Penelope podzielała jego zdanie, ale była zdumiona, że je wyraził wprost. Zawsze wydawało jej się, że mężczyźni lekceważą sobie opinię otoczenia.
Bridgerton pochylił się w przód. Oczy mu płonęły.
– Nie chodzi o mnie. Chodzi o Eloise. Jeśli zostanie wykluczona z towarzystwa, będzie po niej. – Wyprostował się, ale znać było po nim napięcie. – Wolę nie myśleć, co wtedy stanie się z moją matką.
Penelope odetchnęła głęboko.
– Sądzę, że niepotrzebnie się denerwujesz – rzekła.
– Mam nadzieję, że masz rację – odparł, przymykając oczy.
Nie był pewien, kiedy zaczął podejrzewać, że jego siostra może być lady Whistledown. Prawdopodobnie wtedy, kiedy lady Danbury rzuciła swoje słynne wyzwanie. W przeciwieństwie do większości londyńskiego towarzystwa Colin nigdy nie był szczególnie zainteresowany, kim jest lady Whistledown. Gazetka była ciekawa, czytał ją chętnie, podobnie jak wszystko inne, ale w jego umyśle lady Whistledown była po prostu… lady Whistledown. I tylko tym musiała być.
Wyzwanie lady Danbury sprawiło, że zaczął się zastanawiać, a podobnie jak pozostali Bridgertonowie, kiedy już uczepił się jakiejś myśli, tracił zdolność do obiektywizmu. Przyszło mu do głowy, że Eloise posiada odpowiedni temperament, aby redagować taką gazetkę, i zanim zdołał sam siebie przekonać, że to bzdura, ujrzał na palcach siostry plamy z atramentu. Od tamtej pory niemal oszalał, nie był zdolny już myśleć o niczym innym, tylko o ewentualnym drugim życiu Eloise.
Nie wiedział, co go bardziej bulwersuje – to, że siostra mogłaby być lady Whistledown, czy to, że udało jej się ukrywać to przed nim przez ponad dziesięć lat.
Jakież to irytujące zostać wystrychniętym na dudka przez własną siostrę?! Myślał o sobie, że jest sprytniejszy.
Teraz jednak musiał się skoncentrować na rzeczywistości. Jeśli jego podejrzenia były słuszne, jak sobie poradzą ze skandalem, kiedy wszystko wyjdzie na jaw?
A przecież na pewno wyjdzie. Cały Londyn pożąda tysiąc-funtowej nagrody. Lady Whistledown nie ma szans na ucieczkę.
– Colinie! Colinie!
Otwarł oczy, zastanawiając się, jak długo Penelope wzywa go po imieniu.
– Naprawdę powinieneś przestać martwić się o Eloise – rzekła. – W Londynie są przecież setki ludzi. Lady Whistledown może być każdym z nich. Bogowie, nawet ty, z twoją spostrzegawczością… – pomachała mu palcami przed nosem dla przypomnienia plam z atramentu – nawet ty mógłbyś być lady Whistledown!
Spojrzał na nią z niejakim politowaniem.
– Istotnie, ale ja przebywam poza krajem przez większość roku.
Penelope zignorowała jego sarkazm.
– Jednak jesteś doskonałym pisarzem i z pewnością dałbyś radę.
Colin zamierzał rzucić jakiś niezbyt uprzejmy żart, aby uciąć tę jałową dyskusję, lecz w głębi ducha tak się ucieszył tym "doskonałym pisarzem", że zdołał jedynie przywołać na twarz blady uśmiech.
– Nic ci nie jest? – zapytała Penelope.
– Nic a nic – odparł, budząc się z marzeń i przybierając nieco poważniejszą minę. – Myślę tylko o skandalu.
– O jakim skandalu?
– O tym, który wybuchnie, kiedy się okaże, że to ona jest lady Whistledown.
– Ona nie jest lady Whistledown – powtórzyła z mocą Penelope.
Colin nagle usiadł prosto, a oczy rozbłysły mu nowym pomysłem.
– Wiesz co? Myślę, że to nie ma znaczenia, czy ona jest, czy nie jest lady Whistledown.
Penelope przyglądała mu się tępo przez pełne trzy sekundy, po czym rozejrzała się po pokoju i mruknęła:
– Co z tym jedzeniem? Chyba zaczyna mi się kręcić w głowie. Czy przez ostatnie dziesięć minut nie wmawiałeś mi czegoś wręcz przeciwnego?
W tej samej chwili w drzwiach pojawił się Briarly wraz z obficie zastawioną tacą. Penelope i Colin w milczeniu obserwowali kamerdynera, jak nakrywał do stołu.
– Czy mam państwu nałożyć? – zapytał.
– Nie, dziękuję – odparła Penelope. – Obsłużymy się sami.
Skinąwszy głową, Briarly rozłożył zastawę, napełnił szklanki lemoniadą, po czym opuścił pokój.
– Słuchaj… – Colin wstał i szybko zamknął drzwi, ale tak, żeby lekko tylko opierały się o framugę. W ten sposób technicznie pozostawały one otwarte, gdyby ktoś miał zastrzeżenia co do przyzwoitości.
– Nie chcesz czegoś zjeść? – zapytała Penelope, podając mu talerz wypełniony po brzegi przekąskami.
Chwycił kawałek sera, pochłonął go w dwóch kęsach i rzekł:
– Nawet jeśli Eloise nie jest lady Whistledown… a pamiętaj, wciąż uważam, że jest… to nie ma znaczenia. Jeśli bowiem ja mogę podejrzewać ją o to, może to uczynić każdy.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Colin stwierdził, że ma ochotę chwycić Penelope za ramiona i mocno nią potrząsnąć. Z trudem się powstrzymał.
– To nie ma znaczenia. Nie widzisz? Jeśli ktoś pokaże ją palcem, zostanie zrujnowana.
– Ale nie wtedy – zauważyła Penelope – jeśli ona naprawdę jest lady Whistledown.
– Jak to udowodni? – odparował Bridgerton, zrywając się na nogi. – Kiedy plotka się pojawi, będzie po wszystkim. Zacznie żyć własnym życiem.
– Colinie, przestałeś mówić sensownie jakieś pięć minut temu.
– Nie, wysłuchaj mnie. – Obrócił się, żeby spojrzeć jej w twarz. Nagle ogarnęło go tak przemożne pożądanie, że nie oderwałby oczu od jej twarzy nawet wówczas, gdyby wokół nich dom się walił. – A jeśli powiem wszystkim, że cię uwiodłem?
Penelope znieruchomiała.
– Będziesz skompromitowana na zawsze – ciągnął, przykucając obok sofy. – Nieważne, że nigdy się nawet nie pocałowaliśmy. To właśnie, moja droga, jest siła słowa.
Penelope wydawała się dziwnie sztywna. Jej twarz pałała rumieńcem.
– Nnn… nie wiem, co powiedzieć – wyjąkała.
I wtedy zdarzyło się coś zdumiewającego. Colin stwierdził, że on też nie wie, co powiedzieć. Zapomniał nagle o plotkach i sile słowa, i o całej tej zgniliźnie, myślał jedynie o całowaniu i…
I…
I…
Boże Święty w niebiosach, miał ochotę pocałować Penelope Featherington!
Penelope Featherington!!!
Równie dobrze mógłby chcieć pocałować własną siostrę.
Tyle, że ona… spojrzał na nią dyskretnie – wyglądała niezwykle kusząco i sam się sobie dziwił, że nie zauważył tego wcześniej -…ona nie była jego siostrą.
Zdecydowanie nie była jego siostrą.
– Colinie? – Jego imię w jej ustach zabrzmiało jak szept wiatru.
Cudowne, trzepoczące rzęsy nad zamglonymi oczami… jak do tej chwili mógł nie zauważyć ich niezwykłego odcienia brązu? Wokół źrenicy niemal złociste. Nigdy wcześniej takich nie widział, a przecież nie raz się im przyglądał…
Wstał nagle, aż zachwiał się jak pijany. Lepiej niech nie będą na tym samym poziomie. Z góry nie będzie tak dobrze widział jej oczu.
Ona także wstała.
Cholera!
– Colinie? – wyrzekła ledwie słyszalnym głosem. – Czy mogę cię o coś poprosić?
Może to była męska intuicja, przeczucie, obojętne co, lecz jakiś donośny głos w jego głowie uporczywie powtarzał mu, że jej prośba to bardzo, bardzo zły pomysł.
Ale on był idiotą.
Musiał być, bo poczuł, jak jego usta się otwierają, a potem usłyszał głos, który brzmiał bardzo podobnie do jego głosu.
– Oczywiście.
Penelope rozchyliła usta. Przez chwilę sądził, że będzie próbowała go pocałować, ale nagle zrozumiał, że chce coś powiedzieć.
– Mógłbyś…
Słowo. Nic więcej, po prostu słowo z głoską "u". Tyle że wtedy usta układają się jak do pocałunku.