– Myślę, że mam lepsze pojęcie o pieniądzach niż ty – odparła, jeżąc się z urazy. – A poza tym nagroda lady Danbury w najmniejszym stopniu nie naraża mojej tajemnicy.
– Sprawia jednak, że ludzie są bardziej zdeterminowani, a to stwarza zagrożenie. Nie wspominając już – dodał z ponurym uśmieszkiem na ustach – o sławie.
– Hyacinth? – zapytała.
Posępnie pokiwał głową, odkładając kartkę na siedzenie obok.
– A jeśli Hyacinth uważa, że sława, jaka stanie się udziałem osoby, która odkryje tożsamość lady Whistledown, jest godna pożądania, to możesz być pewna, że nie jest w tym osamotniona. Niewykluczone, że właśnie dlatego Cressida zdecydowała się na to głupie oszustwo.
– Cressida robi to dla pieniędzy – burknęła Penelope. – Jestem tego pewna.
– Doskonale, nie ma znaczenia, po co to robi. Ważne, że jest, a kiedy się jej pozbędziesz tym idiotycznym listem – uderzył dłonią w papier, aż Penelope podskoczyła – ktoś inny zajmie jej miejsce.
– Nie mówisz mi niczego nowego – odparła, głównie dlatego, że nie chciała, aby do niego należało ostatnie słowo.
– Więc, na litość Boga, kobieto, pozwól Cressidzie robić, co zechce – wybuchnął. – To odpowiedź na twoje modlitwy.
Penelope wpiła się w niego wzrokiem.
– Nie wiesz, o co się modlę.
Coś w jej tonie sprawiło, że Colin poczuł ucisk w piersi. Nie zmieniła zamiaru, nie zamierzała ustąpić, a on nie umiał znaleźć właściwych słów, aby wypełnić to milczenie. Spojrzał na nią, potem w okno, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w kopułę katedry św. Pawła.
– Naprawdę jedziemy do domu dłuższą drogą – mruknął.
Nie odpowiedziała. Nie winił jej o to. Próbował jedynie przerwać dręczącą ciszę. Nic więcej.
– Gdybyś pozwoliła Cressidzie… – zaczął.
– Przestań – poprosiła. – Proszę, nie mów już nic więcej. Nie mogę jej na to pozwolić.
– Czy naprawdę przemyślałaś sobie, co zyskasz?
Spojrzała na niego bystro.
– Myślisz, że przez ostatnie kilka dni jestem w stanie myśleć o czymkolwiek innym?
Postanowił zmienić taktykę.
– Czy to naprawdę takie ważne, ażeby ludzie wiedzieli, iż jesteś lady Whistledown? Ty sama wiesz, jaka byłaś sprytna i jak nas wszystkich przechytrzyłaś. Czy to nie wystarczy?
– Nie słuchasz mnie wcale! – Jej usta pozostały rozchylone w grymasie niedowierzania, jakby nie mogła pogodzić się z tym, że nie dotarł do niego sens jej słów. – Ludzie wcale nie muszą wiedzieć, że to ja. Chcę tylko, aby wiedzieli, że to nie ona.
– Ale przecież nie przeszkadza ci, kiedy ludzie myślą, że to ktoś inny jest lady Whistledown – upierał się. – Przecież od paru tygodni oskarżasz o to lady Danbury.
– Musiałam, oskarżyć kogokolwiek – wyjaśniła. – Lady Danbury spytała mnie wprost, czy mam kogoś na myśli, a nie mogłam przecież powiedzieć, że ja to ja… Poza tym pomyślałam, że nie ma w tym nic złego, jeśli ludzie sądzą, że to lady Danbury. Przynajmniej ja ją lubię.
– Penelope…
– Jak poczułbyś się, gdyby twoje dzienniki zostały opublikowane pod nazwiskiem Nigela Berbrooke'a? – zapytała.
– Nigel Berbrooke nie potrafi sklecić do kupy dwóch zdań – odparł z pogardliwym prychnięciem. – Nie sądzę, aby ktokolwiek uwierzył, że to on napisał moje dzienniki.
Po krótkiej chwili skłonił lekko głowę w geście przeprosin, ponieważ Berbrooke był jednak mężem jej siostry.
– Spróbuj to sobie wyobrazić – syknęła. – Albo podstaw kogokolwiek, kto jest podobny do Cressidy.
– Penelope – westchnął. – Nie jestem tobą. Nie możesz tego porównywać. Gdybym to ja opublikował swoje dzienniki, nie skompromitowałyby mnie one w oczach "towarzystwa".
Oparła się o poduszki siedzenia i westchnęła głęboko, a Brid-gerton zrozumiał, że tym razem użył właściwego argumentu.
– Dobrze – oznajmił. – Więc postanowione. Zniszczymy to. – Sięgnął po arkusik.
– Nie! – wrzasnęła, zrywając się z siedzenia. – Nie rób tego!
– Powiedziałaś przecież…
– Nic nie mówiłam – zaprotestowała piskliwie. – Westchnęłam tylko.
– Och, Penelope, na litość boską! – odparł zirytowany. – Przecież się zgodziłaś…
Wytrzeszczyła, oczy, zdumiona jego śmiałością.
– Kiedy udzieliłam ci pozwolenia na interpretowanie moich westchnień?
Colin spojrzał na niebezpieczny list, który wciąż trzymał w dłoniach, zastanawiając się, co, u diabła, ma z nim teraz zrobić.
– A poza tym – ciągnęła z takim gniewem i ogniem w oczach, że wydawała się niemal piękna – nie myśl sobie, że nie zapamiętałam tekstu słowo po słowie. Możesz zniszczyć papier, ale nie mnie.
– A szkoda – wymamrotał.
– Coś ty powiedział?
– Whistledown – syknął. – Chciałbym zniszczyć Whistledown. Ciebie oszczędzę z radością.
– Ale Whistledown to ja.
– Niech nas Bóg chroni.
Wtedy coś w niej pękło. Cała jej wściekłość i frustracja, każde negatywne uczucie, które tak starannie ukrywała przez tyle lat – wszystko to nagle runęło niczym lawina, kierując się przeciwko Colinowi, choć może on jeden w całym "towarzystwie" na to nie zasługiwał.
– Dlaczego tak się na mnie wściekasz? – wybuchnęła. – Co takiego odrażającego uczyniłam? Że byłam sprytniejsza od ciebie? Że dotrzymałam tajemnicy? Że śmiałam się w kułak kosztem "towarzystwa"?
– Penelope, ale…
– Nie – przerwała mu z wysiłkiem. – Milcz. Teraz ja mówię.
Bridgerton otworzył usta i wytrzeszczył oczy, wstrząśnięty i pełen niedowierzania.
– Jestem dumna z tego, co zrobiłam – wykrztusiła drżącym ze wzruszenia głosem. – Nie obchodzi mnie, co o tym sądzisz. Nikt mi tego nie zabierze.
– Nie próbuję…
– Nie potrzebuję, aby ludzie znali prawdę – odparła, pomijając milczeniem jego niewczesny protest. – Ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli pozwolę Cressidzie Twombłey, tej samej osobie, która… która… – Dygotała teraz na całym ciele, wspomnienia zalewały ją kolejnymi falami, jedno gorsze od drugiego.
Cressida, znana z wdzięku i zręczności, potyka się nagle, oblewając ponczem suknię Penelope – jedyną w pierwszym roku jej obecności na salonach, która nie była żółta lub pomarańczowa.
Cressida błaga słodko młodych kawalerów, aby zapraszali pannę Featherington do tańca, a czyni to tak głośno i ostentacyjnie, że Penelope ma ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię.
Cressida głośno użala się nad wyglądem Penelope, dbając, aby wszyscy dobrze słyszeli jej słowa.
– To po prostu niezdrowe, kochanie, żeby w tym wieku tyle ważyć.
Penelope nie wiedziała, czy Cressida uśmiechnęła się wtedy ironicznie, czy nie. Uciekła z sali, oślepiona łzami, czując, jak jej biodra podskakują w rytm kroków.
Cressida zawsze doskonale wiedziała, gdzie ma uderzyć i jak skręcić ostrze, żeby zadać najwięcej bólu. Nieważne, że Eloise dzielnie broniła przyjaciółki, a lady Bridgerton starała się ją wesprzeć psychicznie. Penelope częściej zasypiała zmęczona płaczem, niż sama chciałaby pamiętać, a przyczyną łez była zawsze szpila, zręcznie wbita przez Cressidę Twombley.
Pozwoliła Cressidzie Twombley w przeszłości na tak wiele, ponieważ nie miała odwagi się przeciwstawić. Nie mogła jednak pozwolić, aby dostało jej się i to. Nie jej drugie życie, nie ten maleńki kącik duszy, który pozostawał silny, dumny i nieulękły.
Penelope nie wiedziała, jak się obronić, ale, na Boga, lady Whistledown potrafiła to doskonale.
– Penelope? – ostrożnie zagadnął ją Colin.