Выбрать главу

Potrzeba.

To dziwne uczucie, palące go od środka, zmuszające go, aby naznaczył ją jako swoją własność. Pragnął jej desperacko, nie wiedział, jak zdoła przetrwać miesiąc, jaki dzielił ich od ślubu.

– Colinie? – wyszeptała, kiedy układał ją na sofie.

Muskał ustami jej podbródek, szyję. Usta miał zbyt zajęte, by odpowiadać.

– Mhm?

– Jesteśmy… och!

Uśmiechnął się, delikatnie chwytając zębami płatek jej ucha. Gdyby mogła dokończyć zdanie, oznaczałoby to, że nie pieści jej tak, jak powinien.

– Mówiłaś coś? – mruknął, po czym znów ją pocałował. Oderwał wargi, uwalniając ją na krótką chwilę, ale zaledwie zdążyła wyszeptać "ja tylko…", zamknął jej usta kolejnym po¬całunkiem. Ogarnęła go radość, kiedy usłyszał jej cichy jęk.

– Przepraszam – rzekł, wsuwając dłonie pod rąbek jej sukni i wyczyniając różne nieprzyzwoite rzeczy z jej łydkami. – Mówiłaś coś?

– Taaak… – odparła. Oczy miała przymglone.

Przesunął dłonie wyżej, aż dotknął wewnętrznej strony jej kolan.

– Coś chciałaś powiedzieć – rzekł, tuląc ją do siebie z całej siły; miał wrażenie, że za chwilę spłonie. – Myślę – szepnął, przesuwając dłonią po gładkiej skórze jej uda – że chciałaś powiedzieć, abym dotknął cię tutaj…

Jęknęła, ale zdołała wykrztusić:

– Nie jestem pewna, że właśnie o to mi chodziło.

Zaśmiał się i wtulił usta w jej szyję.

– Jesteś pewna?

Skinęła głową.

– Więc mam przestać?

Zaprzeczyła. Zdecydowanie.

Zrozumiał, że w tej chwili mógł z nią zrobić wszystko. Mógł kochać się z nią tu i teraz, w salonie swojej matki, a ona nie tylko by mu na to pozwoliła, lecz jeszcze dzieliłaby z nim każdą chwilę rozkoszy. To nie byłby podbój, nawet nie uwiedzenie. Byłoby to coś znacznie więcej. Może nawet… Miłość. Znieruchomiał.

– Colinie? – wyszeptała, otwierając oczy.

Miłość? To niemożliwe.

– Colinie?

A może jednak.

– Co się stało?

Nie obawiał się miłości, wierzył w jej istnienie. Po prostu… nie spodziewał się jej.

Zawsze myślał, że miłość uderza w człowieka jak grom, ot bawisz się na przyjęciu, znudzony do łez, a tu nagle widzisz kobietę i wiesz, że od tej chwili twoje życie zmieniło się na zawsze. Tak stało się z jego bratem. Bóg wie, jacy Benedict i Sophie są teraz szczęśliwi na tej swojej wsi.

Tymczasem jego uczucie podeszło ukradkiem, powolne, wręcz letargiczne; a jeśli to miłość… Gdyby to była miłość, chyba wiedziałby o tym?

Uważnie przyjrzał się narzeczonej, Ucząc, że może znajdzie odpowiedź w jej oczach, pochyleniu głowy, nieco przekrzywionym gorsecie sukni… Może gdyby przypatrywał się jej dostatecznie długo, wiedziałby.

– Colinie? – wyszeptała z lekkim niepokojem.

Pocałował ją znowu, tym razem z pełną żaru determinacją. Czy miłość nie powinna się objawić właśnie poprzez pocałunki?

Jeśli jednak jego ciało i umysł działały niezależnie, pocałunek z całą pewnością należał do ciała, ponieważ zamieszanie w jego umyśle nie znikło, natomiast potrzeby cielesne przybrały na sile.

Teraz cierpiał naprawdę, lecz w salonie swej matki nie mógł nic na to poradzić, nawet gdyby Penelope się zgodziła. Odsunął się.

– Nie możemy zrobić tego tutaj.

– Wiem – odparła z takim smutkiem, że znieruchomiał z palcami na jej kolanie. Omal nie zmienił zdania.

Myślał teraz szybko i gorączkowo.

– Kiedy jest ślub? – warknął.

– Za miesiąc.

– Co zrobić, żeby odbył się dwa tygodnie wcześniej?

Zamyśliła się.

– Przekupstwo lub szantaż. Albo i jedno, i drugie. Matki nie dadzą się łatwo zwieść z raz obranej drogi.

Jęknął, znów na długą, rozkoszną chwilę przytulił Penelope, po czym wstał. Nie mógł jej teraz posiąść. Wkrótce będzie jego żoną i wtedy przyjdzie czas na igraszki w środku dnia na cudzych sofach. Pierwszy raz jednak powinien kochać się z nią w łożu. Był jej to winien.

– Colinie? – zapytała, obciągając suknię i poprawiając fryzurę, choć widać było, że bez lustra, szczotki, a może nawet pokojówki nie zdoła nic zrobić. – Coś nie w porządku?

– Pragnę cię – wyszeptał.

Podniosła na niego zdumione spojrzenie.

– Chciałem tylko, żebyś wiedziała – rzekł. – Nie chcę, abyś sądziła, że przerwałem, ponieważ mi się nie podobasz.

– Och! – Wydawało się, że chciała coś powiedzieć, widać było, że jego słowa ją uszczęśliwiły. – Dziękuję, że to powiedziałeś.

Uścisnął jej dłoń.

– Chyba wyglądam jak potwór – mruknęła.

Skinął głową.

– Ale jesteś moim potworem – wyszeptał. I bardzo się z tego cieszył.

16

Colin lubił spacerować i często właśnie tak spędzał czas. Nie było w tym więc nic dziwnego, że przez większą część następnego dnia przemierzał Bloomsbury i Fritzovię, i Mary-lebone, i pozostałe sąsiadujące dzielnice, aż rozejrzał się i stwierdził, że stoi pośrodku Mayfair, na Grosvenor Square, przed Hastings House, który był miejską rezydencją księcia Hastingsa. Ostatni z książąt miał zaszczyt być mężem jego siostry Daphne.

Dawno już ze sobą nie rozmawiali, jeśli nie liczyć krótkich, rodzinnych pogawędek. Z całego rodzeństwa Daphne była mu najbliższa i zawsze łączyła ich szczególna więź, choć ostatnio nie widywali się często, głównie z powodu absorbującego życia rodzinnego księżnej oraz podróży Colina.

Hastings House był jednym z tych ogromnych gmaszysk, porozrzucanych po Mayfair i St. James. Wielki, kwadratowy, wybudowany z eleganckiego wapienia portlandzkiego, lśnił książęcym przepychem.

Colin pomyślał z melancholijnym uśmiechem, że nic dalszego od prawdy. Jego siostra nie miała w sobie nic z wyniosłości. W czasach kiedy była jeszcze panną na wydaniu, miała wręcz trudności ze znalezieniem partnera z powodu bezpośredniego i miłego sposobu bycia. Dżentelmeni uważali ją za przyjaciółkę, a nie potencjalną kandydatkę na narzeczoną.

Wszystko to jednak uległo zmianie, kiedy Daphne spotkała Simona Bassetta, księcia Hastingsa, i stała się szacowną matroną z towarzystwa, matką czwórki dzieci w wieku dziesięciu, dziewięciu, ośmiu i siedmiu lat. Colin z trudem oswajał się z macierzyństwem siostry, zwłaszcza że sam wciąż wiódł beztroski żywot kawalera. Przy zaledwie roku różnicy wieku wspólnie przechodzili kolejne etapy życia. Nawet po ślubie tryb życia jego siostry nie zmienił się aż tak bardzo – nadal wraz z Simonem uczestniczyła w tych samych przyjęciach, co Colin, nadal oddawała się swoim zainteresowaniom.

Potem jednak na świat zaczęły przychodzić dzieci, a choć Colin z radością przyjmował pojawienie się kolejnego nowego siostrzeńca lub siostrzenicy, każde narodziny przypominały mu o tym, że Daphne poszła nieznaną mu drogą.

Ale to się wkrótce zmieni, pomyślał z uśmiechem, a przed oczami przemknęła mu twarz Penelope.

Dzieci. Całkiem przyjemna myśl.

Nie zamierzał składać Daphne wizyty, ale skoro już tu się znalazł, uznał, że właściwie może zastukać do jej drzwi. Jeffries, kamerdyner, otworzył je prawie natychmiast.

– Pan Bridgerton – rzekł. – Siostra nie oczekiwała pana.

– Nie, chciałem jej zrobić niespodziankę. Czy jest w domu?

– Sprawdzę – odparł kamerdyner, choć obaj wiedzieli doskonale, że księżna nigdy nie odprawiłaby od drzwi członka rodziny.

Colin czekał w salonie, aż Jefferies poinformuje swą panią o jego obecności. Zbyt niespokojny, by usiąść czy nawet przystanąć, krążył po pokoju. Po kilku minutach w drzwiach pojawiła się Daphne, z lekka rozczochrana, ale jak zawsze uśmiechnięta.