Zawsze chciała być żoną i matką, rzeczywistość jednak przeszła jej najśmielsze marzenia.
– Witaj, siostrzyczko – rzekł Colin z uśmiechem i podszedł, żeby ją uściskać. – Masz…
Księżna spojrzała na ramię i zauważyła na różowej materii sukni dużą szarą smugę.
– Węgiel – wyjaśniła. – Usiłowałam nauczyć Caroline rysunku.
– Ty? – wyraził swe powątpiewanie Bridgerton.
– Wiem, wiem. Nie ma gorszego nauczyciela, ale Caroline wczoraj stwierdziła, że kocha sztukę, a tylko ja byłam w zasięgu ręki.
– Powinnaś ją wysłać do Benedicta – poradził. – Z pewnością chętnie udzieliłby jej paru lekcji.
– Przyszło mi to do głowy, ale jestem pewna, że zanim zdążyłabym poczynić przygotowania, ona zmieniłaby już upodobania. – Wskazała bratu sofę. – Siadaj. Miotasz się jak tygrys w klatce.
Usiadł, choć w dalszym ciągu odczuwał niepokój. – I zanim cokolwiek powiesz – dodała – poprosiłam Jeffnesa, żeby przyniósł coś do jedzenia. Czy sandwicze wystarczą?
– Czyżbyś z drugiego końca pokoju słyszała moje burczenie w brzuchu?
– Obawiam się, że nawet z drugiego końca miasta – odparła ze śmiechem. – Wiesz, że ilekroć grzmi, David mówi, że to twój żołądek?
– Dobry Boże – mruknął Cołin, ale zachichotał. Jego siostrzeniec był naprawdę sprytnym chłopczykiem.
Daphne uśmiechnęła się szeroko i rozsiadła na poduszkach sofy, splatając dłonie na kolanach.
– Co cię tu sprowadza, Colinie? Nie, oczywiście, nie potrzebujesz powodu, zawsze chętnie cię widzę.
Wzruszył ramionami.
– Przechodziłem.
– Odwiedziłeś Anthony'ego i Katy? – zapytała. Bridgerton House, gdzie mieszkał ich najstarszy brat wraz z rodziną, znajdował się po drugiej stronie placu. – Benedict i Sophie razem z dziećmi już tam są, żeby pomóc w przygotowaniu przyjęcia zaręczynowego.
Colin pokręcił głową.
– Nie, ciebie obrałem sobie na ofiarę.
Księżna uśmiechnęła się, a na jej twarzy pojawiło się zaciekawienie.
– Coś nie w porządku?
– Nie, skądże – zaprzeczył Colin szybko. – Dlaczego pytasz?
– Nie wiem. Wydajesz mi się dziwny, to wszystko.
– Po prostu zmęczony.
Pokiwała głową.
– Wesele, co?
– Tak – odrzekł, czepiając się tej wymówki, choć nie był nawet pewien, co właściwie stara się przed siostrą ukryć.
– Cóż, pamiętaj, że wszystko, przez co przechodzisz, jest dla Penelope tysiąc razy gorsze – powiedziała księżna z nieco złośliwym uśmiechem. – Kobiety zawsze mają gorzej, wierz mi.
– Jeśli chodzi o ślub czy o wszystko inne? – zapytał łagodnie.
– Wszystko inne też – odparła szybko. – Wiem, że mężczyźni są przekonani, iż to oni właśnie rządzą, ale…
– Nawet mi się nie śniło pomyśleć, że rządzimy – oświadczył Colin, nie całkiem sarkastycznie.
Daphne skrzywiła się z irytacją.
– Kobiety mają o wiele więcej do roboty niż mężczyźni. Zwłaszcza przy ślubach. Biedna Penelope, po tych wszystkich przymiarkach musi się czuć jak poduszeczka na szpilki.
– Zaproponowałem, że ją porwę, a ona chyba miała nadzieję, że mówię serio. Jego siostra zachichotała.
– Cieszę się, że się z nią żenisz.
Colin skinął głową.
– Daff… – Nie miał zamiaru nic mówić, ale jej imię wyrwało mu się, zanim zdążył się pohamować.
– Tak?
Otwarł usta.
– Nieważne.
– O, nie, nie ma mowy – zaprotestowała. – Dopiero teraz mnie zaintrygowałeś.
Bridgerton zaczął bębnić palcami po poduszkach sofy.
– Sądzisz, że przyniosą zaraz coś do jedzenia?
– Czy ty zawsze jesteś głodny, czy próbujesz zmienić temat?
– Jestem zawsze głodny.
Księżna milczała przez dłuższą chwilę.
– Colinie – odezwała się łagodnie – co chciałeś mi powiedzieć?
Poderwał się na nogi, nie będąc w stanie usiedzieć w miejscu. Zatrzymał się i popatrzył na zatroskaną twarz siostry.
– To nic… – zaczął. – Skąd człowiek wie? – wypalił nagle, nieświadom nawet, że nie dokończył zdania, dopóki Daphne go nie spytała:
– Skąd człowiek wie… co?
Zatrzymał się obok okna. Wyglądało na to, że zaraz zacznie padać. Będzie musiał pożyczyć książęcy powóz albo zmoknie w drodze do domu. Nie wiedział, czemu właściwie obchodzi go deszcz, skoro dręczyło go coś zupełnie innego.
– Skąd człowiek wie co, Colinie? – powtórzyła Daphne.
Obejrzał się i już nie próbował pohamować słów.
– Skąd człowiek wie, że to miłość?
Przez chwilę księżna przyglądała mu się bez słowa, wytrzeszczając ze zdumienia brązowe oczy. Otwarła lekko usta, ale nic nie powiedziała.
– Zapomnij o tym pytaniu – zaproponował.
– Nie! – wykrzyknęła, zrywając się na nogi. – Cieszę się, że zapytałeś. Bardzo się cieszę. Jestem tylko… zaskoczona, prawdę mówiąc.
Bridgerton przymknął oczy. Czul do siebie wstręt.
– Nie wierzę, że cię o to zapytałem.
– Colinie, nie bądź niemądry. To w sumie… słodkie, że zapytałeś. A ja nawet nie potrafię wyrazić, jak mi to pochlebia, że przyszedłeś z tym do mnie…
– Daphne… – odezwał się ostrzegawczo. Jego siostra potrafiła krążyć wokół tematu, a on nie czuł się dziś na siłach, by podążać za jej myślami.
Impulsywnie objęła go i uściskała, a potem, nie zdejmując dłoni z jego ramion, powiedziała:
– Nie wiem.
– Słucham?
Pokręciła lekko głową.
– Nie wiem, skąd człowiek wie, że to miłość. Myślę, że każdy reaguje inaczej.
– Skąd ty wiedziałaś?
Księżna zagryzła wargę i milczała przez chwilę.
– Nie wiem – rzekła wreszcie.
– Co?
Bezradnie wzruszyła ramionami.
– Nie pamiętam. To było tak dawno. Ja po prostu… wiedziałam.
– Twierdzisz zatem – rzekł, opierając się o framugę okna i krzyżując ramiona na piersi – że jeśli człowiek nie wie, że jest zakochany, to prawdopodobnie nie jest.
– Tak – odparła stanowczo. – Nie! Nie to chciałam powiedzieć!
– A co chciałaś powiedzieć?
– Nie wiem – odparła słabym głosem.
Bridgerton wytrzeszczył oczy.
– Od jak dawna jesteś mężatką?
– Colinie, nie żartuj sobie. Próbuję pomóc.
– Doceniam dobre chęci, ale doprawdy, Daphne…
– Wiem, wiem – przerwała.-Jestem do niczego. Ale słuchaj, lubisz Penelope? – Nagle jęknęła z przerażeniem. – Mówimy o Penelope, prawda?
– Oczywiście – warknął.
Odetchnęła z ulgą.
– Dobrze, bo w przeciwnym przypadku nic bym ci nie poradziła.
– Pójdę już – rzekł nagle.
– Nie, nie pójdziesz – zaoponowała, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Zostań, Colinie, proszę.
Spojrzał na nią i westchnął, pokonany.
– Posłuchaj… – Podprowadziła go do sofy i popchnęła, aż usiadł. – Miłość rośnie i zmienia się z każdym dniem. I nie przypomina gromu z jasnego nieba, który zmienia cię w innego człowieka. Wiem, że Benedict twierdzi, iż z nim było inaczej, to prześliczne, ale wierz mi, on nie jest normalnym człowiekiem.
Colin bardzo chciał chwycić tę przynętę, ale nie potrafił się zmusić.
– Ze mną było inaczej – rzekła Daphne. – Nie sądzę też, aby Simon przeżył coś takiego. Przyznam jednak, że nigdy nie pytałam.
– A powinnaś.
Daphne urwała, ale je usta już miały coś wyrzec, przez co wyglądała jak zaskoczony ptaszek.
– Czemu?
Colin wzruszył ramionami.
– Żebyś mogła mi powiedzieć.