydźwiękowe usuwając poddźwięk metaliczny w przekazach głosu.