Penelope wytrzeszczyła oczy.
– Mam dość roli pustogłowego czarusia – wypalił wreszcie.
– Nie bądź głupi – odparła natychmiast, a nawet chyba troszkę szybciej, jeśli to możliwe.
– Penelope…
– Nikt nie sądzi, że jesteś głupi – stwierdziła.
– Skąd…
– A stąd, że ugrzęzłam w Londynie na więcej lat, niż powinnam – odrzekła ostro – Może i nie jestem najpopularniejszą kobietą w mieście, ale w ciągu dziesięciu lat wysłuchałam całkiem sporo plotek, kłamstw i niemądrych opinii, a jednak nie słyszałam ani razu, aby ktoś powiedział o tobie, że jesteś głupi.
Bridgerton przyglądał jej się przez chwilę, nieco zdumiony gwałtownością jej wybuchu.
– Właściwie nie miałem na myśli konkretnie słowa "głupi" – wyjaśnił miękkim i miał nadzieję, że pokornym głosem. – Raczej… bez znaczenia. Nawet lady Whistledown mówi, że jestem czarusiem.
– A co w tym złego?
– Nic – odparł z lekką irytacją. – Jeśli nie robi tego co drugi dzień.
– Ona tylko wydaje gazetkę co drugi dzień.
– No właśnie – odparował. – Gdyby sądziła, że jest we mnie cokolwiek oprócz tego tak zwanego legendarnego uroku, chyba do tej pory już by o tym napisała?
Penelope milczała przez dłuższą chwilę.
– Czy to takie ważne, co myśli lady Whistledown? – szepnęła.
Bridgerton pochylił się, uderzając dłońmi o kolana, i aż krzyknął z bólu, kiedy rana przypomniała mu o sobie.
– Nie rozumiesz – rzekł, krzywiąc się i znów zaciskając opatrunek. – Lady Whistledown nie obchodzi mnie ani trochę. Ale czy mi się to podoba, czy nie, wyraża pogląd reszty społeczeństwa.
– Wyobrażam sobie, że wiele łudzi, odcięłoby się stanowczo od tego stwierdzenia.
Uniósł brew.
– Ty także?
– Właściwie wydaje mi się, że lady Whistledown jest dość sprytna – odrzekła, skromnie składając dłonie na kolanach.
– Kobieta, która nazwała cię przejrzałym melonem!
Na policzkach Penelope wykwitły czerwone plamy.
– Przejrzałym cytrusem – syknęła. – Zapewniam cię, że różnica jest znaczna.
Colin uznał w tym momencie, że mózg kobiety to organ dziwny i niepojęty – mężczyzna nawet nie może marzyć o jego zrozumieniu. Nie znał kobiety, która przeszłaby z punktu A do B, nie zatrzymując się po drodze przy C, D, X i 12.
– Penelope – rzekł wreszcie, obejmując ją spojrzeniem pełnym niedowierzania – ta kobieta cię obraziła, jak możesz jej bronić?
– Powiedziała tylko szczerą prawdę – odparła, krzyżując ramiona na piersi. – Odkąd jednak matka pozwoliła mi samej wybierać stroje, stała się znacznie łaskawsza.
Colin jęknął.
– Chyba od pewnego momentu zaczęliśmy mówić o dwóch różnych sprawach. Powiedz mi, że nie zamierzaliśmy rozmawiać o twojej garderobie.
Penelope zmrużyła oczy.
– Zdaje się, że rozmawialiśmy o twoim niezadowoleniu z życia najpopularniejszego człowieka w Londynie.
Podniosła głos przy ostatnich czterech słowach i Colin zdał sobie sprawę, że właśnie został skarcony. Ogarnęła go irytacja.
– Nie wiem, dlaczego sądziłem, że zrozumiesz – wycedził, nienawidząc się za histeryczny ton.
– Przykro mi – odparła. – Trudno mi jednak siedzieć i słuchać, jak się skarżysz, że twoje życie jest niczym.
– Nie powiedziałem tego.
– Z całą pewnością tak.
– Powiedziałem, że nic nie mam – przypomniał i omal się nie skrzywił, tak głupio to zabrzmiało.
– Masz więcej niż wszyscy inni, których znam – odparła Penelope, dźgając go palcem w ramię. – Ale jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, to chyba masz rację – twoje życie jest niczym.
– Trudno to wyjaśnić – wymamrotał buntowniczo.
– Jeśli poszukujesz w życiu nowego celu – rzekła – to, na litość boską, po prostu wymyśl sobie coś i zacznij to realizować. Świat jest jak ostryga, Colinie. Jesteś młody, bogaty, jesteś mężczyzną – w jej głosie zabrzmiała nagłe gorycz. – Możesz robić, co zechcesz.
Skrzywił się, co jej nie zdziwiło. Kiedy ludziom wydaje się, że mają problem, łatwe i oczywiste rozwiązanie jest ostatnią rzeczą, jakiej pragną.
– To nie takie proste – odrzekł.
– To właśnie jest takie proste. – Wpatrywała się w niego przez długą, bardzo długą chwilę, może po raz pierwszy w życiu zastanawiając się, kim on naprawdę jest.
Wydawało jej się, że wie o nim wszystko, a okazało się, że nie wiedziała, że pisze pamiętnik.
Nie wiedziała, że potrafi się złościć.
Nie wiedziała, że nie jest zadowolony ze swego życia.
I z pewnością nie przypuszczała, że jest dość zbuntowany i rozpieszczony, żeby czuć niezadowolenie, kiedy nie powinien. Jakie miał prawo czuć się nieszczęśliwy w życiu? Jak śmiał się skarżyć, zwłaszcza jej?
Wstała, wygładzając suknię niezgrabnym gestem.
– Następnym razem, kiedy zechcesz się skarżyć na trudy i mozoły bycia przedmiotem nieustannej adoracji, popróbuj przez jeden dzień pobyć zaszufladkowaną na wieki starą panną. Zobacz, jak to smakuje, a potem daj mi znać, kiedy będziesz znowu chciał się poskarżyć. – To rzekłszy, okręciła się na pięcie i opuściła salon.
Colin siedział na sofie, gapiąc się w ślad za nią z taką miną, jakby była jakąś dziwaczną istotą z trzema głowami, dwunastoma palcami i ogonem.
Schodząc ze schodów na Burton Street, Penelope pomyślała, że było to najbardziej spektakularne wyjście jej życia.
Szkoda, że w ten sposób opuszczała akurat tego człowieka, w którego towarzystwie zawsze chciała pozostać.
Colin czuł się fatalnie przez cały dzień.
Zraniona dłoń bolała jak wszyscy diabli, pomimo brandy, którą hojnie zalał najpierw skórę, a potem usta. Agent nieruchomości, który prowadził dla niego wynajem uroczego domku z tarasem w Bloomsbury, poinformował go, że poprzedni właściciel ma pewne problemy i nie będzie mógł się zgodnie z planem wyprowadzić dzisiaj.
Na dodatek podejrzewał, że wyrządził nienaprawialną szkodę przyjaźni, jaka łączyła go z Penelope.
To najbardziej psuło mu nastrój, ponieważ (A) raczej cenił sobie przyjaźń z Penelope, (B) nie wiedział do tej pory, jak bardzo cenił sobie przyjaźń z Penelope, co (C) sprawiło, że wpadł w lekką panikę.
Penelope była stałą w jego życiu. Przyjaciółka jego siostry – ta, która zawsze kręciła się po obrzeżach przyjęcia, w pobliżu, ale nie brała w nim naprawdę udziału.
Teraz jednak świat zachwiał się w posadach. Był w Anglii dopiero od dwóch tygodni, a Penelope już się zmieniła. A może to on się zmienił. A może to nie ona się zmieniła, lecz zmienił się jego sposób widzenia jej.
Była ważna. Nie wiedział, jak inaczej to ująć.
Lecz po dziesięciu latach jej… obecności, to dziwne, jak nagle nabrała znaczenia.
Nie podobał mu się sposób, w jaki rozstali się dzisiaj po południu. Nigdy do tej pory nie czuł się niezręcznie z Penelope… Chociaż nie, to nieprawda. Kiedy to było? Sześć lat temu? Siedem? Matka zanudzała go, żeby się ożenił, co zresztą nie było niczym nowym, lecz po raz pierwszy zaproponowała mu Penelope Featherington. Akurat wtedy nie miał nastroju, żeby zbyć swatanie w zwykły sposób, to znaczy żartem. A matka po prostu straciła nad sobą kontrolę. Mówiła o Penelope dzień i noc, aż Colin uciekł. Nic drastycznego – krótka wycieczka do Walii. Czego właściwie się po nim spodziewała?
Kiedy powrócił, matka naturalnie natychmiast chciała się z nim rozmówić. Jak się później okazało, tym razem chodziło o jego siostrę, Daphne, która znów spodziewała się potomstwa, co należało ogłosić na forum rodzinnym. Skąd jednak miał o tym wiedzieć? Nie cieszył się zatem na wizytę, oczekując niekończących się aluzji do żeniaczki. A potem wpadł na braci, którzy zaczęli go nagabywać, tak jak to tylko bracia potrafią… i ani się obejrzał, jak donośnym głosem oznajmił wszem wobec, że nie zamierza poślubić Penelope Featherington!