– Masz ochotę na jeszcze jedną szklankę lemoniady? – zapytał uprzejmie.
Potrząsnęła głową.
– Masz pełne prawo do swoich uczuć – wypaliła. – Może nie są to uczucia, które żywiłabym, gdybym znalazła się na twoim miejscu, lecz ty masz do nich wszelkie prawo. Ale… – Urwała, a Colin poczuł, że bardzo chce usłyszeć, co mu ma do powiedzenia.
– Ale co, Penelope? – zapytał.
– Nic takiego.
– Dla mnie to nie jest nic takiego. – Położył dłoń na jej ramieniu i uścisnął je lekko, aby dać jej do zrozumienia, że mówi szczerze.
Minęła długa, bardzo długa chwila ciszy. Już był pewien, że nie usłyszy odpowiedzi, a nawet, że zaraz dostanie skurczu mięśni twarzy od wymuszonego uśmiechu – ostatecznie byli w miejscu publicznym i nie chcieli prowokować komentarzy czy spekulacji niespokojnymi minami i nerwowymi gestami – gdy Penelope westchnęła.
Był to miły dla ucha dźwięk, dziwnie pocieszający, łagodny. Sprawił, że Colin uważnie przyjrzał się Penelope, jakby chciał zajrzeć w jej umysł, wsłuchać się w rytmy jej duszy.
– Colinie – cicho odezwała się Penelope – jeśli frustruje cię twoja obecna sytuacja, powinieneś uczynić coś, aby ją zmienić. To naprawdę proste,
– Zamierzam właśnie to zrobić – oznajmił z beztroskim wzruszeniem ramion. – Matka oskarża mnie, że nieustannie uciekam z kraju wyłącznie dla kaprysu, ale prawda jest taka, że…
– Wyjeżdżasz, kiedy czujesz się sfrustrowany – dokończyła za niego.
Skinął głową. Naprawdę go rozumiała. Nie był pewny, jak to możliwe, ani czy to w ogóle ma jakikolwiek sens, ale Penelope Featherington rozumiała go doskonale.
– Myślę, że powinieneś opublikować swoje dzienniki – dodała.
– Nie mógłbym.
– Dlaczego nie?
Puścił jej ramię. Nie znajdował odpowiedzi, ale czuł, że serce zaczyna mu mocniej bić.
– Kto chciałby je czytać? – zapytał wreszcie.
– Ja – odparła otwarcie. – Eloise, Felicyty… – odliczała imiona na palcach – twoja matka, lady Whistledown. Ona też, jestem pewna – dodała ze złośliwym uśmieszkiem. – Dość dużo o tobie pisze.
Jej dobry humor był zaraźliwy i Colin nie potrafił ukryć uśmiechu.
– Penelope, to się nie liczy, jeśli twoją książkę kupują jedynie znajomi.
– Dlaczego nie? – zapytała. – Znasz wielu ludzi. Nawet, jeśli policzysz tylko Bridgertonów…
Chwycił ją za rękę. Nie wiedział dlaczego, ale to uczynił.
– Penelope, przestań.
Zaśmiała się.
– Zdaje się, że to Eloise wspominała mi, że macie też całą armię kuzynów i kuzynek, i…
– Dosyć – zażądał, ale też się śmiał.
Penelope spojrzała na ich złączone dłonie i powiedziała:
– Wielu ludzi będzie chciało poczytać o twoich podróżach. Może z początku tylko dlatego, że jesteś w Londynie znaną postacią, ale nie potrwa długo, zanim wszyscy zrozumieją, że jesteś naprawdę dobrym pisarzem. A wtedy zażądają więcej.
– Nie chcę stać się sławny tylko z powodu nazwiska – odrzekł.
Puściła jego dłoń i podparła się pod boki.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Właśnie ci mówiłam, że…
– O czym rozmawiacie? – spytała Eloise z zaciekawioną miną.
– Nic takiego – mruknęli oboje niemal jednocześnie.
Panna Bridgerton prychnęła.
– Nie obrażajcie mnie. To nie może być nic. Penelope wygląda, jakby za chwilę miała zacząć ziać ogniem.
– Twój brat jest po prostu uparty – odparła Penelope.
– Cóż, to akurat nic nowego – zaśmiała się Eloise.
– Czekaj! – krzyknął Colin.
– Ale z czym on jest tak strasznie uparty? – indagowała Eloise.
– To prywatne sprawy – zgrzytnął zębami Colin.
– Przez co stają się jeszcze ciekawsze – mruknęła jego siostra i wyczekująco spojrzała na przyjaciółkę.
– Przykro mi – odparła Penelope. – Naprawdę nie mogę powiedzieć.
– Nie wierzę! – wykrzyknęła Eloise. – Mnie też nie powiesz?
– Nie – odrzekła zapytana, czując dziwną satysfakcję z tego powodu. – Nie mam zamiaru.
– Nie wierzę – jęknęła Eloise, spoglądając błagalnie na brata. – Po prostu nie wierzę.
Usta drgnęły mu w leciutkim uśmiechu.
– Lepiej uwierz.
– Macie przede mną tajemnice.
Jej brat uniósł brew.
– A myślałaś, że mówię ci wszystko?
– Oczywiście, że nie – skrzywiła się. – Lecz myślałam, że Penelope tak…
– Ale to nie moja tajemnica – wtrąciła Penelope. – Tylko Colina.
– Zdaje się, że ta planeta zmieniła oś obrotu – burknęła Eloise. – A może Anglia wpadła na Francję. Wiem tylko, że to nie ten sam świat, w którym obudziłam się dzisiaj rano.
Penelope nie mogła już wytrzymać. Zachichotała.
– I jeszcze śmiejesz się ze mnie – pożaliła się Eloise.
– Nie, nieprawda – ze śmiechem wykrztusiła jej przyjaciółka. – Nie z ciebie.
– Wiesz, co by ci się przydało? – zapytał Colin.
– Mnie? – upewniła się Eloise.
Skinął głową.
– Mąż.
– Jesteś taki sam jak mama!
– Mogę być znacznie gorszy, jeśli się postaram.
– O, co do tego nie mam wątpliwości – odparowała.
– Przestańcie, przestańcie! – wykrzyknęła Penelope, śmiejąc się serdecznie.
Spojrzeli na nią oboje z takimi minami, jakby chcieli zapytać "I co teraz?"
– Cieszę się bardzo, że dzisiaj tu przyszłam – wyrwało jej się. Nie miała zamiaru tego mówić. – Nie pamiętam, abym kiedyś tak miło spędziła tu wieczór. Naprawdę.
W kilka godzin później, kiedy Colin leżał już w łóżku i wpatrywał się w sufit sypialni swego nowego mieszkania w Bloomsbury, uświadomił sobie, że czuje się dokładnie tak samo.
8
Colin Bridgerton i Penelope Featherington widziani byli, jak oddawali się rozmowie na wieczorku muzycznym u Smythe-Smithów, choć prawdopodobnie nikt nie wie, o czym dyskutowali Autorka przypuszcza, że konwersacja ta toczyła się wokół jej tożsamości, ponieważ wydaje się, iż wszyscy przed, po i w trakcie występu (co było skromnym zdaniem Autorki raczej nieuprzejme) rozmawiali wyłącznie na ten temat
Z innych wieści – skrzypce Honorii Smythe-Smith uległy uszkodzeniu, kiedy lady Danbury niechcący zrzuciła je ze stołu, wymachując laską.
Hrabina oświadczyła, iż odkupi instrument, ale potem stwierdziła, że skoro kupuje wyłącznie to, co najlepsze, Honoria otrzyma skrzypce Ruggieriego, importowane wprost z Cremony w Italii.
Autorka dorozumiewa się, iż biorąc pod uwagę czas produkcji i dostarczenia skrzypiec oraz długą listę oczekujących, minie sześć miesięcy, zanim skrzypce Ruggieriego dotrą do naszego wybrzeża.
Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 16 kwietnia 1824.
W życiu kobiety są takie chwile, kiedy jej serce zamiera w piersi, świat wydaje się nagle niezwyczajnie różowy i doskonały, a dźwięk dzwonka u drzwi rozbrzmiewa niczym symfonia.
Penelope Featherington doznała takich uczuć w dwa dni po wieczorku u Smythe-Smithów.
Wystarczyło stukanie do drzwi sypialni i głos kamerdynera.
– Przyszedł do panienki pan Colin Bridgerton.
Na te słowa spadla z łóżka.
Briarly, który był w rodzinie Featheringtonów kamerdynerem wystarczająco długo, aby nawet nie mrugnąć na niezręczność Penelope, wymamrotał:
– Czy mam powiedzieć, że panienki nie ma w domu?