Выбрать главу

– Nie! – Penelope prawie wrzasnęła, zbierając się z podłogi. – To znaczy, nie – dodała już spokojniej. – Ale potrzebuję kilku minut, żeby się przygotować. – Spojrzała w lustro i skrzywiła się na widok swojego odbicia. – Piętnaście.

– Jak panienka sobie życzy.

– Och, i koniecznie przygotuj tacę z jedzeniem. Pan Bridgerton z pewnością będzie głodny. On zawsze jest głodny.

Kamerdyner znów skinął głową.

Penelope stała nieruchomo, dopóki Briarly nie znikł za drzwiami, po czym zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę, wydając dziwne, piskliwe dźwięki, jakie nigdy jeszcze do tej pory – tak jej się przynajmniej zdawało – nie wyszły z jej ust.

Ale też nie mogła sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni zjawił się u niej z wizytą jakiś dżentelmen, a zwłaszcza taki, w którym beznadziejnie kochała się przez prawie pół życia.

– Uspokój się – rozkazała sobie, rozpościerając palce i wyciągając je przed siebie, jakby próbowała uspokoić niewielki, ale nieposłuszny tłum. – Musisz być spokojna. Spokojna – powtarzała, jakby to mogło odnieść jakiś skutek. – Spokojna.

Lecz jej serce tańczyło.

Odetchnęła głęboko kilka razy, podeszła do toaletki i wzięła szczotkę do włosów. Uczesanie włosów powinno zająć jej klika minut; z pewnością Colin nie ucieknie, nawet jeśli każe mu czekać przez jakiś czas. Powinien się spodziewać, że przygotowanie się do wizyty może chwilę potrwać, nieprawdaż?

Mimo to upięła włosy w rekordowym tempie i w chwili gdy stanęła w drzwiach salonu, od wyjścia kamerdynera upłynęło zaledwie pięć minut.

– Szybko się uwinęłaś – zauważył jej gość z uśmiechem. Stał przy oknie i wyglądał na Mount Street.

– Doprawdy? – Miała nadzieję, że rumieniec nie zdradzi fali gorąca, jaka ją ogarnęła. Kobieta powinna kazać czekać dżentelmenowi, choć niezbyt długo. Trudno jednak było zachowywać ten niemądry obyczaj przy Colinie. On i tak nigdy nie zainteresuje się nią jako kobietą, poza tym są przyjaciółmi.

Przyjaciółmi. Cóż za dziwny pomysł, a jednak to prawda. Zawsze byli bliskimi znajomymi, lecz od powrotu Colina z Cypru stali się prawdziwymi przyjaciółmi.

I to było magiczne.

Nawet gdyby nigdy jej nie pokochał – a istniała szansa, że nie pokocha – ich relacje i tak zmieniły się na lepsze.

– Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – zapytała, zajmując miejsce na lekko wypłowiałej, adamaszkowej sofie matki.

Bridgerton usiadł naprzeciwko niej na dość niewygodnym krześle z wysokim oparciem. Pochylił się w przód, opierając dłonie na kolanach. Wydawał się przy tym nieco roztargniony, a zarazem spięty. Penelope natychmiast zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Żaden dżentelmen nie przyjmował takiej pozycji w trakcie towarzyskiej wizyty.

– To poważna sprawa – rzekł z ponurą miną.

Omal nie zerwała się z miejsca.

– Co się stało? Czy ktoś zachorował?

– Nie, nic z tych rzeczy. – Odetchnął głęboko, przeczesał dłonią i tak rozczochrane włosy. – Chodzi o Eloise.

– Co z nią?

– Nie wiem, jak to powiedzieć. Nie… masz coś do jedzenia?

Penelope miała ochotę skręcić mu kark.

– Na litość boską!

– Wybacz – wymamrotał. – Od rana nic nie jadłem.

– Od razu poprosiłam Briarly’go, żeby przyszykował tacę – uspokoiła go. – A teraz, czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje, czy zamierzasz czekać, aż umrę z niecierpliwości?

– Myślę, że ona jest lady Whistledown – wypalił.

Penelope otwarła usta ze zdumienia. Nie wiedziała, czego miała się spodziewać, ale z pewnością nie tego.

– Penelope, słyszałaś?

– Eloise? – zapytała, choć dokładnie wiedziała, o czym mowa. Skinął głową. – To niemożliwe.

Colin wstał i zaczął krążyć po pokoju, najwyraźniej zbyt zdenerwowany, żeby usiedzieć w miejscu.

– Dlaczego nie?

– Bo… bo… – No właśnie: dlaczego? – Bo nie mogłaby tego robić przez dziesięć lat bez mojej wiedzy.

Wyraz niepokoju na twarzy Bridgertona momentalnie ustąpił miejsca wzgardzie.

– Wątpię, abyś wiedziała o wszystkim, co robi Eloise.

– Oczywiście, że nie wiem – odparła, obrzucając go spojrzeniem pełnym irytacji. – Mogę cię jednak zapewnić, że nie ma możliwości, aby Eloise utrzymała przede mną taki sekret przez tyle lat. Po prostu nie byłaby w stanie tego ukryć.

– Ona jest najbardziej wścibską osobą, jaką znam.

– No cóż, to akurat prawda – zgodziła się Penelope. – Naturalnie, jeśli nie liczyć mojej matki. Ale to nie wystarczy, aby ją oskarżać.

Colin zatrzymał się w pół kroku i wsparł dłonie na biodrach.

– Zawsze wszystko zapisuje.

– Dlaczego tak sądzisz?

Podniósł dłoń, energicznie pocierając kciuk o końce palców.

– Plamy z atramentu. Nieustannie.

– Wielu ludzi używa atramentu i pióra – zauważyła Penelope i wskazała na niego. – Sam piszesz dzienniki i jestem pewna, że nosisz na palcach sporo atramentu.

– A, tak, ale ja nie znikam, kiedy piszę moje dzienniki.

Panna Featherington poczuła, że jej puls przyspiesza.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała prawie bez tchu.

– Chcę powiedzieć, że Eloise zamyka się w swoim pokoju na całe godziny, a kiedy wychodzi, jej palce pokryte są plamami z atramentu.

Penelope nie odzywała się przez dłuższy czas. "Dowód" Colina był mocny, zwłaszcza jeśli połączyć go ze słynnym i doskonale udokumentowanym wścibstwem jego siostry. Ale Eloise nie była lady Whistledown. Nie mogła być. Penelope dałaby głowę, że to niemożliwe. Skrzyżowała zatem ramiona na piersi i tonem, który prawdopodobnie doskonale pasowałby do matki karcącej krnąbrnego sześciolatka, stwierdziła:

– To nie ona. Na pewno nie.

Jej rozmówca usiadł z miną pokonanego.

– Chciałbym podzielać twoją pewność.

– Colinie, musisz.

– Gdzie, u diabła, jest to jedzenie? – warknął.

Powinna być zszokowana, lecz jego brak dobrych manier raczej ją rozbawił.

– Jestem pewna, że Briarly wkrótce się tu zjawi.

– Jestem głodny.

– Tak – rzekła Penelope, a jej usta zadrżały od tłumionego śmiechu. – Też tak sądzę.

Colin westchnął, dziwnie zniechęcony i zasmucony.

– Gdyby to ona była lady Whistledown, to byłaby katastrofa. Kompletna, straszliwa katastrofa.

– Przecież nie może być aż tak źle – Penelope próbowała go uspokoić. – Nie chodzi o to, że sądzę, iż ona jest lady Whistledown, ponieważ to nieprawda. Lecz gdyby nawet nią była, czy to aż takie okropne? Sama raczej lubię lady Whistledown.

– To byłoby straszne – odparł Colin dość gwałtownie. – Byłaby zrujnowana.

– Nie podejrzewam, aby była zrujnowana…

– Ależ oczywiście, że tak. Czy masz pojęcie, ile osób w ciągu jedenastu lat ta kobieta obraziła?

– Nie miałam pojęcia, że tak bardzo nienawidzisz lady Whistledown – wyznała.

– Nie, wcale nie – syknął niecierpliwie. – To nie ma znaczenia, czy ją lubię, czy nie. Wszyscy inni jej nienawidzą.

– Nie sądzę, aby to była prawda. Wszyscy kupują jej gazetkę.

– Oczywiście, że tak! Wszyscy kupują tę cholerną gazetkę!

– Colinie!

– Przepraszam – wymamrotał, ale bez przekonania.

Penelope skinęła głową na znak, że przyjmuje przeprosiny.

– Kimkolwiek jest ta lady Whistledown… – Colin wygrażał palcem z takim zapałem, że Penelope odchyliła się na oparcie sofy. -…gdy zostanie zdemaskowana, nie będzie dla niej miejsca w Londynie.

Panna Featherington delikatnie odchrząknęła.

– Nie wiedziałam, że tak się liczysz z opinią społeczeństwa.

– Ja nie – odparował. – A przynajmniej nie bardzo. Natomiast wszyscy inni, którzy ci tak mówią, to kłamcy albo hipokryci.