— Tam pozostał obserwator! — zawołała Bina Led, pokazując ledwie widoczny płomyk wieżyczki silikoborowej.
— Wiem, tam jest Niza, zaraz idę — powiedział Noor.
— Prąd jest wyłączony i tajemnicze „nic” odzyskało swoje prawa — poważnie rzekła Bina.
— Jeżeli huragan działa na nas, musi też działać i na owo „nic”. Jestem pewien, że dopóki burza nie osłabnie, nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo. Ważę tak dużo, że nie zdmuchnie mnie na pewno, jeśli się przycisnę do gruntu i będę pełzał. Już dawno mam ochotę przyłapać to „nic” z wieżyczki.
— Czy mogą iść z panem? — Eon Tal przyskoczył do Noora.
— Dobrze, ale tylko pan. Jako biolog.
Czołgali się długo, wykorzystując nierówności terenu i unika jąć powietrznych trąb. Huragan usiłował oderwać ich od gruntu i unieść z sobą. Raz mu się to nawet udało, ale Erg Noor uchwycił się Eona, powalił się nań i uczepił pazurzastymi rękawicami wielkiego kamienia.
Niza otworzyła luk wieżyczki i obaj astronauci wpełzli do środka. Było tu ciepło i zacisznie, wieżyczka, solidnie umocniona, stawiała dzielnie opór wichurze.
Rudowłosa dziewczyna ucieszyła się z przybycia kolegów; spędzenie doby sam na sam z burzą na obcej planecie nie należało do przyjemności.
Erg Noor przesłał na „Tantrę” meldunek o pomyślnym dotarciu do celu i reflektor statku zgasł. Teraz w mroku świeciło tylko słabiutkie światełko wieżyczki. Grunt drgał od porywów burzy, uderzeń piorunów i stąpania groźnych trąb powietrznych. Niza siedziała na obrotowym krześle, wsparta plecami o reostat. Erg Noor i biolog przysiedli u jej stóp, na pierścieniowatym występie fundamentu wieżyczki. W swoich skafandrach zajęli prawie całą przestrzeń.
— Proponuję, żebyśmy się przespali — zabrzmiał w telefonach głos Erga Noora. — Do „ciemnego” świtu pozostaje dwanaście godzin, dopiero wtedy huragan zacichnie i zrobi się ciepło.
Niza i biolog zgodzili się z ochotą. Przytłoczeni potrójnym ciężarem, skurczeni w skafandrach obciśniętych sztywnymi rusztowaniami, wkrótce zasnęli w ciasnej wieżyczce wstrząsanej przez burzę. Zdumiewająca jest zdolność ludzkiego organizmu przystosowywania się do wszelkich warunków i siła jego odporności.
Od czasu do czasu Niza budziła się, nadawała na „Tantrę” uspokajające wiadomości i drzemała znowu. Huragan osłabł znacznie, drgania gruntu ustały. Teraz mogło się zjawić owo „nic” czy raczej „coś”. Obserwatorzy zażyli PU, pigułki uwagi, dla orzeźwienia wyczerpanego systemu nerwowego.
— Ten statek kosmiczny nie daje mi spokoju — powiedziała Niza. — Bardzo bym się chciała dowiedzieć, kim są „oni” i jak się tutaj dostali…
— Ja także — odparł Erg Noor. — Od dawna już w obwodzie Wielkiego Pierścienia krążą legendy o gwiazdach żelaznych i ich planetach-pułapkach. W bardziej zaludnionych okolicach Galaktyki, gdzie loty kosmiczne odbywały się już od dawna, istnieją planety zaginionych statków. Być może i na tej planecie są statki pochodzące z czasów dawniejszych, choć i spotkanie trzech statków w naszej rzadko zaludnionej okolicy to zjawisko zupełnie wyjątkowe. W pobliżu Słońca dotychczas nie wiedziano nic o istnieniu jakiejkolwiek gwiazdy żelaznej. Odkryliśmy pierwszą z nich.
— Czy pan zamierza zbadać statek-dysk? — zapytał biolog.
— Oczywiście. Żaden uczony nie wybaczyłby sobie zlekceważenia takiej sposobności. Statki dyskokształtne w okolicach sąsiadujących z nami są dotąd nie znane. Ten prawdopodobnie wędrował po Galaktyce przez kilka tysięcy lat po zagładzie załogi lub ciężkim uszkodzeniu. Być może, wiele z odbieranych, a niezrozumiałych dotąd nadań w obwodzie Pierścienia będzie można rozszyfrować po zbadaniu materiałów, które zawiera statek. Ma dziwaczny wygląd: spirala dyskowata, a żebrowanie na powierzchni bardzo wypukłe. Gdy się tylko skończy przeładunek z „Żagla”, zajmiemy się zbadaniem tamtego. Teraz nie wolno odrywać od pracy ani jednej osoby.
— Przecież udało nam się zbadać „Żagiel” w ciągu paru godzin…
— Oglądałem dysk przez stereoteleskop. Jest zamknięty, nigdzie nie ma ani śladu jakiegokolwiek otworu. Przedrzeć się do wnętrza statku kosmicznego, który posiada sprawdzoną ochronę przed siłami o wiele potężniejszymi niż ziemskie żywioły, to rzecz bardzo trudna. Niechby kto spróbował przebić się do wnętrza „Tantry” poprzez jej opancerzenie z metalu o przebudowanej wewnętrznie strukturze krystalicznej, poprzez zewnętrzne poszycie borazonowe. To sprawa nieco trudniejsza niż zdobycie twierdzy. Tym bardziej że się ma do czynienia ze statkiem całkowicie obcym, o konstrukcji nieznanej, opartej na nieznanych także zasadach. Spróbujemy go jednak zbadać.
— A kiedy zajmiemy się materiałami znalezionymi w „Żaglu”? — spytała Niza. — Zawierają one z pewnością ciekawe informacje dotyczące tych przepięknych światów, o których była mowa w komunikacie.
W telefonie rozległ się dobroduszny śmiech Erga:
— Ja, który od dzieciństwa marzyłem o Vedze, sam płonę z niecierpliwości. Ale za to będziemy mieli dość czasu w drodze powrotnej do domu. Przede wszystkim trzeba się wyrwać z tego mroku, z dna piekieł, jak się mawiało w starożytności. Astronauci z „Żagla” widocznie nigdzie nie lądowali, bo w przeciwnym razie w zasobnikach przeznaczonych na zbiory statku znaleźlibyśmy jakieś przedmioty z różnych planet. Tymczasem były tylko filmy, obliczenia pomiarowe i zapisy zdjęć…
Erg Noor zamilkł i przez chwilę nasłuchiwał. Nawet czułe mikrofony nie przekazywały żadnych szmerów — burza ucichła. Nagle z zewnątrz dobiegł jakiś zgrzytliwy szelest.
Noor skinął ręką i Niza wyłączyła światło. Ciemność w wieżyczce nagrzanej promieniowaniem podczerwonym zdawała się być gęsta niczym czarna ciecz, jakby wieżyczka znajdowała się na dnie oceanu. Poprzez przejrzysty klosz silikoborowy zamigotały brązowe płomyki mające kształt gwiazdek o ciemnoczerwonych lub zielonawych promieniach. Gwiazdki gasły i zapalały się na nowo, tworząc łańcuszki, pierścienie i ósemki, bezdźwięcznie ślizgające się po gładkiej i twardej jak diament powierzchni klosza. Ludzie w wieżyczce odczuli dziwne pieczenie w oczach i ostry ból na powierzchni ciała, przypominający kłucie, jak gdyby krótkie promienie brązowych gwiazdek wbijały się igłami w neurony.
— Nizo — szepnął Erg Noor — proszę przesunąć regulator na pełne żarzenie.
Wieżyczka rozbłysła jasnym, niebieskim światłem ziemskim. Oślepiony nim Erg Noor nie dostrzegł nic. Niza i Eon zdążyli jednak zauważyć, a może im się tylko zdawało, że mrok po prawej stronie wieżyczki nie ustąpił natychmiast, lecz trwał przez chwilę w postaci jakiegoś stworu najeżonego mackami. „Coś” momentalnie wciągnęło macki i odskoczyło w tył razem ze ścianą ciemności, odepchniętą przez światło.
— Może to po prostu przywidzenie — powiedziała Niza — widmowe zgęszczenie ciemności dokoła ładunków jakiejś energii w rodzaju, na przykład, naszych błyskawic kulistych, a nie forma życia? Skoro wszystko tu jest czarne, błyskawice także powinny być czarne.
— Domysł pani jest poetyczny — odparł Erg Noor — obawiam się jednak, że nieprawdziwy. Przede wszystkim „coś” atakowało nas mając na względzie nasze żywe ciała. Właśnie to „coś” zniszczyło załogę „Żagla”. Jeżeli ono jest zorganizowane i wytrwałe, jeśli może się poruszać w określonych kierunkach, skupiać i wysyłać jakąś energię, wtedy, oczywiście, o żadnym widmie powietrznym nie może być mowy. Jest to twór żywej materii, który usiłuje nas pożreć!