Выбрать главу

Colin znieruchomiał, podniósł głowę. Jego usta wygięły się w lekkim uśmieszku.

– Słucham? – zapytał.

Pokręciła głową, usiłując opanować śmiech, ale już czuła, że przegrywa tę walkę.

– O nie, musisz mi powiedzieć – upierał się. – Nie mogę ciągnąć tego dalej, dopóki nie poznam powodu twojej wesołości.

Poczuła, że policzki jej płoną, i stwierdziła, że to cokolwiek nie w porę. Leżała na poduszkach powozu, zachowując się co najmniej nieprzyzwoicie i dopiero teraz się zarumieniła?

– Powiedz mi – mruknął, skubiąc wargami jej ucho.

Pokręciła głową.

Jego wargi spoczęły dokładnie w tym miejscu, gdzie pod cienką skórą jej szyi pulsowała żyła.

– Mów.

Ale ona tylko wygięła się z cichym jękiem.

Jej sukienka była już częściowo rozpięta, a teraz zsunęła się, odsłaniając obojczyk. Penelope obserwowała zafascynowana, jak usta Colina zaczynają powoli zsuwać się niżej, coraz niżej, aż znalazły się przerażająco blisko jej piersi.

– Powiesz? – wyszeptał, delikatnie skubiąc jej skórę zębami.

– Co ci mam powiedzieć? – jęknęła.

Jego usta były coraz bardziej przekorne, zdążały w całkiem konkretnym kierunku…

– Dlaczego się śmiałaś?

Penelope przez chwilę nie mogła sobie nawet przypomnieć, o czym on mówi.

Położył jej dłoń na piersi, gładząc ją przez materiał sukni.

– Będę cię torturował, aż powiesz – zagroził.

W odpowiedzi Penelope wygięła się, jeszcze mocniej wciskając pierś w jego dłoń. Podobały jej się te tortury.

– Rozumiem – mruknął, jednocześnie zsuwając jej gorset. Musnął dłonią nagą skórę. – Więc może… – znieruchomiał, uniósł dłoń -…przestanę?

– Nie – wyszeptała.

– Więc mów.

Jak zahipnotyzowana spoglądała na swoją obnażoną pierś.

– Powiedz – powtórzył cicho i dmuchnął. Ciepły powiew powietrza przemknął pieszczotliwie po jej skórze.

– Colinie, proszę – jęknęła.

Uśmiechnął się filuternie.

– Co: proszę?

– Dotknij mnie – szepnęła.

Przesunął palcem wskazującym wzdłuż jej ramienia.

– Tu?

Gwałtownie pokręciła głową.

Powoli powiódł palcem wzdłuż jej szyi.

– Jestem bliżej prawdy? – wymruczał.

Skinęła głową, nie odrywając wzroku od swojej piersi.

Dotknął jej znowu, delikatnie, zataczając kręgi koniuszkami palców. Czuła, jak jej ciało napręża się coraz bardziej i bardziej…

Oddychała ciężko, szybko i nagle…

– Colin! – jego imię wymknęło jej się w jednym zdławionym westchnieniu. Przecież nie…

Jego wargi dotknęły jej skóry. Zaledwie poczuła ich gorąco, poderwała się zaskoczona i jeszcze mocniej przylgnęła do niego, bezwstydnie ocierając się biodrami, aż zmusił ją, by znów oparła się na poduszkach.

– Och, Colinie, Colinie… – jęczała, błądząc dłońmi po jego plecach, wbijając palce w jego naprężone mięśnie. Pragnęła go trzymać, tulić i nigdy nie wypuszczać z ramion.

Szarpnął koszulę, wyrywając ją z paska spodni, a ona wsunęła dłonie pod nią, gładząc rozgrzaną skórę jego pleców. Nigdy do tej pory nie dotykała mężczyzny w ten sposób, nigdy nie dotykała tak nikogo, może tylko siebie, ale i wówczas nie sięgała pleców.

Bridgerton jęknął pod jej dotknięciem, znieruchomiał w napięciu, gdy jej dłonie zaczęły wędrować po jego plecach. Jej serce waliło mocno – spodobało mu się to, spodobał mu się sposób, w jaki go dotykała. Nie miała zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić, ale i tak mu się to podobało…

– Jesteś wspaniała – wyszeptał z ustami wtulonymi w jej skórę, pozostawiając palące ślady wzdłuż jej ramion i szyi. Ponownie przywarł wargami do jej ust, tym razem namiętniej, a dłońmi objął biodra, ściskając i pieszcząc miękkie ciało. – Bogowie, jakże cię pragnę – wyszeptał. – Miałbym ochotę rozebrać cię, posiąść i nigdy nie wypuścić z ramion.

Penelope jęknęła, nie wierząc, że tyle rozkoszy można czerpać z samych słów. Sprawiły one, że poczuła się zuchwała, rozwiązła i… godna pożądania. Pragnęła, aby to się nigdy nie skończyło.

– Och, Penelope – jęknął Colin, a jego usta i dłonie stały się jeszcze bardziej rozgorączkowane i niespokojne – Och, Penelope, Penelope, och… – Poderwał głowę. Zbyt nagle. – O Boże!

– Co się stało? – zapytała, usiłując podnieść głowę z poduszki.

– Stoimy.

Potrzebowała dłuższej chwili, aby zrozumieć. Skoro stoją, to znaczy, że najprawdopodobniej dotarli do celu, to znaczy… Do jej domu.

– O Boże! – Gorączkowo zaczęła szarpać gorset sukni. – Czy stangret nie może jechać dalej?

Skompromitowała się doszczętnie, więc określenie "bezwstydna" raczej nie mogło jej już zaszkodzić.

Colin chwycił cienki materiał i pomógł jej podciągnąć gorset.

– Jak sądzisz, czy twoja matka mogła przeoczyć mój powóz na podjeździe?

– Jest na to pewna szansa – odparła. – Ale nie Briarly.

– Twój lokaj rozpozna mój powóz? – zawołał z niedowierzaniem.

Skinęła głową.

– Przecież już tu byłeś. On zawsze pamięta takie rzeczy.

Bridgerton zacisnął usta z determinacją.

– Doskonale zatem – mruknął. – Zrób coś ze sobą.

– Pobiegnę do pokoju – odparła. – Nikt nie zauważy.

– Wątpię – odparł złowróżbnie, usiłując doprowadzić swój strój do porządku.

– Nie, zapewniam cię…

– A ja cię zapewniam – nie pozwolił jej dokończyć – że zostaniesz dokładnie obejrzana. – Splunął na palce i przeczesał nimi włosy. – Może być?

– Tak – skłamała. W rzeczywistości był nazbyt zarumieniony, usta miał nabrzmiałe, a włosy nawet w przybliżeniu nie przypominały modnej fryzury.

– Świetnie. – Wyskoczył z powozu i podał jej dłoń.

– Idziesz ze mną? – zapytała.

Spojrzał na nią, jakby nagle postradała zmysły.

– Oczywiście.

Zdrętwiała, zbyt zdziwiona jego zachowaniem, aby zmusić nogi do ruchu. Z pewnością był jakiś powód, dla którego chciał jej towarzyszyć. Przyzwoitość tego nie wymagała, ale…

– Na litość boską, Penelope – zawołał, chwytając ją za rękę i wyciągając z powozu. – Chcesz za mnie wyjść czy nie?

14

Upadła na bruk.

Penelope, przynajmniej we własnej opinii, była zręczniejsza, niż większość ludzi podejrzewała. Była świetną tancerką, potrafiła grać na pianinie, pięknie wyginając palce, i zazwyczaj doskonale sobie radziła w zatłoczonym pokoju, nie wpadając na ludzi i sprzęty.

Kiedy jednak Colin złożył jej matrymonialną propozycję, jej stopa – zawieszona w powietrzu nad stopniami powozu – trafiła w pustkę, jej lewe biodro – na krawężnik, a głowa na but Colina.

– Boże, Penelope! – zawołał, przykucając natychmiast obok – Nic ci nie jest?

– Nic a nic. – Jakoś zdołała się podnieść i właśnie rozglądała się za szczeliną w ziemi, która mogłaby się otworzyć i ją pochłonąć.

– Jesteś pewna?

– Tak, całkowicie – odparła, rozcierając policzek, na którym – jak podejrzewała – widniał teraz wyraźny odcisk czubka męskiego buta. – Może tylko odrobinę zaskoczona.

– Dlaczego?

– Dlaczego? – powtórzyła.

– Właśnie dlaczego?

Zamrugała oczami, Raz. Drugi. I znowu.

– Eee… prawdopodobnie ma to coś wspólnego z tym, że wspomniałeś o małżeństwie.

Bridgerton bezceremonialnie postawił ją na nogi, przy okazji omal nie wyrywając jej ramienia ze stawu.

– A co według ciebie miałem powiedzieć?

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.