Gdy skończył przegląd, przesunął dźwignię przy drzwiach, sygnalizując w ten sposób stacji rozdzielczej mieszkań, że zwalnia pokoje, i wyszedł.
Zewnętrzna galeria oszklona płytami mlecznego koloru rozgrzała się w słońcu, ale na płaskim dachu wiał przyjemny wietrzyk morski. Lekkie pomosty dla pieszych, poprzerzucane na dużej wysokości pomiędzy budynkami, zda się, szybowały w powietrzu i wzywały na uroczą przechadzkę, ale Dar Wiatr już znów nie należał do siebie. Podziemną windą dostał się na pocztę elektromagnetyczną i mały wagonik uniósł go ku stacji Drogi Spiralnej. Pojechał do południowej strefy mieszkalnej licząc na to, że uda mu się przekonać kierownika przewozu napowietrznego, aby go zabrał. Mógłby się udać na Północ, do Cieśniny Beringa, kędy przebiegał łuk odgałęzienia zachodniego, ale ta trasa do Ameryki Południowej trwałaby około czterech dni. Po obwodzie stref niezamieszkanych biegły linie komunikacyjne ciężkich spiralnych samolotów towarowych. Linie te łączyły wszystkie odgałęzienia Drogi Spiralnej. W ten sposób skracał sobie drogę do trzydziestu godzin, poza tym mógł jeszcze zobaczyć się z synem Groma Orma, przewodniczącego Rady Astronautycznej. Był jego wychowawcą.
Chłopak znacznie podrósł i w przyszłym roku czekała go wielka próba: miał wykonać dwanaście prac Herkulesa. Na razie pracował w Służbie Obserwacyjnej na bagnach Afryki Zachodniej.
Któż z młodzieńców nie wyrywa się do Służby Obserwacyjnej — śledzić ukazywanie się w oceanach rekinów, szkodliwych owadów, wampirów i gadów w bagnach tropikalnych, wykrywać chorobotwórcze drobnoustroje w strefach mieszkalnych, pomory zwierzęce, pożary w pasach leśnych i stepowych, ujawniać i tępić szkodliwe twory, relikty ziemskiej przeszłości, które w sposób tajemniczy ciągle jeszcze wypełzały z najgłuchszych kątów planety. Walka ze szkodliwymi formami życia nie ustawała nigdy. Na nowe środki niszczące mikroorganizmy i owady odpowiadały wytwarzaniem coraz nowych gatunków i rodzajów odpornych na najgroźniejsze środki chemiczne. Dopiero w Erze Rozbicia Świata nauczono się prawidłowego używania mocnych antybiotyków.
„Jeżeli Disa Kena wyznaczono na obserwację bagien — myślał Dar Wiatr — to już od młodzieńczych lat będzie z niego poważny pracownik”.
Syn Groma Orma, jak zresztą wszystkie dzieci Ery Pierścienia, był wychowany w szkole na wybrzeżu morskim w strefie północnej. Tam także przeszedł przez pierwsze próby na stacji psychologicznej.
Młodzieży przydzielano pracę, biorąc pod uwagę psychologiczne właściwości wieku młodego, skłonność do poznawania odległych okolic, wzmożoną wrażliwość i egocentryzm.
Ogromny wagon mknął płynnie i bezdźwięcznie. Dar Wiatr wszedł na górne piętro o przezroczystym dachu. Daleko w dole, po obu stronach Drogi, oddalały się budynki, kanały, lasy i szczyty górskie. Wąski pas fabryk” automatycznych na granicy pomiędzy strefą rolniczą i leśną połyskiwał oślepiająco kopułami z „księżycowego” szkła. Poprzez ściany kryształowych gmachów widać było niewyraźne, surowe kształty kolosalnych maszyn.
Mignął pomnik Jinna Kada, który opracował metodę taniej produkcji sztucznego cukru, i arkada Drogi zaczęła się wrzynać w lasy rolniczej strefy tropikalnej. Pasy i skupiska zieleni o rozmaitym odcieniu listowia i kory, o najróżnorodniejszych kształtach drzew ciągnęły się w nieprzejrzaną dal. Wąskimi, gładkimi drogami, rozdzielającymi poszczególne masywy, pełzły maszyny sprzątające, zapylające i sprawozdawczo-licznikowe. W słońcu połyskiwała gęsta pajęczyna niezliczonych przewodów. Niegdyś symbolem obfitości były złocące się dojrzałością łany zbóż. Ale już w Erze Zjednoczenia Świata zauważono, że kultury jednoroczne są nieopłacalne, toteż po przeniesieniu rolnictwa do stref tropikalnych zaprzestano pracochłonnej uprawy roślin trawiastych i krzakowatych. Drzewa wieloletnie, które mniej wyczerpują glebę i lepiej znoszą surowy klimat, stały się podstawą gospodarki wiejskiej jeszcze na setki lat przed Erą Pierścienia.
Drzewa chlebowe, jagodowe, orzechowe rodziły tysiące gatunków owoców. Ogromne obszary owocowych zagajników obejmowały planetę niby przepaska Cerery, mitycznej bogini płodności. Pomiędzy pasami owocowymi znajdowała się leśna strefa tropikalna, ocean wilgotnych lasów równikowych, zaopatrujący planetę w drzewo — białe, czarne, fioletowe, różowe, złociste, szare, opalizujące jak jedwab, twarde jak kość, miękkie jak jabłko, tonące w wodzie niby kamień i lekkie jak korek. Dziesiątki gatunków żywicy, tańszej niż syntetyczna i posiadającej wysokie wartości techniczne i lecznicze, otrzymywano właśnie tutaj.
Czuby leśnych olbrzymów wznosiły się do poziomu Drogi — teraz z obydwu stron szeleściło morze zieleni. W jej ciemnych głębinach, na przytulnych polanach, kryły się domy budowane na wysokich i rusztowaniach metalowych i potężne, podobne do pająków maszyny, które z łatwością przekształcały osiemdziesięciometrowe pnie w stosy belek i desek.
Z lewej strony ukazały się kopuły wysokich gór równikowych. Na jednej z nich, Kenii, mieścił się ośrodek łączności Wielkiego Pierścienia. Leśne morze umykało w lewo, ustępując miejsca kamienistym płaskowzgórzom. Z boku ukazały się sześcienne niebieskie budynki.
Pociąg zatrzymał się i Dar Wiatr wyszedł na szeroki plac wyłożony zielonym szkłem. Była to stacja Równik. Obok mostu dla pieszych, przerzuconego ponad siwymi koronami cedrów z Atlasu, wznosiła się piramida z białego jak porcelana aplitu z rzeki Lualaby. Na jej ściętym wierzchołku stał posąg człowieka w kombinezonie roboczym Ery Rozbicia Świata. W prawej ręce trzymał młot, lewą unosił wysoko w górę, w blade równikowe niebo, połyskującą kulę z czterema wyrostkami nadajnikowych anten. Był to pomnik twórców pierwszych sztucznych satelitów Ziemi. Cała postać podana do tyłu, wypychająca kulę w niebo, wyrażała natchniony wysiłek. Stojąc na szczycie czerpała jakby swą siłę od innych postaci, odzianych w dziwaczne stroje, otaczających piedestał u stóp posągu.
Dar Wiatr zawsze ze wzruszeniem wpatrywał się w twarze wyrzeźbionych na pomniku figur. Wiedział, że pierwsze sztuczne ciała niebieskie skonstruowali Rosjanie, a więc ludzie należący do narodu, z którego on sam pochodził. Lud ten pierwszy w dziejach świata rozpoczął wielkie dzieło budownictwa nowego społeczeństwa i podboju kosmosu.
Dar Wiatr podszedł do pomnika, żeby raz jeszcze spojrzeć na postacie dawnych bohaterów i porównać ich z ludźmi dzisiejszymi. Spod srebrnych, puszystych gałęzi południowoafrykańskich leukodendronów otaczających piramidę ukazali się dwaj smukli młodzieńcy. Jeden z nich podbiegł do Dara Wiatra. Ująwszy ręką jego masywne ramię, ukradkiem obejrzał dobrze sobie znane rysy twarzy: wydatny nos, szeroki podbródek, nieoczekiwanie wesołe wygięcie warg, kłócące się nieco z pochmurnym spojrzeniem stalowych oczu pod łukami zrośniętych brwi.
Dar Wiatr uśmiechnął się do Dis Kena, syna budowniczego bazy na systemie planetarnym Centaura i przewodniczącego Rady Astronautycznej. Grom Orm liczył sobie co najmniej sto trzydzieści lat, był więc trzy razy starszy od Dara Wiatra.
Dis Ken zawołał swego ciemnowłosego towarzysza.
— To mój najmilszy przyjaciel, Tor Ań. Jego ojciec Zig Zor jest kompozytorem. Razem pracujemy na bagnach i razem chcemy wykonać nasze prace.
— Widzę, że ciągle się pasjonujesz cybernetyką dziedziczności” — powiedział Dar.
— O, tak! Tor wciągnął mnie jeszcze bardziej. Jest muzykiem jak i jego ojciec. On i jego przyjaciółka marzą o pracy w tej dziedzinie, gdzie muzyka pomaga w rozumieniu rozwoju żywego organizmu, to znaczy chcą badać symfonię jego budowy.
— Mówisz jakoś mętnie — zachmurzył się Dar Wiatr.
— Bo jeszcze nie potrafię mówić jasno — powiedział Dis z zakłopotaniem. — Może by Tor powiedział lepiej.