– Panie Bridgerton – wymamrotała wreszcie, zachowując przesadną niemal uprzejmość.
Odchrząknął. Jak ją wyrwać ze szponów lady Danbury? Nie zmusi się do przeprosin w obecności wścibskiej starej hrabiny.
– Miałem nadzieję… – zaczął, zamierzając powiedzieć, że miał nadzieję na kilka chwil rozmowy na osobności. Lady Danbury oczywiście będzie straszliwie ciekawa, ale nie było innego sposobu. Zresztą nic jej nie będzie, jeśli choć raz nie dowie się, co się święci.
Zaledwie jednak zdołał otworzyć usta, aby sformułować swą prośbę, stwierdził, że w sali balowej Macclesfieldów dzieje się coś dziwnego. Goście szeptali i wskazywali palcami w kierunku małego podwyższenia, gdzie siedzieli muzycy. Poza tym ani Penelope, ani lady Danbury nie zwracały na niego najmniejszej uwagi.
– Na co wszyscy patrzą? – zapytał.
Lady Danbury nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem, gdy odpowiedziała:
– Cressida Twombley ma coś do powiedzenia.
Nigdy nie lubił Cressidy. Była złośliwa i przykra, kiedy jeszcze nazywała się Cowper, a stała się jeszcze bardziej złośliwa i przykra, gdy przybrała nazwisko Twombley. Była jednak piękna i inteligentna na swoisty, okrutny sposób, dlatego też w dalszym ciągu uważana była za królową salonów.
– Nie sądzę, aby miała do powiedzenia cokolwiek, co mogłoby mnie zainteresować – mruknął.
Zauważył, że Penelope stłumiła śmiech, i spojrzał na nią z miną "Mam cię!". Tym razem jednak "Mam cię" znaczyło również "I całkiem się z tobą zgadzam".
– Dobry wieczór – rozległ się donośny głos earla of Macclesfield.
– Dobry wieczór, przyjacielu! – odpowiedział mu jakiś pijany głupek.
Bridgerton obejrzał się, żeby sprawdzić kto to, ale tłum był zbyt gęsty.
Earl mówił coś jeszcze, potem odezwała się Cressida, ale Colin przestał na nią zwracać uwagę. Cokolwiek miała do powiedzenia, nie pomoże mu to rozwiązać głównego problemu: jak właściwie powinien przeprosić Penelope. Próbował w myśli dobrać właściwe słowa, ale jakoś nie znajdował tych odpowiednich. Mógł mieć tylko nadzieję, że jego słynny giętki język poprowadzi go we właściwym kierunku, kiedy już nadejdzie czas. Na pewno zrozumie…
– …Whistledown!
Colin usłyszał tylko ostatnie słowo monologu Cressidy, ale nie mógł przeoczyć potężnego westchnienia zdumienia, jakie wydarło się z tłumu.
Zaraz potem rozległ się głośny szmer pospiesznych szeptów, takich, jakie słyszy się najczęściej wówczas, kiedy ktoś zostanie przyłapany w niezwykle kompromitującej sytuacji.
– Co? – wykrzyknął, zwracając się do Penelope, która pobladła jak płótno. – Co ona powiedziała?
Penelope jednak odebrało mowę.
Spojrzał na lady Danbury, lecz i starsza pani nakryła dłonią usta i wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.
Było to nieco przerażające. Założyłby się bowiem o największą sumę, że w całym swoim ponad siedemdziesięcioletnim życiu hrabina nie zemdlała ani razu.
– Co? – zapytał znowu, w nadziei, że wyrwie którąś z nich z odrętwienia.
– To nie może być prawda – wyszeptała wreszcie lady Danbury pobladłymi ustami. – Ja w to nie wierzę.
– W co?
Drżącym w świetle świec palcem wskazała na Cressidę.
– Ta kobieta nie jest lady Whistledown.
Colin kręcił głową, patrząc to w tę, to w drugą stronę. Na Cressidę. Na lady Danbury. Na Penelope.
– Ona jest lady Whistledown? – wypalił wreszcie.
– Tak twierdzi – odparła hrabina z wyraźnym powątpiewaniem na twarzy.
Colin zgodził się z nią. Cressida Twombley była ostatnią osobą, którą podejrzewałby o bycie lady Whistledown. Była inteligentna i co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Ale nie była sprytna ani szczególnie dowcipna, jeśli nie wydrwiwała innych. Lady Whistledown miała specyficzne poczucie humoru, lecz z wyjątkiem słynnych komentarzy na temat strojów raczej nie dokuczała mniej popularnym członkom towarzystwa.
Musiał przyznać, że lady Whistledown miała dość dobry gust, jeśli chodziło o ludzi.
– Nie mogę uwierzyć – powiedziała lady Danbury z głośnym, pełnym urazy siąknięciem. – Gdybym przypuszczała, że stanie się coś takiego, nigdy w życiu nie rzuciłabym tego idiotycznego wyzwania.
– To potworne – jęknęła Penelope.
Głos drżał jej lekko, a to zwiększało jeszcze skrępowanie Colina.
– Nic ci nie jest? – zapytał.
Potrząsnęła głową.
– Nie, chyba nic. Choć muszę przyznać, że czuję się dość rozbita.
– Chcesz wyjść?
Pokręciła głową.
– Wolę tu pozostać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Oczywiście – rzekł, obserwując ją zatroskanym wzrokiem. Wciąż była bardzo blada.
– Och, na litość… – mruknęła lady Danbury, by po chwili rzucić głośne przekleństwo. Równie dobrze mogła zatrząść posadami ziemi.
– Lady Danbury?! – jęknął Bridgerton, wytrzeszczając oczy.
– Idzie tutaj – wymamrotała, wskazując głową na prawo. – Powinnam była wiedzieć, że nie zdołam uciec.
Colin spojrzał w ślad za jej wzrokiem. Cressida próbowała przecisnąć się przez tłum, prawdopodobnie po to, aby stanąć przed lady Danbury i odebrać nagrodę. Na każdym kroku zatrzymywali ją zaciekawieni goście, a ona zdawała się zachwycona tymi dowodami uwagi. Nic w tym dziwnego. Cressida zawsze lubiła skupiać na sobie uwagę… lecz równie mocno pragnęła teraz dotrzeć do hrabiny.
– Obawiam się, że nie ma przed nią ucieczki – zauważył Colin.
– Wiem – burknęła lady Danbury. – Próbowałam unikać jej przez wiele lat, nigdy mi się to nie udało. Myślałam, że jestem taka sprytna. – Spojrzała na Bridgertona, kręcąc głową z obrzydzeniem. – Myślałam, że wyśledzenie lady Whistledown będzie wspaniałą zabawą.
– Eee… no cóż, było zabawne – mruknął Colin, ale bez przekonania.
Starsza dama dźgnęła go w nogę laską.
– To wcale nie jest śmieszne, głupi chłopcze! Patrz, co zaraz będę musiała zrobić. – Zamachała laską w kierunku Cressidy, która zbliżała się z każdą chwilą. – Nigdy nie przypuszczałam, że będę miała do czynienia z kimś takim.
– Lady Danbury – zawołała Cressida, wyhamowując przed nią z szelestem sukien. – Jak miło panią widzieć.
Lady Danbury nigdy nie była znana ze swej uprzejmości, ale tym razem przeszła samą siebie, omijając wszelkie powitalne formułki.
– Zdaje się, że przyszłaś tu po pieniądze.
Cressida wdzięcznie przechyliła głowę w wypraktykowany sposób.
– Powiedziała pani, że wypłaci tysiąc funtów każdemu, kto zdemaskuje lady Whistledown. – Wzruszyła ramionami, unosząc w górę dłonie i obracając nimi w geście fałszywej pokory. – Nigdy pani nie twierdziła, że nie mogę zdemaskować się sama.
Starsza dama wstała, zmrużyła oczy i z mocą oświadczyła:
– Nie wierzę, że to ty.
Colin uważał się za spokojnego i niewzruszonego, jednak nawet on westchnął ze zgrozą.
Niebieskie oczy Cressidy zalśniły furią, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą.
– Byłabym zaskoczona, gdyby nie odniosła się pani z pewną dozą sceptycyzmu. W końcu nie jest pani znana z ufności i łagodności.
Lady Danbury uśmiechnęła się. A przynajmniej jej usta drgnęły lekko.
– Przyjmuję to jako komplement – rzekła – i pozwalam ci powiedzieć, że rzeczywiście komplement miałaś na myśli.
Bridgerton obserwował starcie z rosnącym zainteresowaniem, dopóki hrabina nie zwróciła się nagle z zapytaniem do Penelope.
– Co o tym sądzisz, panno Featherington? Penelope zerwała się na nogi i wyjąkała: