Выбрать главу

– Mógłbyś mnie pocałować?

9

W tym sezonie co parę dni pojawia się zaproszenie, które zdaje się obiektem powszechnego pożądania. W bieżącym tygodniu palma pierwszeństwa przypadnie niewątpliwie hrabinie Macclesfield, która w poniedziałek wieczorem wydaje wielki bal. Lady Macclesfield nieczęsto przyjmuje tu, w Londynie, lecz jest bardzo popularna, podobnie jak jej mąż. Należy oczekiwać, że na balu pojawi się wielu kawalerów, w tym pan Colin Bridgerton (o ile nie padnie ze zmęczenia po czterech dniach spędzonych z dziesiątką wnucząt Bridgertonów), wicehrabia Burwick oraz pan Michael Anstruther-Wetherby.

Autorka spodziewa się, że po ukazaniu się niniejszej gazetki wiele młodych i niezamężnych kobiet również weźmie udział w tym balu.

Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 16 kwietnia 1824.

Życie, jakie znał do tej pory, nagle dobiegło końca.

– Co? – zapytał, szybko mrugając oczami.

Twarz panny Featherington oblała się ciemnym rumieńcem, ciemniejszym, niż to wydawało się możliwe.

– Nieważne – mruknęła, odwracając się. – Zapomnij, że cokolwiek mówiłam.

Bridgerton uznał, że to bardzo dobry pomysł.

Lecz kiedy już mu się zdawało, że jego świat wraca na normalne tory (a przynajmniej jest w stanie sobie to wmówić), Penelope ponownie obróciła się ku niemu i to z takim ogniem w oczach, że zdębiał.

– Nie, nie zamierzam zapomnieć! – krzyknęła. – Całe życie spędziłam na zapominaniu o różnych rzeczach, nie mówiąc o nich, nikomu nie wspominając, czego naprawdę pragnę.

Colin chciał coś powiedzieć, ale okazało się, że nie jest w stanie wykrztusić ani słowa. Czuł, że już po nim. Był tego pewien.

– To nie będzie miało znaczenia – mówiła. – Obiecuję ci, to nie będzie miało żadnego znaczenia, nigdy nie będę niczego od ciebie chciała, ale mogłabym jutro umrzeć i…

– Co?

Jej oczy wydawały się ogromne, palące, mroczne i błagalne i…

Jego postanowienia ulotniły się jak dym.

– Mam dwadzieścia osiem lat – szepnęła żałośnie. – Jestem starą panną i nikt mnie jeszcze nigdy nie pocałował.

– Ggga… ggaa… ggaa… – Wiedział, że umie mówić, był absolutnie pewien, że potrafi wyartykułować słowa – jeszcze minutę temu. Teraz jednak wyglądało na to, że oniemiał.

A Penelope wciąż mówiła. Jej policzki były rozkosznie zaróżowione, a usta poruszały się tak szybko, że nie mógł nie pomyśleć, jaki byłby ich dotyk na skórze. Na szyi, na ramieniu i w… innych miejscach.

– Mając dwadzieścia dziewięć lat, też będę starą panną – kontynuowała. – I mając trzydzieści lat też. Mogłabym umrzeć jutro i…

– Nie umrzesz jutro! – wyrzekł z najwyższym trudem.

– Nie chcę umrzeć, nie poznawszy smaku pocałunku – wyznała wreszcie.

Colin potrafiłby wymyślić kilkaset powodów, dla których całowanie Penelope Featherington było fatalnym pomysłem. Na pierwszym miejscu wymieniłby ten, że naprawdę chciał ją pocałować.

Otwarł usta w nadziei, że wyda jakiś dźwięk i że może to będzie nawet mowa artykułowana, ale nie – usłyszał tylko szmer oddechu.

A wtedy Penelope uczyniła coś, co w jednej chwili pozbawiło go wolnej woli. Zajrzała mu głęboko w oczy i wyszeptała jedno, króciutkie słowo:

– Proszę.

Przepadł. W jej spojrzeniu było coś zapierającego dech w piersi. Jakby rzeczywiście mogła umrzeć, jeśli jej nie pocałuje. Nie z powodu złamanego serca, nie ze wstydu… raczej z głodu. Jakby potrzebowała się nim nakarmić, nakarmić wygłodniałą duszę i ukoić serce.

Colin nie mógł sobie przypomnieć, aby ktokolwiek pożądał go tak bardzo.

Lekcja pokory.

Penelope sprawiła, że zapragnął jej z taką gwałtownością, że kolana ugięły się pod nim. Spojrzał na nią, ale nie zobaczył w niej kobiety, którą widywał tyle razy. Była odmieniona. Promieniała. Była jak syrena, jak bogini, a on zachodził w głowę, jakim cudem nigdy tego nie dostrzegł.

– Colinie – szepnęła.

Zrobił krok w jej stronę – o pół stopy, ale to wystarczyło, żeby jej usta znalazły się blisko… bardzo blisko. Delikatnie uniósł jej podbródek. Ich oddechy mieszały się, powietrze stało się duszne i ciężkie. Penelope drżała… czuł to pod palcami… ale nie był wcale pewien, czy i on nie dygotał.

Sądził, że zaraz powie coś dowcipnego i wesołego, jak przystało beztroskiemu zawadiace, za którego go wszyscy uważali. Może: "dla ciebie wszystko" albo "każda kobieta zasługuje na przynajmniej jeden pocałunek". W miarę jednak jak odległość między nimi się zmniejszała, czul, że każde słowo byłoby niewłaściwe.

Nie ma słów dla namiętności. Nie ma słów dla pragnienia. Nie ma słów dla nazwania piękna tego momentu. I tak pewnego zwykłego piątkowego popołudnia, w samym sercu Mayfair, w cichym saloniku na Mount Street, Colin Bridgerton pocałował Penelope Featherington. Cudowne, niezapomniane przeżycie. Jego usta najpierw ostrożnie dotknęły jej warg, nie dlatego, że starał się być łagodny, choć gdyby był w stanie w tej chwili skupić się na czymkolwiek innym, zapewne przypomniałby sobie, że to jej pierwszy pocałunek. Pierwszy pocałunek, który powinien być delikatny, czuły, cudowny, taki, o jakim marzą dziewczęta przed snem pod osłoną nocy.

Colin jednak nie pamiętał o tym. W ogóle nie myślał. Jego pocałunek był delikatny i czuły, ponieważ sam jeszcze się sobie dziwił, że ją całuje. Znał Penelope od lat, nigdy jednak nawet nie pomyślał, aby musnąć ustami jej usta. A teraz nie chciałby wypuścić jej z ramion, choćby płomienie piekielne zaczęły lizać mu pięty. Zaledwie wierzył w to, co robi… jak również i w to, że tak bardzo jej pragnął…

Nie był to pocałunek wyrażający namiętność, tkliwość czy pożądanie. Było to niespieszne doświadczenie naukowe… tak samo dla Penelope, jak i dla Colina.

Odkrywał właśnie, że wszystko, co do tej pory na temat pocałunków wiedział, to była ledwie namiastka wiedzy.

Wszystko inne było jedynie dotknięciem ust, języka i szeptaniem nic nieznaczących, choć miłych słów. To był pocałunek.

Było coś w tym dotyku, w cichym szmerze i cieple odde chu Penelope. Coś kryło się w jej nagle znieruchomiałym ciele, w łomocie serca, który czuł przez jej skórę. Było coś w tym, że wiedział, że to ona. Lekko przesunął usta w lewo i delikatnie chwycił kącik jej warg, łaskocząc je żartobliwie. Jego język uczył się konturów jej ust, smakując słodko-słone, wilgotne wnętrze.

Było to coś więcej niż pocałunek.

Jego dłonie, do tej pory rozpostarte na jej plecach, nagle zadrżały, zesztywniały i wpiły się w miękką materię sukni. Pod palcami czul ciepło kobiecego ciała, przenikające przez warstwy muślinu.

Przyciągnął Penelope do siebie, bliżej i bliżej, aż niemal stopili się ze sobą. Czul, że płonie. Pragnął jej – bogowie, jak bardzo jej pragnął!

Jego wargi stały się bardziej natarczywe, język delikatnie wdarł się w jej usta. Colin jęknął i z cichym pomrukiem zaczął smakować jej słodycz, ż lekka pachnącą lemoniadą. Była upojna jak najlepsza brandy. Zaczął się obawiać, że wkrótce zwali go z nóg.

Przesunął dłońmi wzdłuż jej boków – powoli, żeby jej nie przestraszyć. Była miękka i kształtnie zaokrąglona. Delikatnie rozszerzające się biodra, doskonale pośladki, a piersi… Boże, jak cudownie było czuć jej piersi przyciśnięte do torsu. Pragnął nakryć je dłońmi, lecz zmusił się do pozostawienia rąk tam, gdzie były – w bardzo przyjemnym miejscu, doprawdy nie miał na co się uskarżać. Poza tym, że nie wypadało obmacywać biustu damy w jej własnym salonie, podejrzewał, że gdyby jej dotknął w ten sposób, straciliby głowę z kretesem.