– Co…? Słucham?
– Co ty o tym myślisz? – powtórzyła lady Danbury. – Czy lady Twombley jest lady Whistledown?
– Jestem… jestem pewna, że nie wiem.
– Daj spokój, droga panno Featherington. – Starsza dama wsparła dłonie na biodrach i spojrzała na Penelope z wyrazem twarzy bliskim rozpaczy. – Z pewnością masz jakieś zdanie na ten temat.
Colin odruchowo wystąpił naprzód. Hrabina nie miała prawa mówić w ten sposób. I nie podobał mu się wyraz twarzy Penelope. Wyglądała jak zwierzę w pułapce, patrzyła błędnym wzrokiem z takim wyrazem paniki na twarzy, że sam się przeraził.
Widywał już Penełope zmieszaną, cierpiącą, ale nigdy w takim stanie. I nagle przyszło mu do głowy, że ona nie chce być w centrum uwagi. Może i śmiała się ze swojego statusu pnącej rośliny i starej panny, pewnie chciała, aby ludzie częściej ją dostrzegali, ale nie tak… że wszyscy się na nią gapią i czekają na każde słowo, jakie padnie z jej ust.
Była śmiertelnie przerażona.
– Panno Featherington – odezwał się łagodnie – wygląda pani na znużoną. Czy chciałaby pani wyjść?
– Tak – odparła i wtedy stało się coś bardzo dziwnego.
Zmieniła się. Nie wiedział, jak to nazwać. Po prostu się zmieniła. W tej właśnie chwili, w sali balowej Macclesfieldów, u jego boku, Penełope Featherington stała się całkiem inną osobą.
Wyprostowała się, Colin przysiągłby, że ciepło emanujące z jej ciała przybrało na sile.
– Nie – powiedziała. – Nie. Mam coś do powiedzenia.
Lady Danbury uśmiechnęła się.
Penełope spojrzała wprost na nią i rzekła:
– Nie sądzę, aby ona była lady Whistledown. Myślę, że ona kłamie.
Colin instynktownie przyciągnął Penełope bliżej siebie. Cressida wyglądała tak, jakby chciała rzucić się jej do gardła.
– Zawsze lubiłam lady Whistledown – oznajmiła Penelope, unosząc podbródek w niemal królewskim geście. Spojrzała Cressidzie prosto w oczy i dodała: – Serce by mi pękło, gdyby okazała się kimś takim, jak lady Twombley.
Colin chwycił ją za rękę i uścisnął. Nie mógł się powstrzymać.
– Dobrze powiedziane, panno Featherington! – zawołała hrabina, z zachwytem klaszcząc w dłonie. – Właśnie tak sobie myślałam, tylko nie umiałam tego wyrazić. – Spojrzała z uśmiechem na Bridgertona. – Wiesz, synku, ona jest bardzo mądra.
– Wiem – odparł z dziwną dumą, która w nim nagle wezbrała.
– Wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy – ciągnęła lady Danbury, obracając się tak, aby jej słowa dotarły wyłącznie do niego.
– Wiem – szepnął. – Ja o tym wiem.
Uśmiechnął się na widok zachowania hrabiny, które z pewnością miało zirytować Cressidę. Lady Twombley nie lubiła być ignorowana.
– Nie pozwolę się obrażać przez takie… takie nic! – wykrzyknęła. Miażdżącym wzrokiem spojrzała na pannę Featherington i syknęła: – Żądam przeprosin!
Penelope powoli skinęła głową i odparła:
– Ma pani prawo. – I zamilkła.
Colin musiał użyć całej siły woli, aby powstrzymać uśmiech.
Lady Twombley wyraźnie chciała powiedzieć coś więcej (a może przy okazji dokonać aktu przemocy), ale powstrzymała się, prawdopodobnie dlatego, że Penełope znajdowała się wśród przyjaciół. Zawsze znana była ze swego opanowania, toteż Colin nie zdziwił się, kiedy stłumiła złość, odwróciła się do lady Danbury i spytała:
– Co pani zamierza zrobić z tym tysiącem funtów?
Hrabina przyglądała się jej przez najdłuższą sekundę w życiu Colina, po czym zwróciła się ku niemu – Boże, za żadne skarby nie chciał znaleźć się w oku tego cyklonu – i zapytała:
– A pan co o tym sądzi, panie Bridgerton? Czy nasza lady Twombley mówi prawdę?
Colin obdarzył ją sztucznym uśmiechem.
– Chyba pani oszalała, jeśli pani sądzi, że wyrażę swoją opinię.
– Jest pan zaskakująco mądrym człowiekiem, panie Bridgerton – odparła z aprobatą.
Skromnie skinął głową, ale zrujnował cały efekt, mówiąc:
– Szczycę się tym. – Ale, do diabła… nie co dzień lady Danbury nazywa kogoś mądrym.
Większość używanych przez nią przymiotników miała zdecydowanie negatywny wydźwięk.
Cressida nawet nie mrugnęła; jak Colin już wcześniej zauważył, nie była głupia, tylko podła, a po dwunastu latach spędzonych na salonach doskonale się orientowała, że on jej nie lubi i z pewnością nie padnie ofiarą jej uroku. Spojrzała wprost w oczy lady Danbury.
– I co teraz zrobimy, droga pani? – zapytała spokojnym, łagodnie modulowanym tonem.
Starsza dama zacisnęła usta tak mocno, że przez chwilę wyglądała, jakby ich w ogóle nie miała, po czym wycedziła:
– Potrzebuję dowodu. Cressida zamrugała.
– Słucham?
– Dowodu! – Laska hrabiny uderzyła w podłogę ze zdumiewającą siłą. – Której litery nie zrozumiałaś? Nie oddam królewskiej nagrody bez dowodu!
– Tysiąc funtów to nie całkiem królewska nagroda – skrzywiła się Cressida.
Lady Danbury zmrużyła oczy.
– Więc dlaczego robisz wszystko, żeby ją zdobyć?
Lady Twombley przez chwilę milczała, ale z całej jej postaci emanowało napięcie. Wszyscy wiedzieli, że mąż pozostawił ją w ciężkiej sytuacji finansowej, ale po raz pierwszy ktoś wytknął jej to prosto w twarz.
– Daj mi dowód – rzekła hrabina – a dostaniesz pieniądze.
– Czy pani twierdzi – spytała Cressida (a Colin, choć nią gardził, musiał schylić czoło przed jej doskonałym opanowaniem) – że moje słowo nie wystarczy?
– Właśnie tak twierdzę – warknęła lady Danbury. – Dobry Boże, dziewczyno, jak dożyjesz mojego wieku, też będziesz mogła obrażać, kogo zechcesz.
Colinowi zdawało się, że Penelope się zakrztusiła, ale kiedy spojrzał na nią ukradkiem, w skupieniu obserwowała wymianę zdań. Jej brązowe oczy były wielkie i świetliste, odzyskała też częściowo rumieńce, które straciła, kiedy lady Twombley ogłosiła swoją nowinę. W tej chwili wydawała się jedynie zaintrygowana rozwojem wydarzeń.
– Doskonale – odparła Cressida cichym i zabójczym głosem. – Przyniosę pani dowód za dwa tygodnie.
– Jaki dowód? – zapytał Bridgerton i poniewczasie ugryzł się w język. Naprawdę nie miał zamiaru unurzać się w tym bagnie, ale ciekawość zwyciężyła.
Cressida spojrzała na niego z kamienną twarzą pomimo obrazy, jakiej doznała w obecności dziesiątków świadków.
– Dowie się pan, kiedy go dostarczę – odrzekła wyniośle i wyciągnęła ramię, czekając, aż jeden z jej poddanych wyprowadzi ją z sali.
Najdziwniejsze było jednak to, że prawie w tej samej chwili u jej boku, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmaterializował się młody człowiek (prawdopodobnie jakiś zadurzony głupek) i w chwilę później już ich nie było.
– Doskonale – odezwała się lady Danbury po prawie minucie zadumy – a może zdumionego milczenia. – To nie było miłe.
– Nigdy jej nie lubiłem – wyznał Bridgerton, nie zwracając się do nikogo konkretnego. Wokół nich zebrał się niewielki tłumek, więc jego słowa słyszane były nie tylko przez Penelope i lady Danbury, lecz nie bardzo go to obeszło.
– Colinie!
Obejrzał się. Hyacinth przeciskała się przez tłum w jego kierunku, ciągnąc za sobą Felicity Featherington.
– Co ona mówiła? – zapytała bez tchu. – Próbowałyśmy się dostać tu wcześniej, ale był straszny tłok.
– Powiedziała dokładnie to, czego należało się po niej spodziewać – odparł.
Hyacinth skrzywiła się.
– Mężczyźni nie umieją plotkować. Chcę wiedzieć, co dokładnie powiedziała.
– To bardzo interesujące – wtrąciła Penelope.