Выбрать главу

– Mama będzie nas prowadzała, nawet jeśli będziemy zgrzybiałymi staruszkami, wiesz o tym – odrzekł. – Poza tym tak się cieszy z mojego ślubu, że doprawdy nie potrafię jej odmówić tej przyjemności.

Penelope westchnęła. Dlatego właśnie go kochała. Ponadto ktoś, kto tak dobrze traktuje matkę, z pewnością będzie doskonałym mężem.

– Jak posuwają się przygotowania do ślubu? – zwrócił się do niej Colin.

Nie chciała się skrzywić, ale nie zdołała się powstrzymać.

– W życiu nie byłam tak wykończona – przyznała.

Colin wyciągnął rękę i porwał z jej talerzyka duży okruch.

– Powinniśmy zwiać.

– O, naprawdę sądzisz, że moglibyśmy? – zapytała Penelope z niezrozumiałym nawet dla niej pośpiechem.

Bridgerton zamrugał oczami.

– Właściwie żartowałem, ale w istocie to wspaniały pomysł.

– To ja się zajmę drabiną. – Eloise zaklaskała w dłonie. – Będziesz mógł wspiąć się do jej pokoju i dokonać porwania.

– Jest drzewo – wtrąciła Penelope. – Poradzi sobie bez trudu.

– Boże! – zawołał Colin. – Chyba nie mówicie poważnie?

– Nie. – Westchnęła. – Ale mogłabym się nad tym zastanowić, gdybyś ty pomyślał o tym poważnie.

– Nie mogę. Wiesz, jak mama by to przeżyła? – Wzniósł oczy do sufitu. – O twojej już nie wspomnę.

– Wiem – jęknęła Penelope.

– Wytropiłaby mnie i zabiła – dodał.

– Moja czy twoja?

– Obie. Połączyłyby siły. – Obejrzał się na drzwi. – No, gdzie to jedzenie?

– Ledwo wszedłeś – przypomniała mu Eloise, – Daj im czas.

– A ja myślałem, że Wickham to czarodziej i wyczaruje mi posiłek z rękawa – burknął.

– Ależ proszę uprzejmie, sir! – rozległ się głos lokaja, który właśnie wkroczył do pokoju z ogromną tacą wyładowaną jedzeniem

– Widzisz? – rzekł Colin, unosząc brew. – Mówiłem.

– Dlaczego wydaje mi się, że te słowa usłyszę od ciebie w przyszłości jeszcze wiele, wiele razy? – zapytała Penelope.

– Pewnie dlatego, że tak istotnie będzie – odparł. – Wkrótce się przekonasz – rzucił jej wyjątkowo bezczelny uśmiech – że ja prawie zawsze mam rację.

– Błagam… – stęknęła Eloise.

– Tym razem muszę się przyłączyć do Eloise – rzekła Penelope.

– Przeciwko własnemu mężowi? – Położył dłoń na sercu (drugą jednocześnie sięgając po kanapkę). – Zraniłaś mnie!

– Jeszcze nie jesteś moim mężem.

Colin spojrzał na siostrę.

– Ta koteczka ma pazurki.

Eloise uniosła brew.

– Nie wiedziałeś o tym, zanim się oświadczyłeś?

– Wiedziałem – odparł, przeżuwając kęs kanapki. – Nie sądziłem tylko, że użyje ich przeciwko mnie. – Obrzucił przy tym Penelope tak gorącym, namiętnym spojrzeniem, że zabrakło jej tchu.

– No cóż. – Eloise nagle zerwała się z miejsca. – Chyba zostawię narzeczonych przez chwilkę sam na sam.

– Jakaś ty rozsądna i przewidująca – mruknął Colin.

– Wszystko dla ciebie, mój braciszku. – Spojrzała na niego nieco złośliwie. – A raczej – dodała dość wyniośle – wszystko dla Penelope.

Colin obejrzał się na narzeczoną.

– Zdaje się, że moja popularność spada – mruknął.

Penelope uśmiechnęła się znad filiżanki.

– Nigdy nie wtrącam się do kłótni Bridgertonów.

– O, ho, ho – zachichotała Eloise. – Już niedługo, kochana przyszła pani Bridgerton. Poza tym – dodała ze złośliwym uśmiechem – jeśli sądzisz, że to jest kłótnia, powinnaś nas zobaczyć w pełni formy.

– Chcesz powiedzieć, że jeszcze nie widziałam?

Rodzeństwo jednocześnie potrząsnęło głowami w sposób, który uznała za przerażający.

O, nie.

– Czy może jest coś, co powinnam wiedzieć? – zapytała.

– Za późno. – Colin uśmiechnął się drapieżnie.

Penelope rzuciła przyjaciółce bezradne spojrzenie, ale ta tylko zaśmiała się i wybiegła, starannie zamykając za sobą drzwi.

– To bardzo miłe z jej strony – mruknął Colin.

– Co? – niewinnie spytała Penelope.

Oczy mu zalśniły.

– Drzwi.

– Drzwi? Och! – krzyknęła. – Drzwi!

Colin uśmiechnął się i usiadł obok niej na sofie. W to deszczowe popołudnie Penelope miała w sobie coś uroczego. Od dnia zaręczyn prawie się nie widywali – przygotowania weselne często rozdzielały parę – ale ani na chwilę nie przestawał o niej myśleć, nawet we śnie.

Dziwne. Przez wiele lat prawie o niej nie myślał, o ile nie stała przed nim, a teraz pojawiała się we wszystkich jego myślach. Wszystkich pragnieniach. Jak to się mogło stać? Kiedy to się mogło stać? I czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Może ważne było tylko to, że jej pragnął, a ona należała – a przynajmniej wkrótce będzie – do niego. Kiedy włoży jej obrączkę na palec, wszystkie jak, dlaczego i kiedy przestaną się liczyć, jeśli to szaleństwo, które w tej chwili odczuwa, nie zniknie.

Dotknął palcem podbródka narzeczonej, unosząc jej twarz ku światłu. Oczy błyszczały jej radością, a usta… Boże, jak to możliwe, że żaden mężczyzna w Londynie dotąd nie zauważył, jakie są doskonałe?

Colin uśmiechnął się. To szaleństwo miało wszelkie pozory trwałości. Bardzo się z tego cieszył.

Nigdy nic nie miał przeciwko małżeństwu. Nie chciał tylko nudnego związku. Nie był wybredny, chciał jedynie miłości i przyjaźni, nieco intelektualnych rozmów i dobrych żartów od czasu do czasu. Żony, od której nie chciałby uciekać. Ze zdumieniem stwierdził, że wszystko to znalazł w Penelope.

Teraz musiał się tylko upewnić, że jej Wielka Tajemnica nie wyjdzie na jaw. Chyba nie zniósłby widoku cierpienia w jej oczach, gdyby towarzystwo wyrzuciło ją poza margines.

– Colinie? – szepnęła, a jej drżący oddech owiał mu twarz, sprawiając, że zapragnął ją pocałować.

Pochylił się.

– Hmm?

– Nic nie mówisz.

– Myślę.

– O czym?

Uśmiechnął się pobłażliwie.

– Naprawdę zbyt dużo czasu spędzasz z moją siostrą.

– A co to oznacza? – zapytała. Usta drżały jej lekko, wiedział, że nie ma ochoty na żarty. Ta kobieta umiała trzymać go w ryzach.

– Wydajesz się wykazywać pewne skłonności do uporu – wyjaśnił.

– Nieustępliwość?

– To też.

– Ale w tym nie ma nic złego.

Ich usta wciąż oddalone były o kilka cali od siebie, lecz on nie mógł oprzeć się pokusie, by kontynuować tę przekorną rozmowę.

– Jeśli uporczywie zachowujesz posłuszeństwo wobec męża – mruknął – to nawet bardzo dobrze.

– Och, doprawdy?

– A kiedy nieustępliwie wpijasz się w moje ramiona, gdy cię całuję, to także bardzo dobrze.

Ciemne oczy Penelope rozszerzyły się z lekka.

– Mam rację?

W tym momencie zaskoczyła go.

– Tak? – zapytała, kładąc mu dłonie na ramionach. W jej głosie brzmiało wyzwanie, oczy lśniły zalotnie.

– Na początek – rzekł. – Musiałabyś – przykrył dłonią jej rękę i delikatnie przycisnął palce – trzymać mnie nieco bardziej nieustępliwie.

– Rozumiem – odparła. – Chcesz powiedzieć, że nigdy nie powinnam puścić?

Zadumał się na chwilę.

– Tak – odparł, wyczuwając w jej słowach głębszy sens, choć nie wiedział, czy zawarła go tam świadomie. – Właśnie to chciałem powiedzieć.

Nagle słowa przestały wystarczać. Colin opuścił głowę i zaczął Penelope całować, początkowo łagodnie, potem coraz namiętniej, z pasją, o którą nawet sam siebie nie podejrzewał. Nie chodziło o pożądanie… a przynajmniej nie tylko.