Выбрать главу

Kate stęknęła, udając wielkie rozczarowanie.

– No cóż, nie przydasz się na nic.

– Nie chodzi o pieniądze – wyjaśniła Hyacinth. – Chodzi o sławę.

Lady Bridgerton zakrztusiła się herbatą.

– Słucham, Hyacinth? Co mówiłaś?

– Pomyśl o popularności, jaką będzie cieszyła się osoba, która ostatecznie zdemaskuje lady Whistledown. To będzie przepyszne.

– Chcesz powiedzieć – wtrącił Colin z fałszywie niewinnym wyrazem twarzy – że nie interesują cię pieniądze?

– Tego nigdy bym nie powiedziała – odparła jego siostra z bezczelnym uśmiechem.

Penelope przyszło do głowy, że z wszystkich Bridgertonów Hyacinth i Colin są najbardziej do siebie podobni. Prawdopodobnie częste wyjazdy Colina były korzystne dla wszystkich. Gdyby to rodzeństwo połączyło kiedyś siły, podbiliby razem cały świat.

– Hyacinth – stanowczo odezwała się jej matka – nie wyruszysz na poszukiwanie dzieła życia lady Whistledown.

– Ale…

– Nie twierdzę, że nie możesz zastanowić się nad problemem i zadać kilku pytań – pospiesznie dodała lady Bridgerton, unosząc dłoń, żeby oddalić wszelkie dalsze sprzeciwy. – Bogowie, po prawie czterdziestu latach macierzyństwa powinnam wiedzieć, że nie mam szans cię powstrzymać. Jeśli się na coś uprzesz, nonsens, czy nie…

Penelope uniosła filiżankę do ust, żeby ukryć uśmiech.

– Chodzi o to, że jesteś znana z pewnego… – Wicehrabina lekko odchrząknęła -…uporu… czasami…

– Matko!

Lady Bridgerton ciągnęła, jakby córka nigdy się nie odezwała.

– …a ja nie chciałabym, abyś zapomniała, że twoim głównym celem powinno być teraz szukanie męża.

Hyacinth jeszcze raz wykrztusiła "Matko", ale był to już bardziej jęk niż okrzyk.

Penelope zerknęła na Eloise, która wbiła wzrok w sufit i walczyła z atakiem śmiechu. Eloise przetrwała całe lata prób wyswatania i nie miała nic przeciwko temu, by matka zmieniła obiekt swoich męczących zabiegów.

Szczerze mówiąc, Penelope była zdumiona, że lady Bridgerton pogodziła się z wolnym stanem Eloise. Nigdy nie ukrywała, że jej nadrzędnym celem w życiu było szczęśliwe pożenienie wszystkich ośmiorga dzieci. Na razie udało jej się z czworgiem. Najpierw Daphne wyszła za Simona i została diuszesą Hastings. W kolejnym roku Anthony ożenił się z Kate. Potem nastąpił pewien przestój, ale ostatecznie Benedict i Francesca wstąpili w związki małżeńskie w ciągu jednego roku. Benedict ożenił się z Sophie, a Francesca wyszła za szkockiego earla of Kilmartin.

Francesca owdowiała w dwa lata po ślubie. Teraz dzieliła swoje życie pomiędzy rodzinę zmarłego męża w Szkocji i własną w Londynie. Przebywając w stolicy, upierała się jednak, aby mieszkać w Kilmartin House zamiast w Bridgerton House czy pod Numerem Piątym. Penelope nie winiła jej. Gdyby była wdową, też cieszyłaby się pełnią niezależności.

Hyacinth znosiła swatanie dzielnie i z dobrym humorem, jak wyznała kiedyś Penelope, w końcu i tak zapewne sama chciałaby wyjść za mąż. Pozwalała zatem, aby matka wykonała najcięższą część zadania, a sama czekała jedynie na właściwego człowieka.

Teraz też wstała, cmoknęła matkę w policzek i grzecznie obiecała, że głównym celem jej życia będzie znalezienie męża… przy czym posłała rodzeństwu przewrotny uśmieszek. Zaledwie jednak wróciła na miejsce, rzuciła:

– Myślicie, że da się złapać?

– Czy wciąż mówimy o tej Whistledown? – jęknęła lady Bridgerton.

– Nie słyszała pani teorii Eloise? – zapytała Penelope.

Wszystkie spojrzenia zwróciły się na nią, a potem na Eloise.

– A… jaka była ta moja teoria? – niepewnie spytała panna Bridgerton.

– Nie pamiętam dokładnie, ale to było jakiś tydzień temu – odparła Penelope. – Rozmawiałyśmy o lady Whistledown. Powiedziałam wówczas, że to nie może dłużej tak trwać, że w końcu musi popełnić jakiś błąd. Na co Eloise powiedziała, że nie jest wcale taka pewna, bo w końcu trwa to ponad dziesięć lat i gdyby ta kobieta miała popełnić jakiś błąd, już dawno by się to stało. Zwróciłam jej wtedy uwagę, że przecież to tylko człowiek. W końcu musi jej się noga powinąć, nikt nie może tak długo…

– O tak, teraz pamiętam! – weszła jej w słowo Eloise. – Byłyśmy w twoim pokoju. Miałam niesamowity pomysł! Powiedziałam Penelope, że założyłabym się, iż lady Whistledown popełniła już niejeden błąd, tylko my byliśmy zbyt głupi, żeby to zauważyć…

– Niezbyt pochlebna dla nas opinia – mruknął Colin.

– "My" w tym przypadku miało oznaczać całe "towarzystwo", nie tylko Bridgertonów – wyjaśniła mu siostra.

– Może zatem – głośno rozważała Hyacinth – żeby zdemaskować lady Whistledown, wystarczy poczytać stare pamflety.

Oczy lady Violet wypełniły się paniką.

– Hyacinth Bridgerton, nie podoba mi się wyraz twojej twarzy.

Jej córka uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.

– Nieźle bym się zabawiła, mając do dyspozycji tysiąc funtów.

– Niech nas ręka boska broni! – brzmiała odpowiedź wicehrabiny.

– Penelope – nagle odezwał się Colin – nie skończyłaś opowiadać nam o Felicity. Czy to prawda, że ma się zaręczyć?

Penelope przełknęła szybko herbatę. Colin miał taki sposób spoglądania na rozmówcę, że ten miał wrażenie, jakby byli jedynymi istotami we wszechświecie. Nieszczęściem dla Penelope spojrzenie takie zmieniało ją w jąkającą się kretynkę. O ile uczestnicząc rozmowie, zwykle szybko dochodziła do siebie, o tyle wzięta z zaskoczenia, kiedy była już pewna, że doskonale wkomponowała się w tapetę, całkowicie traciła głowę.

– Taaak, to całkiem możliwe – rzekła. – Pan Albansdale wspominał coś o swoich zamiarach. Jeśli jednak zdecyduje się oświadczyć, sądzę, że pojedzie do Wschodniej Anglii prosić o jej rękę mego wujka.

– Twojego wujka? – zdziwiła się Kate.

– Wujka Geoffreya. Mieszka w okolicach Norwich. Jest naszym najbliższym krewnym płci męskiej, choć prawdę mówiąc, rzadko go widujemy. Pan Albansdale jest jednak tradycjonalistą. Nie sądzę, aby czuł się dobrze, gdyby poprosił jedynie mamę.

– Mam nadzieję, że spyta również samą Felicity – wtrąciła Eloise. – Często myślałam, jakie to niemądre, prosić o rękę kobiety najpierw jej ojca, a potem dopiero ją samą. Ojciec nie będzie musiał z nim mieszkać.

– Ta opinia – rzekł Colin z uśmiechem, który tylko częściowo skrywał za filiżanką – może wyjaśniać, dlaczego wciąż pozostajesz niezamężna.

Lady Bridgerton zgromiła go wzrokiem.

– O, nie, mamo – uspokoiła ją Eloise. – To nic takiego. Doskonale się czuję jako stara panna. – Spojrzała na brata z niejaką wyższością. – Wolę być starą panną niż żoną nudziarza. Podobnie – dodała – jak Penelope.

Wywołana raptownie po imieniu Penelope wyprostowała się odruchowo.

– Co? A, tak. Oczywiście.

Czuła jednak, że nie jest tak mocno przekonana, jak przyjaciółka. W przeciwieństwie do Eloise nie dała kosza sześciu konkurentom. Nie dała kosza nawet jednemu – bo nigdy nie otrzymała propozycji małżeństwa.

Powtarzała sobie, że i tak nie zgodziłaby się wyjść za nikogo innego, skoro jej serce należy do Colina. Czy była to jednak prawda, czy tylko próbowała sobie wmówić, że nie poniosła aż tak spektakularnej klęski?

Gdyby ktoś teraz poprosił ją o rękę – ktoś całkiem miły i sympatyczny, kogo zapewne nigdy by nie pokochała, lecz mogłaby serdecznie polubić – czy powiedziałaby "tak"?

Prawdopodobnie.

Ogarnęła ją melancholia, ponieważ w chwili gdy się do tego przyznała, zrozumiała, iż całkowicie pogrzebała swoje nadzieje na poślubienie Colina. A to oznaczało, że wcale nie jest w zgodzie ze swoimi zasadami, jak jej się to wydawało. Oznaczało to, że jest gotowa zgodzić się na nie całkiem doskonałego męża, aby mieć własny dom i rodzinę.