Tyle tylko, że w tej chwili były już zamężne. Ona nie spojrzałaby nawet na mężczyzn, których poślubiły, ale przynajmniej nazywały się żonami.
Na szczęście myśli matki powędrowały już ku bardziej zielonym pastwiskom.
– Muszę złożyć wizytę Violet – oznajmiła. – Będzie zadowolona, że Colin wrócił.
– Jestem pewna, że lady Bridgerton będzie tą wizytą zachwycona – odparła Penelope.
– Biedna kobieta – dramatycznie westchnęła Portia. – Martwi się o niego, wiesz.
– Wiem.
– Doprawdy, sądzę, że to więcej, niż matka powinna musieć znosić. Kręci się po całym świecie, dobry Bóg jeden wie gdzie, jeździ do krajów, które nawet nie znają Boga…
– Wydawało mi się, że w Grecji praktykują chrześcijaństwo – zauważyła Penelope, wbijając wzrok w robótkę. – To greccy ortodoksi.
– Tak, ale nie należą do angielskiego kościoła – odparła pani Featherington, pociągając nosem.
– Cóż, skoro są Grekami, chyba ich to zbytnio nie martwi.
Portia zmrużyła oczy z wyraźnym zgorszeniem.
– A skąd ty w ogóle wiesz cokolwiek na temat greckiej religii? Nie, nie mów mi. – Powstrzymała córkę dramatycznym ruchem dłoni. – Gdzieś wyczytałaś.
Penelope zamrugała tylko powiekami, usiłując wymyślić właściwą odpowiedź.
– Wolałabym, abyś tak wiele nie czytała – westchnęła matka. – Pewnie wydałabym cię za mąż wiele lat temu, gdybyś więcej poświęcała się towarzystwu, a mniej… mniej…
– Mniej czemu? – nie zdołała się powstrzymać Penelope.
– Nie wiem. Nie wiem, co robisz, kiedy wpatrujesz się nieruchomo w przestrzeń i marzysz.
– Tylko myślę – cicho odparła jej córka. – Czasem po prostu lubię zatrzymać się i pomyśleć.
– Gdzie się zatrzymać? – dopytywała się Portia.
Penelope uśmiechnęła się mimo woli. Zadane pytanie dobitnie unaoczniało różnice, jakie dzieliły matkę i córkę.
– To nic, mamo – odpowiedziała. – Naprawdę nic.
Pani Featherington wyglądała tak, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zmieniła zdanie. Może po prostu była głodna. Wzięła z tacy z herbatą biskwita i wsunęła do ust.
Penelope wyciągnęła rękę, żeby wziąć ostatnie ciasteczko, ale zdecydowała, że zostawi je dla matki. Przynajmniej będzie miała zajęte usta. Nie chciała wdawać się w kolejną rozmowę na temat Colina Bridgertona.
– Colin wrócił!
Penelope podniosła wzrok znad "Krótkiej historii Grecji" i ujrzała w drzwiach pokoju Eloise Bridgerton. Nikt jej nie anonsował. Kamerdyner Featheringtonów był już tak przyzwyczajony do jej częstych wizyt, że traktował ją jak członka rodziny.
– Doprawdy? – spytała Penelope z udaną (lecz w jej mniemaniu bardzo realistyczną) obojętnością. Ukryła natychmiast "Krótką historię Grecji" za tomem "Matyldy", szalenie modnej w zeszłym roku powieści S. R. Fieldinga. Książka ta gościła na wszystkich stolikach nocnych i była dość gruba, aby zasłonić "Krótką historię Grecji".
Panna Bridgerton usiadła przy biurku Penelope.
– Doprawdy, a przy tym jaki opalony! Zdaje się, że przez cały czas przebywał na słońcu.
– Był w Grecji, nieprawdaż?
Eloise pokręciła głową.
– Powiedział, że wojna przybrała na sile i dalszy pobyt stał się zbyt niebezpieczny. Dlatego wyjechał na Cypr.
– No, no – uśmiechnęła się Penelope. – Lady Whistledown coś pomyliła.
Eloise obdarzyła ją słynnym, bezczelnym uśmiechem Bridgertonów, a ona po raz kolejny pomyślała, jakie to szczęście, że ma przyjaciółkę. Od siedemnastego roku życia właściwie się z Eloise nie rozstawały. Razem spędzały w Londynie kolejne sezony, razem dojrzewały i, ku wielkiej rozpaczy swych matek, razem weszły w staropanieństwo.
Eloise twierdziła, że do tej pory nie spotkała jeszcze odpowiedniego mężczyzny.
Penelope oczywiście nikt nie pytał.
– Czy spodobało mu się na Cyprze? – zapytała.
Eloise westchnęła.
– Twierdzi, że było wspaniale. Jakże chciałabym tam pojechać. Wydaje mi się, że wszyscy już tam byli z wyjątkiem mnie.
– I mnie – przypomniała jej Penelope.
– I ciebie – zgodziła się przyjaciółka. – Dzięki losowi za ciebie.
– Eloise! – wykrzyknęła panna Featherington, rzucając w nią poduszką. W istocie sama dziękowała losowi za Eloise. Codziennie. Wiele kobiet nigdy w życiu nie poznało przyjaźni, tymczasem ona miała kogoś, komu mogła wyznać wszystko. No, prawie wszystko. Nigdy nie opowiedziała o swych uczuciach do Colina, choć przypuszczała, że Eloise domyśla się prawdy. Przyjaciółka była jednak zbyt taktowna, aby o tym wspominać, co tylko utwierdzało Penelope w przekonaniu, że Colin nigdy jej nie pokocha. Gdyby jego siostra choć przez moment sądziła, że ich związek jest możliwy, swatałaby ich z konsekwencją i uporem, który zaimponowałby każdemu generałowi. W takich przypadkach panna Bridgerton okazywała się raczej władczą osóbką.
– …opowiadał mi, że morze było tak wzburzone, iż zwrócił cały posiłek za burtę, a potem… – Eloise skrzywiła się lekko. – Nie słuchasz mnie.
– Nie – przyznała Penelope. – A właściwie jednym uchem. Nie mogę uwierzyć, że Colin opowiadał ci, jak wymiotował.
– Jestem w końcu jego siostrą.
– Byłby wściekły, gdyby się dowiedział, że mi to powtórzyłaś.
Eloise machnęła lekceważąco ręką.
– Mama spytała go, naturalnie, czy zamierza pozostać w domu przez cały sezon – ciągnęła – a on, jak zwykle, wymigał się od odpowiedzi. Wtedy postanowiłam wybadać go sama…
– Wyjątkowo sprytne z twojej strony – mruknęła Penelope.
Przyjaciółka odrzuciła jej poduszkę.
– Wydobyłam z niego wreszcie, że zostanie przynajmniej kilka miesięcy. Kazał mi jednak obiecać, że nie powiem mamie.
– Ależ to nie jest… – Penelope odchrząknęła -…szczególnie roztropne z jego strony. Jeśli wasza matka będzie myślała, że zostanie krócej, zdwoi wysiłki, aby go jak najszybciej ożenić, a wydaje mi się, że tego właśnie chciał uniknąć.
– Zdaje się, że robi to przez całe życie – zgodziła się Eloise.
– Gdyby uśpił jej czujność, udając, że donikąd się nie spieszy, być może nie nękałaby go tak bardzo.
– Interesujący pomysł – mruknęła panna Bridgerton. – Jednak tylko jako teoria, a nie praktyka. Moja matka tak bardzo pragnie ujrzeć go na ślubnym kobiercu, że doprawdy nie sprawi to najmniejszej różnicy, jeśli zdwoi wysiłki. To, co robi w tej chwili, wystarczy, aby doprowadzić go do szału.
– A czy można doprowadzić kogoś do podwójnego szału? – zadumała się Penelope.
Eloise przechyliła głowę.
– Nie wiem – odparła. – Nie jestem pewna nawet, czy chcę wiedzieć.
Przez chwilę milczały obie (rzadki fenomen w ich przypadku), gdy niespodzianie panna Bridgerton zerwała się z miejsca.
– Muszę już iść ~ zawołała.
Eloise często i nagle zmieniała zdanie, lecz Penelope wiedziała, że tym razem chodzi o coś innego. Kiedy jej przyjaciółka coś sobie umyśliła, nic nie było w stanie jej od tego odwieść. A zatem, jeśli nagle zapragnęła wyjść, musiało to mieć coś wspólnego z ich rozmową i…
– Colin powinien wrócić na herbatę – wyjaśniła Eloise.
Panna Featherington uśmiechnęła się. Lubiła mieć rację.
– Powinnaś pójść ze mną – dodała przyjaciółka.
Penelope pokręciła głową.
– To spotkanie rodzinne.
– Właściwie masz rację – zgodziła się Eloise, lekko kiwając głową. – No cóż, przykro mi niezmiernie, że muszę skrócić tak miłą wizytę, ale chciałam tylko, abyś wiedziała, że Colin jest już w domu.