Podniosła wzrok.
– Przepraszam, uciskam za mocno?
Przez chwilę Colin nic nie mówił, tylko mrugał powiekami. Jak do tej pory mógł nie zauważyć, że ona ma takie wielkie oczy? Wiedział, oczywiście, że są brązowe i… Nie, jeśli się dobrze zastanowić, jeśli chciałby być wobec siebie szczery, musiałby przyznać, że gdyby jeszcze dzisiaj rano ktoś go o to zapytał, nie byłby w stanie odpowiedzieć.
Teraz jednak czuł, że zapamięta ich kolor na zawsze.
Penelope zwolniła nieco ucisk.
– Teraz lepiej?
Skinął głową.
– Dziękuję. Sam bym sobie poradził, ale to prawa dłoń i…
– Nic nie mów. Choć tyle mogę zrobić po… po… – Odwróciła wzrok, a Colin wiedział, że znów zamierza go przepraszać.
– Daj spokój – upomniał ją.
– Nie, czekaj! – krzyknęła z oczami błyszczącymi… czym? Czyżby namiętnością? Z pewnością nie taką, jaką znał najlepiej, ale… są przecież inne rodzaje namiętności? Namiętność do wiedzy. Namiętność do… literatury?
– Muszę ci to powiedzieć – rzekła spiesznie. – Wiem, że to było z mojej strony niewybaczalne wścibstwo, że nie powinnam była czytać twojego dziennika, ale… byłam znudzona… czekaniem… nie miałam nic do roboty… zobaczyłam go i…
Bridgerton otwarł usta, żeby jej przerwać, powiedzieć, że już stało się, ale słowa wypływały z jej ust wartkim strumieniem, a on nagle zapragnął ich wysłuchać.
– Powinnam była odejść, skoro tylko stwierdziłam, co to takiego – ciągnęła. – Ale kiedy przeczytałam pierwsze zdanie, musiałam przeczytać kolejne! Colinie, to coś cudownego! Czułam się tak, jakbym tam była! Czułam dotyk wody… wiedziałam dokładnie, jaką ma temperaturę. Tak pięknie i mądrze to opisałeś! Wszyscy dokładnie wiedzą, jaką temperaturę ma woda po półgodzinie…
Przez chwilę Colin nie mógł wykrztusić słowa. Nigdy nie widział Penelope tak ożywionej, to było niezwykłe i… przyjemne, że owo podniecenie związane było z jego dziennikiem.
– Podobało ci się? – zapytał wreszcie.
– Ależ to zachwycające!
– Au!
W uniesieniu ścisnęła jego dłoń nieco zbyt mocno.
– O, przepraszam – rzekła niedbale. – Colinie, musisz mi powiedzieć. Co to było za niebezpieczeństwo? Nie mogę znieść, że tego nie wiem!
– Nic takiego – odparł skromnie – ta strona, którą przeczytałaś, nie była zbyt ciekawa.
– Nie, to był głównie opis – zgodziła się – ale bardzo obrazowy i przyjemny w lekturze. Wszystko mogłam zobaczyć w wyobraźni. Ale to nie było… do licha, jak mam to wyjaśnić?
Colin stwierdził, że z niecierpliwością czeka na jej słowa.
– Nieraz – ciągnęła – kiedy czytasz opis, jest on taki… nie wiem, jak to określić… obojętny. Nawet kliniczny. Ty ożywiłeś tę wyspę. Inni ludzie mogli nazwać wodę ciepłą, ale ty powiązałeś ją z czymś, co wszyscy znają i rozumieją. Poczułam się tak, jakbym stała tam obok ciebie, zanurzając w niej stopę, tak jak ty.
Bridgerton uśmiechnął się, dziwnie zadowolony z jej pochwał.
– Ach! I chciałam coś jeszcze powiedzieć… to było naprawdę doskonałe…
Wiedział, że szczerzy zęby jak idiota. Doskonałe. Doskonałe. Doskonałe. Piękne słowo.
Penelope pochyliła się lekko, mówiąc:
– Pokazałeś czytelnikowi, jaki masz stosunek do tej sceny i jak ona cię porusza. Dzięki temu, że wiemy, jak ją odbierasz, staje się ona czymś więcej niż tylko opisem.
Colin wiedział, że doszukuje się w jej słowach komplementów, ale nie dbał o to, zadając kolejne pytanie.
– Co masz na myśli?
– Cóż, jeśli spojrzysz… mogę dostać dziennik na chwilę, żeby odświeżyć sobie pamięć?
– Oczywiście – odrzekł i podał jej zeszyt.
– Poczekaj, znajdę właściwą linijkę. – Przebiegła wzrokiem otwartą stronicę. – Tutaj. Popatrz na ten fragment, gdzie przypominasz sobie, że Anglia jest twoim domem.
– Dziwne, co z człowiekiem robią podróże.
– Co robią z człowiekiem? – zapytała Penelope, lekko rozszerzając oczy.
– Doceniasz dom – odpowiedział łagodnie.
Ich oczy spotkały się. Penelope patrzyła na niego poważnie.
– A jednak wciąż wyjeżdżasz.
Skinął głową.
– Nic na to nie poradzę. To jak choroba.
Zaśmiała się. Jej śmiech był nieoczekiwanie melodyjny.
– Nie żartuj – odparła. – Choroba jest szkodliwa. A widać, że podróże są pokarmem dla twojej duszy. – Spojrzała na jego dłoń, ostrożnie zdejmując serwetkę, żeby przyjrzeć się ranie. – Wygląda o wiele lepiej – stwierdziła.
– Lepiej – zgodził się. Właściwie był pewien, że krwawienie już ustało, ale nie chciał, aby rozmowa dobiegła końca. Wiedział, że kiedy już nie będzie potrzebował pomocy, Penelope odejdzie. Nie przypuszczał, aby chciała odchodzić, lecz przeczuwał, że to zrobi. Sądziła, że tak trzeba, a także, że on tego chce.
A to, jak stwierdził ze zdumieniem, było bardzo, bardzo dalekie od prawdy.
I chyba nic nie mogłoby go bardziej przerazić.
6
Każdy ma tajemnice.
Zwłaszcza ja.
Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 14 kwietnia 1824.
– Żałuję, że nie wiedziałam o twoim pamiętniku – rzekła Penelope, znów uciskając jego dłoń.
– Dlaczego?
– Nie jestem pewna – odparła, wzruszając ramionami. – To zawsze interesujące, kiedy dostrzegasz w kimś coś więcej aniżeli tylko to, co widać na pierwszy rzut oka, nie sądzisz?
Colin przez dłuższą chwilę nic nie mówił, po czym nagle wypalił:
– Naprawdę ci się podobało?
Wydawała się rozbawiona. On – przerażony. Oto jeden z najbardziej popularnych i wytwornych mężczyzn z "towarzystwa" zachowuje się jak uczniak, chłonący każde słowo Penelope Featherington w poszukiwaniu bodaj cienia pochwały.
Penelope Featherington. Na litość boską!
Nie, oczywiście to nie miało znaczenia, że chodzi akurat o nią – upomniał się w duchu. Tyle tylko, że to była po prostu… Penelope.
– Oczywiście, że mi się podobało – odparła z łagodnym uśmiechem. – Właśnie ci to powiedziałam.
– A co było pierwszą rzeczą, jaka cię w tym tekście uderzyła? – zapytał, uznając, że równie dobrze może zachować się całkiem jak głupiec, skoro już znajduje się w pół drogi.
Penelope uśmiechnęła się złośliwie.
– Przede wszystkim uderzyło mnie, że twój charakter pisma jest znacznie porządniejszy, niż sądziłam.
Zmarszczył brwi.
– Nie rozumiem…
– Jakoś nie mogę sobie wyobrazić ciebie, siedzącego przy biurku i ćwiczącego zawijasy – odparła, zaciskając usta, żeby się nie uśmiechnąć.
Colin uznał, że przyszedł czas, aby się oburzyć.
– Spędziłem wiele godzin w sali szkolnej, siedząc przy biurku, jak to delikatnie ujęłaś.
– Jestem tego pewna – odparła.
– Hmm…
Spuściła wzrok, wyraźnie ukrywając uśmiech.
– Dobrze sobie radzę z zawijasami – dodał. Teraz była to już tylko gra, ale miło było wejść na chwilę w rolę zbuntowanego uczniaka.
– Oczywiście najładniej wychodzą ci przy H. Doskonale zrobione. Bardzo… zawijasowate.
– Rzeczywiście.
Penelope bez trudu przybrała równie poważną minę.
– Rzeczywiście.
Colin odwrócił na chwilę wzrok – z niewiadomej przyczyny ogarnęła go nieśmiałość.
– Cieszę się, że dziennik ci się spodobał – rzekł.
– Był ładny – odparła miękkim, zadumanym głosem. – Bardzo ładny i… – Spuściła oczy i zarumieniła się. – Pomyślisz, że jestem głupia.