Niestety, jakimś fatalnym zrządzeniem losu Penelope stała w drzwiach, z dłonią przy ustach, z bólem i zakłopotaniem w oczach, miotana zapewne wszelkimi innymi uczuciami, których w swym zawstydzeniu nie ośmielił się nazwać.
Był to jeden z najbardziej nieprzyjemnych momentów jego życia. Starał się nawet o nim nie pamiętać. Nie miał złudzeń, że kiedykolwiek podobał się Penelope – przynajmniej nie bardziej niż innym paniom – ale wprawił ją w zakłopotanie. Jak mógł ją wyróżnić w taki sposób?!
Niewybaczalne.
Oczywiście, przeprosił, a ona przyjęła przeprosiny, ale nigdy sobie tego nie darował.
A teraz obraził ją znowu. Nie tak bezpośrednio, ale powinien był chwilkę dłużej pomyśleć, zanim zaczął się uskarżać na swoje życie.
Do licha, wygłupił się. Na co miał się właściwie uskarżać?
Na nic.
A jednak odczuwał dręczącą pustkę, a właściwie tęsknotę za czymś, czego nie umiał nazwać. Zazdrościł nawet swoim braciom, że znaleźli pasje i pozostawią po sobie spuściznę. Jedynym śladem, jaki po nim pozostanie, będą komentarze lady Whistledown.
Cóż za ironia!
Wszystko jednak jest względne. W porównaniu z Penelope doprawdy nie miał się na co uskarżać.
A to oznaczało, że powinien był zachować swoje myśli dla siebie. Nie lubił myśleć o niej jako o zaszufladkowanej starej pannie, lecz chyba tym w istocie była. W brytyjskim społeczeństwie pozycja nie do pozazdroszczenia. I sytuacja, w której wiele osób skarżyłoby się i to gorzko.
Penelope przyjmowała wszystko ze stoickim spokojem – nie była może zadowolona ze swego losu, lecz z pewnością go akceptowała.
A kto wie? Może i Penelope miała swoje marzenia i sny o życiu innym aniżeli to, które wiodła z matką i siostrami w ich małym domku na Mount Street. Może miała własne cele i plany, ale zachowywała je dla siebie, głęboko skrywając.
Może była kimś więcej, niż się na pozór zdawało.
Może, pomyślał z westchnieniem, zasługiwała na przeprosiny.
Nie był całkiem pewien, za co miałby przepraszać, nie wiedział, co właściwie sprawiało, że tak się czuł.
Sytuacja jednak wymagała jakiegoś działania. Au, do licha! A dzisiaj wieczorem musi jeszcze być obecny na wieczorku muzycznym u Smythe-Smithów. Było to bolesne, denerwujące, ale coroczne wydarzenie towarzyskie – a kiedy już wydawało się, że wszystkie córki Smythe-Smithów wyrosły, zawsze znalazła się jakaś kuzynka czy inna krewna, która zajmowała ich miejsce. Jedna głuchsza od drugiej.
Penelope na pewno będzie na tym wieczorku, a zatem i Colin musi tam być.
7
Na środowym wieczorku muzycznym u Smythe-Smithów Colin Bridgerton otoczony był młodymi damami, rozczulającymi się nad jego zranioną dłonią.
Autorka nie wie, w jaki sposób rana ta została odniesiona – w istocie pan Bridgerton był bardzo oszczędny w słowach, jeśli chodzi o udzielanie wyjaśnień. Nasz drogi młodzieniec wydawał się raczej zirytowany okazywanym zainteresowaniem. W istocie Autorka słyszała nawet, jak zwierzał się swemu bratu Anthony'emu, że żałuje, iż nie zostawił tego (słowo nie do powtórzenia) bandaża w domu.
Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 16 kwietnia 1824.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego skazuje się na takie męczarnie?
Każdego roku posłaniec przynosił zaproszenie i każdego roku Penelope obiecywała sobie, że Bóg jej świadkiem, ale nigdy więcej nie pojawi się na żadnym z wieczorków muzycznych u Smythe-Smithów.
Mijał rok, a ona znów zasiadała w pokoju muzycznym Smythe-Smithów, desperacko walcząc z grymasami wykrzywiającymi jej twarz, kiedy kolejne pokolenie gospodarzy bez litości szlachtowało muzykę pana Mozarta.
Bolesne. Potwornie, straszliwie, niewyobrażalnie bolesne. Nie ma słów, aby to opisać.
W dodatku jakimś cudem zawsze lądowała w jednym z pierwszych rzędów, a to było już nie do zniesienia. I to nie tylko dla uszu. Do grona wykonawczyń dołączały kolejne córy rodu i co jakiś czas pojawiała się taka, która zdawała się rozumieć, że bierze udział w zbiorowej zbrodni przeciwko wszelkim prawom estetyki. O ile inne panny atakowały skrzypce i fortepiany z wyraźnym zacięciem, ta jedna zawsze miała na twarzy wyraz bezgranicznego cierpienia – wyraz, jaki Penelope doskonale znała.
Była to mina osoby pragnącej znaleźć się wszędzie, byle nie tutaj. Można starać się ją ukryć, ale zawsze zdradzało ją zaciśnięcie ust. I naturalnie oczy, które błądziły albo po podłodze, albo po suficie.
Bóg jeden wie, ile razy Penelope musiała walczyć z podobnymi objawami znudzenia u siebie.
Może właśnie dlatego nigdy nie zdobyła się na to, aby pozostać w domu. Ktoś przecież powinien zachęcająco się uśmiechać i udawać, że mu się podoba.
Poza tym nikt jej nie zmuszał do uczestnictwa w koncercie częściej niż raz w roku.
Za wszelką cenę powinna sobie sprawić dyskretne zatyczki do uszu.
Kwartet właśnie się stroił – dochodząca kakofonia nie była czymś gorszym niż to, co miało po niej nastąpić. Ku przerażeniu Felicity Penelope zajęła miejsce pośrodku drugiego rzędu.
– Z tyłu, w rogu, są dwa naprawdę wygodne miejsca – syknęła jej do ucha.
– Teraz już za późno – odparła Penelope, siadając na twardym, choć wyściełanym krześle.
– Boże, dopomóż – jęknęła Felicity.
Penelope otworzyła program i zaczęła go przeglądać.
– Jeśli my tu nie usiądziemy, zrobi to ktoś inny – rzekła.
– Właśnie o tym marzę.
Penelope pochyliła się ku siostrze tak, aby tylko ona mogła słyszeć wyszeptane przez nią słowa.
– Na nas można liczyć, że będziemy się uśmiechać i grzecznie zachowywać. Wyobraź sobie, co by było, gdyby usiadł tu ktoś taki, jak Cressida Twombley, i zaczął się krzywić.
Młodsza panna Featherington rozejrzała się wokoło.
– Nie sądzę, aby Cressida Twombley dała się tu uwięzić.
Penelope uznała, że nie ma sensu tego komentować.
– Naprawdę nie potrzeba im kogoś, kto siedziałby naprzeciwko i rzucał nieprzyjemne uwagi. Biedne dziewczęta byłyby zrozpaczone.
– I tak będą – zgrzytnęła zębami Felicity.
– Nie, nie będą – zaprzeczyła Penelope. – A przynajmniej nie ta, ta i ta. – Pokazała na dwie skrzypaczki i pianistkę. – Za to ta – wskazała na dziewczynę siedzącą z wiolonczelą wspartą na kolanie – już jest nieszczęśliwa. Nie można dopuścić, żeby usiadł tu ktoś podły i złośliwy.
– I tak lady Whistledown wypruje z niej żyły – mruknęła Felicity.
Penelope już miała coś odpowiedzieć, kiedy na krześle obok usiadła Eloise.
– Eloise! – zawoła radośnie. – Myślałam, że planowałaś spędzić wieczór w domu.
Panna Bridgerton skrzywiła się, a jej skóra przybrała zdecydowanie zielonkawy odcień.
– Nie potrafię tego wyjaśnić, ale nie mogłam. To coś takiego jak wypadek powozu. Po prostu nie możesz nie spojrzeć.
– Ani nie słuchać – dodała Felicity. – Zależnie od sytuacji.
Penelope uśmiechnęła się. Nie mogła się powstrzymać.
– Czy dobrze słyszałam, że rozmawiałyście przed chwilą o lady Whistledown? – zapytała Eloise.
– Powiedziałam Penelope – wyjaśniła Felicity – że lady W. je zniszczy.
– No, nie wiem… – w zadumie odparła Eloise. – Zdaje się, że nigdy nie znęca się nad pannami Smythe-Smith i właściwie nie wiem dlaczego.