Выбрать главу

Ani jak bardzo zaboli ją, kiedy się dowie, że Colinowi nie podoba się jej obecność.

– Dlaczego tak utrudniasz mi przeprosiny? – wybuchnęła, biegnąc za nim, kiedy ruszył ku drzwiom.

– A powiedz mi, dlaczego właściwie miałbym ci je ułatwiać? – odparował, nie patrząc na nią. Nawet się nie zatrzymał.

– Ponieważ to byłoby miłe z twojej strony – wykrztusiła.

Obejrzał się z tak gniewnym błyskiem w oku, że Penelope odskoczyła w tył. Colin był miły, sympatyczny. Nie wybuchał złością.

Do tej pory.

– Ponieważ to byłoby miłe?! – zagrzmiał. – To właśnie myślałaś, czytając mój dziennik? Że miło będzie poczytać cudze prywatne zapiski?

– Nie, Colinie, ja…

– Nie ma takich słów… – rzekł, dźgając ją palcem wskazującym w ramię.

– Colinie! Ty…

Obrócił się tyłem, grubiańsko pokazując jej plecy.

– Nic nie usprawiedliwia twojego zachowania.

– Nie, oczywiście, że nie, ale…

– Au!

Penelope poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Krzyk Colina był prawdziwym krzykiem bólu. Podbiegła do niego.

– Co… o mój Boże!

Z rany na dłoni, w której Colin trzymał nóż do otwierania korespondencji, wypływała strużka krwi.

Penelope nigdy nie była zbyt wymowna w chwilach zdenerwowania, teraz też zdołała tylko wyjąkać: "O rany, dywan!", po czym chwyciła kawałek papieru listowego, który leżał na pobliskim sekretarzyku. Podsunęła arkusik pod skaleczoną dłoń, żeby krew nie splamiła bezcennego dywanu.

– Doprawdy, cóż za troskliwa pielęgniarka – wyszeptał Bridgerton drżącym głosem.

– Możesz być spokojny, od tego się nie umiera – zapewniła go. – A dywan…

– Nic się nie stanie – odrzekł. – Próbowałem zażartować.

Penelope spojrzała Colinowi w twarz. Po bokach jego ust pojawiły się głębokie bruzdy. Policzki miał bardzo blade.

– Chyba powinieneś usiąść – mruknęła.

Skinął ponuro głową i opadł na fotel.

Żołądek Penelope zaczął o sobie przypominać. Nigdy nie znosiła widoku krwi zbyt dobrze.

– Chyba ja też usiądę – wymamrotała, opadając na niski stołek.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Colin.

Skinęła głową, próbując zignorować wzbierającą falę mdłości.

– Musimy coś znaleźć, żeby cię opatrzyć – rzekła, krzywiąc się na widok prowizorycznego zabezpieczenia. Papier nie był chłonny i krew spływała po nim, co chwila niebezpiecznie zbliżając się do krawędzi.

– Mam w kieszeni chusteczkę – podpowiedział Colin.

Penelope ostrożnie odłożyła papier i wyjęła chusteczkę z kieszeni na piersi Colina, usiłując nie zwracać uwagi na ciepło skóry, które czuła pod palcami, kiedy chwytała delikatny, kremowy materiał.

– Boli? – spytała, owijając dłoń. – Nie, nie odpowiadaj. Oczywiście, że boli.

Bridgerton uśmiechnął się niepewnie.

– Boli.

Zerknęła na rozcięcie, zmuszając się, aby przyjrzeć mu się dokładniej, choć na widok krwi jej żołądek ścisnął się nieprzyjemnie.

– Chyba nie trzeba będzie szyć.

– Wiesz coś na temat ran?

Pokręciła głową.

– Nie. Ale to nie wygląda źle. Tyle tylko, że… ta krew.

– Wygląda lepiej, niż ja się czuję – rzucił Colin.

Penelope z przerażeniem spojrzała mu w twarz.

– Jeszcze jeden żart – zapewnił ją. – Nie, nie całkiem. Naprawdę boli bardziej, niż na to wygląda, ale zapewniam cię, że to do zniesienia.

– Przykro mi – odparła, uciskając ranę, żeby zmniejszyć wypływ krwi. – To wszystko moja wina.

– Że sobie rozciąłem rękę?

– Gdybyś nie był taki wściekły…

– Nie bądź niemądra, Penelope. Gdybym nie wściekł się na ciebie, rozgniewałbym się kiedy indziej i na kogo innego.

– I oczywiście miałbyś pod ręką nóż do otwierania listów – mruknęła, spoglądając na niego spod rzęs, zanim znów pochyliła się nad skaleczoną dłonią.

W oczach Colina ujrzała wesołość, a może nawet odrobinę podziwu.

I coś jeszcze, czego nigdy nie spodziewała się zobaczyć – wahanie, a nawet bezbronność. Zdumiało ją to. On najwyraźniej nie wiedział, jak pięknie pisze. Nie miał o tym pojęcia i był naprawdę zakłopotany, że przeczytała jego gryzmoły.

– Colinie – zaczęła, instynktownie zwiększając ucisk i pochylając się w przód – muszę ci powiedzieć. To… – Urwała, słysząc odgłos rytmicznych kroków zbliżających się korytarzem. – To pewnie Wickham – mruknęła, oglądając się na drzwi. – Nalegał, aby przynieść mi coś do picia. Możesz teraz sam przytrzymać opatrunek?

Bridgerton skinął głową.

– Nie chcę, żeby zauważył, że się zraniłem. Powie mamie, a ona zamęczy mnie na śmierć.

– Dobrze. – Penelope wstała i rzuciła mu dziennik. – Udawaj, że czytasz.

Colin zaledwie miał czas otworzyć zeszyt i przykryć nim zranioną dłoń, gdy do salonu wszedł kamerdyner z wielką tacą.

– Wickham! – zawołała Penelope, zrywając się na nogi, jakby jego widok ją zaskoczył. – Jak zwykle, znowu przyniosłeś więcej, niż jestem w stanie zjeść. Na szczęście pan Bridgerton dotrzymuje mi towarzystwa. Jestem pewna, że z jego pomocą będę w stanie oddać honor zawartości tej tacy…

Służący skinął głową i zdjął pokrywy z półmisków, odsłaniając plastry mięsa, sera, owoców. Obok postawił wysoki dzbanek lemoniady.

Penelope uśmiechnęła się wesoło.

– Mam nadzieję, że nie sądziłeś, iż wszystko to sama zjem!

– Spodziewamy się wkrótce przybycia lady Bridgerton i panienek. Sądzę, że i one będą głodne.

– Jeśli ja się tym zajmę, nie zostaną nawet okruszki – ostrzegł Colin z jowialnym uśmiechem. Wickham skłonił się lekko w jego stronę.

– Gdybym wiedział, że pan tu jest, paniczu, potroiłbym porcje. Czy mam przygotować panu półmisek?

– Nie, nie. – Colin machnął zdrową ręką. – Zaraz wstanę, tylko… skończę czytać rozdział.

– Proszę dzwonić, gdyby panicz potrzebował pomocy – rzekł kamerdyner i opuścił salon.

– Ach! – jęknął Colin w tej samej chwili, kiedy za Wickhamem zamknęły się drzwi. – Cholera… to znaczy szlag… ta rana boli.

Penelope wzięła serwetkę z tacy.

– Masz, zastąp nią chusteczkę. – Ostrożnie oderwała mokry materiał od skóry, starając się patrzeć raczej na chusteczkę niż na ranę. Nie wiedzieć czemu, jej żołądek znosił to nieco lepiej. – Obawiam się, że nadaje się tylko do wyrzucenia.

Colin przymknął oczy i pokręcił głową. Penelope była wystarczająco domyślna, aby zinterpretować ten gest jako "Nie szkodzi". I dość wrażliwa, żeby już nic więcej nie mówić. Nie ma nic gorszego niż kobieta, która nieustannie paple bez sensu.

Colin zawsze lubił Penelope, lecz aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jaka jest bystra. O, tak, gdyby ktoś go zapytał, z pewnością powiedziałby, że jest błyskotliwa, ale nie zatrzymałby się przy tym stwierdzeniu ani przez chwilę.

Teraz jednak dochodził do wniosku, że jest naprawdę bardzo inteligentną osobą. Wydawało mu się też, że któraś z sióstr wspominała o niej jako o zagorzałej czytelniczce.

I pewnie bardzo wybrednej.

– Chyba krwawienie ustaje – powiedziała, owijając mu dłoń czystą serwetką. – Właściwie jestem pewna, że tak jest, bo nie czuję się już tak słabo za każdym razem, kiedy spoglądam na ranę.

Żałował, że przeczytała jego dziennik, ale skoro już tak się stało…

– Wiesz, Penelope – rzekł, zdumiony wahaniem w swoim głosie.