– Chcę teraz.
Penelope spojrzała na siostrę z zaskoczeniem, widocznie nie spodziewając się takiego oporu.
– Przykro mi, Prudence – odrzekła. – Sądzę, że jestem potrzebna tutaj.
– Nonsens – wtrąciła się pani Featherington. – Razem z Felicity dotrzymamy towarzystwa panu Bridgertonowi.
Felicity zerwała się na równe nogi.
– O, nie! – zawołała, niewinnie wytrzeszczając oczy. – Zapomniałam o czymś!
– O czym jeszcze mogłaś zapomnieć? – wycedziła jej matka przez zęby.
– O… moich akwarelach… – Spojrzała na Colina z przekornym uśmieszkiem. – Chciałeś je zobaczyć, nieprawdaż?
– Oczywiście – odparł, stwierdzając nagle, że bardzo lubi młodszą siostrę Penelope. – Chciałbym zobaczyć, jakie są unikatowe.
– Można powiedzieć, że są wyjątkowo, unikatowo zwyczajne – poinformowała go Felicity.
– Penelope – odezwała się pani Featherington, usiłując bezskutecznie ukryć zdenerwowanie – czy byłabyś tak uprzejma i przyniosła akwarele siostry?
– Penelope nie wie, gdzie one są – szybko wtrąciła Felicity.
– Możesz jej chyba powiedzieć?
– Na litość boską! – wybuchnął wreszcie Colin. – Niech Felicity idzie po nie, chcę porozmawiać z panią sam na sam.
Zapanowało milczenie. Po raz pierwszy w historii Colin Bridgerton okazał publicznie irytację. Usłyszał za plecami ciche westchnienie Penelope, ale kiedy na nią spojrzał, zakrywała dłonią lekki uśmieszek.
Poczuł się dziwnie szczęśliwy.
– Porozmawiać sam na sam? – powtórzyła pani Featherington, czując, że serce łomocze jej w piersi. Spojrzała na Prudence i Roberta, którzy stali przy oknie, a teraz pospiesznie opuścili salon, choć nie bez protestów Prudence.
– Penelope – odezwała się pani Featherington – może powinnaś towarzyszyć Felicity?
– Penelope zostanie – warknął Colin.
– Penelope? – powtórzyła ze zdumieniem jej matka.
– Tak – odparł powoli, na wypadek gdyby pani domu nadal nie rozumiała jego słów. – Penelope.
– Ale…
Bridgerton obrzucił ją takim spojrzeniem, że cofnęła się i splotła ręce na kolanach.
– Już mnie nie ma! – zaszczebiotała Felicity i wybiegła z salonu. Zanim jednak zamknęła za sobą drzwi, Colin zauważył, że puściła szelmowskie oko.
Penelope uśmiechnęła się. Jej oczy lśniły miłością do młodszej siostry.
Colin odetchnął. Nie miał pojęcia, jak bardzo denerwowało go poniżenie Penelope. A ona bez wątpienia była tutaj poniżana. Dobry Boże, nie mógł się już doczekać, kiedy wyrwie ją z tego groteskowego zbiorowiska.
Pani Featherington rozciągnęła usta w żałosnej próbie uśmiechu. Spoglądała to na Penelope, to na Colina.
– Chciał pan ze mną rozmawiać? – zapytała wreszcie.
– Tak – potwierdził, pragnąc mieć to już za sobą. – Byłbym zaszczycony, jeśli oddałaby mi pani rękę swojej córki.
Przez moment pani Featherington nie reagowała. A potem jej oczy zrobiły się okrągłe, usta też, a ciało… ciało już od dawna było okrągłe. Zaklaskała w dłonie, nie mogąc wykrztusić nic poza: "Och! Och!" A następnie:
– Felicity! Felicity!
Felicity?
Portia Featherington skoczyła na równe nogi, podbiegła do drzwi i rozdarła się jak prawdziwa handlarka ryb:
– Felicity! Felicity!
– Och, mamo – jęknęła Penelope, przymykając oczy.
– Dlaczego woła pani Felicity? – zapytał Colin, zrywając się z miejsca.
Gospodyni spojrzała na niego pytająco.
– Nie chce pan się żenić z Felicity?
Colin pomyślał, że zaraz zwymiotuje.
– Nie, na litość boską, nie chcę się żenić z Felicity – warknął. – Gdybym chciał się z nią żenić, raczej nie wysyłałbym jej na górę po te cholerne akwarele, czyż nie?
Portia Featherington niepewnie przełknęła ślinę.
– Panie Bridgerton – rzekła wreszcie, załamując ręce – nie rozumiem.
Przyglądał jej się z przerażeniem, które wkrótce zmieniło się w odrazę.
– Penelope – rzekł, chwytając tę za rękę i przyciągając do siebie. – Chcę się ożenić z Penelope.
– Penelope? – powtórzyła jak echo jej matka. – Ale…
– Ale co? – przerwał jej z wyraźną groźbą w głosie.
– Ale… ale…
– W porządku, Colinie – pospiesznie wtrąciła Penelope. – Ja…
– Nie, to nie jest w porządku – wybuchnął. – Nigdy nie sugerowałem, że jestem bodaj w najmniejszym stopniu zainteresowany Felicity.
Felicity, która właśnie stanęła w drzwiach, zakryła usta dłonią i szybko znikła, starannie zamykając za sobą drzwi.
– Tak – uspokajająco wtrąciła Penelope, kątem oka spoglądając na matkę – ale Felicity jest niezamężna, więc…
– Ty też – zauważył.
– Wiem, ale ja jestem stara i…
– A Felicity to dziecko! – prychnął. – Boże, ożenić się z nią to tak, jakbym ożenił się z Hyacinth!
– Ekhm, jeśli nie liczyć kazirodztwa – wtrąciła Penelope.
Colin rzucił jej spojrzenie całkowicie pozbawione humoru.
– Słusznie – powiedziała, głównie po to, żeby wypełnić ciszę, jaka zapadła. – To przecież jakieś okropne nieporozumienie, prawda? – Nikt nie odpowiedział. Penelope spojrzała na Colina błagalnie. – Prawda?
– Z całą pewnością – mruknął.
Spojrzała na matkę.
– Mamo?
– Penelope? – Było oczywiste, że matka nie zwróciła się do niej z pytaniem; raczej wyraziła niedowierzanie, że Colin chce się ożenić właśnie z nią.
To bolało, och, jak strasznie bolało. A myślałby kto, że już się do tego przyzwyczaiła.
– Chcę wyjść za pana Bridgertona – oświadczyła Penelope z całą godnością, na jaką było ją stać. – Poprosił mnie, a ja się zgodziłam.
– Oczywiście, że się zgodziłaś – odparowała matka. – Byłabyś idiotką, gdybyś się nie zgodziła.
– Pani Featherington – wtrącił Bridgerton z napięciem w głosie – wołałbym, aby traktowała pani moją przyszłą żonę z nieco większym szacunkiem.
– Colinie, to nie jest konieczne – rzekła Penelope, kładąc mu dłoń na ramieniu, a jej serce przepełniła radość. Może jej nie kochał, ale z pewnością troszczył się o nią. Żaden mężczyzna nie odnosił się do kobiety tak opiekuńczo, jeśli choć trochę mu na niej nie zależało.
– To jest konieczne – odparł. – Na Boga, Penelope, przyjechałem tu z tobą, dość jasno dałem wszystkim do zrozumienia, że twoja obecność jest mi niezbędna. Praktycznie wypchnąłem twoją siostrę za drzwi. Dlaczego ktoś miałby pomyśleć, że chciałem prosić o rękę Felicity?
Pani Featherington kilkakrotnie otwarła i zamknęła usta, po czym wykrztusiła:
– Kocham Penelope. Oczywiście, że ją kocham, ale…
– Ale zna ją pani? – odparował Colin. – Jest ładna i miła, i ma poczucie humoru. Kto nie chciałby się ożenić z taką kobietą?
Penelope chyba odfrunęłaby, gdyby nie trzymała go mocno za rękę.
– Dzięki – szepnęła, nie dbając o to, czy matka ją słyszy, czy nie. Właściwie nie dbała nawet o to, czy Colin ją usłyszał. Musiała to powiedzieć dla samej siebie.
Była czymś więcej, niż sądziła.
Przed oczami zamajaczyła jej lady Danbury; życzliwy, nieco przebiegły wyraz twarzy starszej damy.
Coś więcej. Może Penelope była czymś więcej, a może Colin był jedyną osobą, która to zrozumiała. Kochała go za to jeszcze bardziej.
Matka odchrząknęła, zrobiła krok do przodu i wyciągnęła ramiona do Penelope. Objęły się niepewnie, z wahaniem; ostatecznie Portia uścisnęła serdecznie swoją trzecią córkę, a ta nie pozostała jej dłużna.