Uczony Kam Amat, Hindus z pochodzenia, wpadł na pomysł przeprowadzenia na sztucznych satelitach doświadczeń z odbiornikami obrazów. W ciągu kilkudziesięciu lat zestawiał cierpliwie coraz nowe kombinacje zakresów.
Kam Amat wyłowił w eterze komunikat nadany z systemu planetarnego gwiazdy podwójnej, noszącej nazwę Łabędzia 61. Na ekranie ukazał się niepodobny do nas, ale ponad wszelką wątpliwość osobnik ludzki i wskazał napis, ułożony z symboli Wielkiego Pierścienia. Napis ten odczytano dopiero po dziewięćdziesięciu latach. Zdobi on obecnie pomnik Karna Amata i brzmi następująco: „Pozdrawiamy was, bracia, którzy wchodzicie do naszej rodziny! Oddzieleni przestrzenią i czasem, jednoczymy się w kręgu wielkiej siły”.
Język symboli, wykresów i map Wielkiego Pierścienia okazał się łatwy do rozszyfrowania dla ludzi na tym szczeblu rozwoju, który już został osiągnięty. Po dwustu latach mogliśmy już rozmawiać z sobą za pomocą mechanizmów tłumaczących. Nawiązaliśmy łączność z systemami planetarnymi bliższych gwiazd, odbieramy i nadajemy obrazy życia różnych światów. Niedawno odebraliśmy wieści od czternastu planet wielkiego ośrodka życia Deneba w Łabędziu, kolosalnej gwiazdy o mocy świetlnej czterech tysięcy ośmiuset słońc, znajdującej się od nas w odległości stu dwóch parseków. Rozwój myśli przebiegał tam innymi drogami, ale osiągnął nasz poziom.
A ze światów starodawnych, z kulistych gromad naszej Galaktyki i olbrzymiej, zamieszkanej przestrzeni dokoła ośrodka galaktycznego przychodzą dziwne obrazy i widowiska, dotąd jeszcze nie wyjaśnione, niepojęte. Są utrwalone przez mechanizmy pamięciowe i przekazywane do Akademii Granic Wiedzy. Tak bowiem nazywa się organizacja naukowa opracowująca zagadnienia postawione dopiero przez naukę współczesną. Staramy się zrozumieć mentalność, która w ciągu milionów lat odbiegła prawdopodobnie daleko od naszej umysłowości, inne bowiem były tam drogi rozwoju od organizmów niższych do istot myślących.
Veda Kong odwróciła się od ekranu, w który wpatrywała się jak zahipnotyzowana, i rzuciła pytające spojrzenie w stronę Dara Wiatra. Ten z uśmiechem skinął głową na znak uznania. Veda uniosła dumnie głowę, wciągnęła ręce i zwróciła się do tych niewidzialnych, którzy po upływie trzynastu lat mieli usłyszeć jej słowa i ujrzeć jej obraz:
— Taka jest nasza historia. Trudna, zawiła i długa była droga wiodąca na wyżyny wiedzy. Wołamy do Was: jednoczcie się z nami w Wielkim Pierścieniu, pomóżcie nam rozprzestrzeniać we wszechświecie potęgę rozumu i pokonać martwą, bezwładną materię!
Głos Vedy zabrzmiał triumfalnie; zadźwięczała w nim, zda się, moc wszystkich pokoleń ludzi ziemskich, którzy się wznieśli tak wysoko, że już sięgali poza granice własnej Galaktyki, ku dalszym gwiezdnym wyspom wszechświata.
Rozległ się przeciągły miedziany brzęk — to Dar Wiatr przesunął uchwyt, wyłączając nadawczy strumień energii. Ekran zgasł. Na przejrzystej płycie po prawej stronie pozostał świecący słup nadawczo-odbiorczego kanału.
Zmęczona Veda cicho zwinęła się w kłębek w głębi wielkiego fotela. Dar Wiatr posadził przy stole kierowniczym Mvena Masa, sam zaś pochylił się nad jego ramieniem. Nagle ekran w złotej oprawie zniknął, a na jego miejsce ukazała się nieprawdopodobna głębia.
Veda Kong, która po raz pierwszy widziała ten cud, westchnęła głęboko. Rzeczywiście, nawet ludzie doskonale znający drogi skomplikowanej interferencji fal świetlnych, dzięki którym uzyskiwano taką głębokość i szerokość widzenia, bywali zaskoczeni tym widokiem.
Ciemna powierzchnia obcej planety zbliżała się rosnąc z sekundy na sekundę. Był to bardzo rzadko spotykany system gwiazdy podwójnej, gdzie dwa słońca tak się równoważyły nawzajem, że orbita ich planety była zupełnie prawidłowa i mogło na niej powstać życie. Obydwa słońca, pomarańczowe i czerwone, mniejsze niż nasze, oświetlały lodowisko martwego morza. W tym świetle lód wydawał się czerwony. Na skraju płaskich, czarnych gór, w tajemniczym, fioletowoczarnym blasku stał ogromny gmach. Promień widzenia padł na jego dach, potem jakby go przeszył i wszyscy ujrzeli mężczyznę o szarej skórze, okrągłych, sowich oczach, w obwódkach ze srebrnego puchu. Był wysoki i smukły, miał długie, podobne do macek kończyny. Człowiek ten dziwacznie potrząsał głową, jakby oddając szybki ukłon, i skierował swoje beznamiętne, podobne do obiektywów oczy na ekran. Otwarły się bezzębne usta osłonięte podobną do nosa, miękką klapą skóry. W tej samej chwili zabrzmiał delikatny, melodyjny głos mechanizmu tłumaczącego.
— Zaf Ftet, kierownik informacji sześćdziesiąt jeden Łabędzia. Dziś nadajemy dla żółtej gwiazdy STL3388 + 04ŻF…
Dar Wiatr i Junius Ant zamienili spojrzenia, a Mven Mas uścisnął Dara Wiatra za rękę. Były to galaktyczne sygnały Ziemi, ściślej — słonecznego systemu planetarnego. Niegdyś obserwatorzy z innych planet uważali go za jednego wielkiego satelitę Słońca, okrążającego je w ciągu pięćdziesięciu dziewięciu lat ziemskich. Jeden raz w tym okresie przypada koniunkcja Jowisza i Saturna, powodując dostrzegalne dla astronomów z bliskich gwiazd odchylenie Słońca. Ten sam błąd popełniali także nasi astronomowie w stosunku do wielu systemów planetarnych, o których istnieniu wiedziano już w czasach starożytnych.
Junius Ant sprawdził działanie mechanizmu pamięciowego i dane czujności zegarowego pogotowia z jeszcze większym pośpiechem niż na początku odbioru.
Beznamiętny głos tłumacza elektronowego kontynuował:
— Stwierdzamy zupełnie dobry odbiór z gwiazdy… — znów posypały się cyfry i szereg urywanych dźwięków — dokonany przypadkowo, nie w czasie transmisji Wielkiego Pierścienia. Nie znają jeszcze języka Pierścienia i zużywają niepotrzebnie energię, nadając w czasie godzin milczenia. Odpowiadaliśmy im w czasie ich transmisji. Wyniki staną się znane w przybliżeniu za trzy dziesiąte sekundy… — Głos umilkł. Przyrządy sygnałowe świeciły się dalej z wyjątkiem zgasłego zielonego oka.
— Te, dotąd nie wyjaśnione, przerwy w nadawaniu pochodzą może z przepływu legendarnego pola obojętnego pomiędzy nami a planetą, jak to nazywają astronauci — tłumaczył Vedzie Junius Ant.
— Trzy dziesiąte sekundy galaktycznej, to znaczy, że trzeba będzie czekać około sześciuset lat — burknął ponuro Dar Wiatr. — Ciekawe, po co nam to?
— O ile zrozumiałem — odezwał się Mven Mas — gwiazdą, z którą tamci nawiązali łączność, jest Epsilon Tukana w gwiazdozbiorze nieba południowego. Jej odległość wynosi dziewięćdziesiąt parseków. To już sięga granic naszej stałej łączności. Nie ustanowiliśmy jej jeszcze poza obrębem Deneba.
— Ale przecież odbieramy i środek Galaktyki, i gromady kuliste? — rzekła Veda Kong.
— Nieregularnie, przypadkowo albo też poprzez mechanizmy pamięciowe innych członków Wielkiego Pierścienia, tworzących wyciągnięty w przestrzeń łańcuch — odrzekł Mven Mas.
— Komunikaty nadane tysiące i dziesiątki tysięcy lat temu nie giną w przestrzeni i w końcu docierają do nas — dodał Junius Ant.
— To znaczy, że o życiu i wiedzy ludzi z innych, bardziej odległych światów wnioskujemy z ogromnym opóźnieniem, na przykład dla strefy środka Galaktyki dwudziestu tysięcy lat?
— Tak, to obojętne, czy te komunikaty otrzymujemy za pośrednictwem zapisów pamięciowych bliższych światów, czy też chwytają je nasze stacje. Widzimy odległe światy, jakimi były w bardzo dawnych czasach. Patrzymy na dawno zmarłych i zapomnianych w swoim świecie ludzi.