– Do powozu.
Posłusznie wsiadła, słysząc jeszcze tylko, jak Colin podaje stangretowi jej adres i nakazuje "jedź dłuższą drogą".
O Boże!
Jechali już dobre pół minuty, gdy Colin podał jej pojedynczą kartkę papieru, która pochodziła z koperty pozostawionej w kościele.
– To chyba twoje – rzekł.
Przełknęła ślinę i spojrzała, choć nie musiała. Znała te słowa na pamięć. Pisała je zeszłej nocy tyle razy, że nie przypuszczała, aby kiedykolwiek opuściły jej pamięć.
Najbardziej gardzę mężczyznami, którzy uważają za zabawne pobłażliwe poklepanie damy po dłoni ze słowami "Kobieta ma prawo zmienić zdanie". Ponieważ uważam, że słowa zawsze należy popierać czynami, postaram się, aby moje opinie były szczere, a decyzje trwałe.
Kiedy 19 kwietnia napisałam mój artykuł, byłam szczerze przekonana, Miły Czytelniku, że jest on ostatni. Jednakże pozostające poza moją kontrolą (a mówiąc szczerze, i bez mojej zgody) wydarzenia zmusiły mnie, abym raz jeszcze wzięła pióro do ręki.
Panie i Panowie, Autorka NIE jest lady Cressidą Twombley. Osoba ta jest przebiegłą oszustką i serce by mi pękło, gdyby lata mojej ciężkiej pracy przypisano właśnie jej.
Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 21 kwietnia 1824.
Penelope bardzo starannie składała papier, wykorzystując czas na to, aby się opanować i zastanowić, co właściwie powinna powiedzieć. Wreszcie uśmiechnęła się nieśmiało i nie całkiem patrząc Bridgertonowi w oczy, wyszeptała:
– Domyśliłeś się?
Nie odpowiedział, więc podniosła na niego wzrok. Natychmiast tego pożałowała. Colin był całkiem do siebie niepodobny. Szczery uśmiech, jaki zwykle gościł na jego ustach, dobry humor zawsze przyczajony w głębi oczu – wszystko znikło, a w miejsce tego pojawiły się wyostrzone, zacięte rysy i spojrzenie zimne niczym lód.
Człowiek, którego znała, którego kochała przez tyle lat… nie była już pewna, czy to on.
– Rozumiem, że nie – wyszeptała drżącym głosem.
– Wiesz, co teraz próbuję zrobić? – zapytał donośnym i zaskakująco ostrym głosem, przekrzykując rytmiczny stuk końskich kopyt.
Już miała powiedzieć "nie", ale jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, aby się zorientowała, że nie oczekuje jej odpowiedzi, i czym prędzej zacisnęła usta.
– Próbuję rozstrzygnąć, dlaczego właściwie jestem na ciebie wściekły – rzekł. – Jest tyle spraw… niewiarygodnie wiele… że trudno mi zdecydować.
Penelope miała już na końcu języka pierwszą propozycję – swoje oszustwo – ale po namyśle uznała, że to doskonała okazja, aby skorzystać z własnej rady i milczeć.
– Po pierwsze – zaczął przerażająco obojętnym tonem, zdradzającym, jak trudno mu opanować gniew (sam ten fakt był dla niej ogromnie niepokojący, bo nie miała pojęcia, że Colin zdolny jest do gniewu) – nie mogę uwierzyć, że mogłaś być tak głupia, aby udać się do City sama, wynajętym fiakrem!
– Nie mogłam przecież jechać swoim powozem – odparowała Penelope, zanim przypomniała sobie, że miała milczeć.
Bridgerton odrobinę odwrócił głowę. Nie miała pojęcia, co to oznacza, ale czuła, że raczej nic dobrego, zwłaszcza że ten gest zdawał się wymuszony.
– Słucham? – zapytał jedwabiście-stalowym tonem.
Teraz już musiała odpowiedzieć, nieprawdaż?
– Cóż, to nic takiego – odrzekła, łudząc się, że wymijający wstęp odwróci jego uwagę od dalszej części zdania. – Po prostu nie wolno mi wychodzić samej.
– Wiem o tym – wycedził – i są po temu cholernie dobre powody.
– Więc jeśli chcę wyjść sama – ciągnęła, udając, że niczego nie słyszała – nie mogę skorzystać z naszego powozu. Żaden z naszych stangretów nie zgodziłby się jechać ze mną.
– Widać, że to ludzie o ogromnej mądrości i zdrowym rozsądku – rzucił zjadliwym tonem.
Nie zareagowała.
– Wiesz, co ci się mogło przytrafić? – Colin czuł, że jego maska obojętności zaczyna pękać.
– Właściwie nic wielkiego – odparła, przełykając nerwowo ślinę. – Bywałam tu już i…
– Co? – Chwycił ją za ramię i ścisnął boleśnie. – Co powiedziałaś?
Nie odważyła się powtórzyć, przeczuwając, że może to grozić śmiercią lub kalectwem. Spojrzała na Colina w nadziei, że zdoła przebić się przez otchłań gniewu w jego oczach i odnaleźć za nią człowieka, którego tak dobrze znała i kochała.
– Tylko wtedy, kiedy muszę zostawić pilną wiadomość mojemu wydawcy – wyjaśniła. – Wysyłam zakodowaną wiadomość, a on wie, że musi odebrać pocztę.
– A przy okazji – spytał Colin szorstko – co to takiego jest?
Penelope spojrzała na niego zmieszana.
– Myślałam, że to oczywiste, jestem…
– Tak, wiem, że jesteś cholerną lady Whistledown i pewnie całymi tygodniami śmiałaś się w kułak, kiedy się upierałem, że to Eloise. – Skrzywił się boleśnie, aż serce jej się ścisnęło.
– Nie! – wykrzyknęła. – Nigdy bym się z ciebie nie śmiała.
Po jego oczach poznała jednak, że jej nie wierzy. Było w nich upokorzenie, coś, czego wcześniej nigdy tam nie widziała i nie spodziewała się ujrzeć. Był Bridgertonem, Był popularny, pewny siebie, opanowany. Nic go nie mogło dotknąć. Nikt nie mógł go poniżyć. Widocznie ona stanowiła wyjątek.
– Nie mogłam ci powiedzieć – szepnęła, desperacko usiłując sprawić, by ten okropny wyraz jego oczu znikł – przecież chyba wiesz, że nie mogłam…
Colin milczał przez boleśnie długą chwilę, a potem podniósł zdradziecki kawałek papieru i potrząsnął nim. Tak, jakby nigdy nie usprawiedliwiała się przed nim, jakby nie próbowała się tłumaczyć.
– Przecież to głupota – rzekł. – Postradałaś zmysły?
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Miałaś doskonałe wyjście, czekające tylko, aby z niego skorzystać. Cressida Twombley wzięłaby na siebie całą winę. – Nieoczekiwanie położył Penelope dłonie na ramionach i ścisnął tak mocno, że ledwie mogła oddychać. – Czemu nie pozwoliłaś temu umrzeć własną śmiercią? – zapytał niecierpliwie. Oczy błyszczały mu groźnie.
Po raz pierwszy widziała go tak poruszonego i zrobiło jej się przykro, że przyczyną był gniew. I wstyd.
– Nie mogłam na to pozwolić – szepnęła. – Nie mogłam pozwolić, aby ona stała się mną.
13
– Do diaska, a dlaczego nie?
Penelope wytrzeszczyła oczy i milczała przez kilkanaście sekund.
– Bo… bo… – Machnęła ręką, zastanawiając się, jak to wyjaśnić. Serce jej pękało. Jej najbardziej przerażający – i najbardziej ekscytujący – sekret wyszedł na jaw, a jemu się wydaje, że tak łatwo to wszystko wyjaśnić?
– Wiem, że prawdopodobnie to najgorsza suka, jaką zrodziła angielska ziemia…
Penelope jęknęła.
– …przynajmniej w ciągu ostatniego pokolenia, ale na litość boską, Penelope… – Bridgerton przeczesał palcami włosy i surowo spojrzał jej w twarz. -…chciała całą winę wziąć na siebie.
– Całą sławę – poprawiła go z lekką irytacją.
– Cała winę – powtórzył. – Czy masz pojęcie, co się stanie, kiedy ludzie się dowiedzą, kim jesteś naprawdę?
Zacisnęła wargi, mocno już zniecierpliwiona… i urażona tą jego pogardliwą postawą.
– Miałam dziesięć lat, żeby się nad tym zastanowić.
Zmrużył oczy.
– Czy mi się zdaje, czy silisz się na sarkazm?
– Wcale nie – odparowała. – Naprawdę sądzisz, że nie poświęciłam sporej części ostatnich dziesięciu lat na zastanawianie się, co będzie, jeśli ktoś mnie rozszyfruje? Byłabym ślepą idiotką, naprawdę.