Выбрать главу

Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 24 kwietnia 1824.

– To najlepszy dowcip, jaki czytałam – szepnęła Eloise z radością w głosie. – Może jestem bardzo złą osobą, ale nigdy dotąd nie byłam taka szczęśliwa z powodu porażki innej osoby.

– Bzdury! – prychnęła lady Danbury. – Wiem, że nie jestem złą osobą, a cieszę się jak diabli.

Colin milczał. Nie ufał swemu opanowaniu. Nie ufał sobie.

– Gdzie Cressida? – zapytała Eloise, wyciągając szyję. – Nikt jej nie widział? Założę się, że już uciekła! Na pewno jest przerażona. Przynajmniej ja na jej miejscu byłabym przerażona.

– Nigdy nie znajdziesz się na jej miejscu – odparła lady Danbury. – Jesteś zbyt przyzwoitą osobą.

Penelope milczała.

– A jednak – ciągnęła Eloise – człowiek prawie jej żałuje.

– Ale tylko prawie – dodała lady Danbury.

Colin stał nieruchomo, zaciskając zęby tak mocno, jakby je chciał zetrzeć na proszek.

– A ja zatrzymam moje tysiąc funtów! – zachichotała lady Danbury.

– Penelope! – wykrzyknęła Eloise, trącając przyjaciółkę łokciem. – Nic nie mówisz. Czy to nie cudowne?

Panna Featherington skinęła głową.

– Nie do wiary.

Colin mocniej zacisnął dłoń na jej ramieniu.

– Idzie twój brat – szepnęła.

Spojrzał w prawo. Anthony zbliżał się wielkimi krokami, matka i żona deptały mu po piętach.

– No cóż, zaręczyny odchodzą w cień – zauważył Anthony, podchodząc do brata. Skinął głową obecnym damom: – Eloise, Penelope, lady Danbury.

– Teraz chyba nikt nie zechce słuchać toastu Anthony'ego – zauważyła wicehrabina Bridgerton, rozglądając się po sali.

W tłumie gości wrzało. Pojedyncze arkusiki wciąż unosiły się w powietrzu. Ludzie ślizgali się na tych, które już spadły na podłogę. Szum szeptów nie ustawał.

Colin czuł się tak, jakby czaszka miała mu za chwilę pęknąć. Musiał wyjść. Już teraz. A przynajmniej jak najszybciej. Dusił się we własnej skórze. Resztkami sił powstrzymywał się przed wybuchem. Nie potrafił przezwyciężyć tego strasznego, mrocznego uczucia, że został zdradzony przez jedyną osobę, która powinna była stać u jego boku.

Miał świadomość, że to Penelope ma najwięcej do stracenia. Chodziło o nią, nie o niego. Wiedział o tym, lecz to było nieistotne. Byli teraz parą, a ona zaczęła działać bez jego wiedzy. Nie miała prawa stawiać się w tak trudnej sytuacji bez konsultacji z nim. W końcu był jej narzeczonym, za chwilę będzie mężem i jego obowiązkiem będzie bronić jej i strzec nawet wbrew jej woli.

– Colinie? – usłyszał nagle głos matki. – Wszystko w porządku? Wyglądasz dziwnie.

– Wygłoś toast – poprosił Anthony'ego. – Penelope nie czuje się dobrze, muszę ją zabrać do domu.

– Źle się czujesz? – zdziwiła się Eloise. – Co się dzieje? Nic nie mówiłaś?

Penelope podjęła wyzwanie.

– Chyba trochę mnie boli głowa.

– Tak, tak, Anthony – zawołała lady Violet. – Wygłoś toast teraz, żeby Colin i Penelope mogli zatańczyć. Ona naprawdę nie może wyjść wcześniej.

Wicehrabia skinął głową, gestem zapraszając narzeczonych na środek sali. Trębacz mocno zadął w swój instrument, nawołując towarzystwo, aby się uciszyło. Wszyscy usłuchali, prawdopodobnie przypuszczając, że ogłoszenie dotyczyć będzie lady Whistledown.

– Panie i panowie – głośno odezwał się Anthony, biorąc od lokaja wysoki kieliszek z szampanem. – Wiem, że wszystkich was intryguje ponowne pojawienie się lady Whistledown w waszym życiu, ale muszę poprosić, żebyście pamiętali, po co się tu zebraliśmy.

To miała być wspaniała chwila, pomyślał Colin. Noc tryumfu Penelope, podczas której miała zabłysnąć, pokazać światu, jaka jest piękna, miła i inteligentna.

To dzisiaj miał publicznie ogłosić swoje zamiary wobec niej, wszyscy mieli się dowiedzieć, że wybrał właśnie ją, i co równie ważne, że ona wybrała jego.

A teraz chciał tylko wziąć ją za ramiona i tak długo nią potrząsać, aż straci siły. Naraziła wszystko na ogromne ryzyko. Nawet własną przyszłość.

– Jako głowa rodziny Bridgertonów – ciągnął Anthony – z wielką radością przyjmuję do wiadomości, kiedy kolejna osoba z mojego rodzeństwa znajduje sobie narzeczoną. Lub narzeczonego – dodał z uśmiechem, skłaniając głowę w kierunku Daphne i Simona.

Colin spojrzał na Penelope. Stała wyprostowana jak struna w sukni z lodowato błękitnej satyny. Nie uśmiechała się, co obserwującym ją gościom musiało wydać się dziwne. Może pomyślą, że się zdenerwowała. W końcu wpatrywały się w nią setki par oczu. Każdy byłby zdenerwowany.

Jeśli ktoś jednak przyjrzałby się jej z bliska, jak teraz Colin, dojrzałby w jej oczach panikę, zauważyłby falowanie piersi w nierównym, rwącym się oddechu.

Bała się.

Doskonale. Powinna się bać. Powinna bać się tego, co się wydarzy, jeśli jej tajemnica wyjdzie na jaw. I tego, co się stanie, kiedy będą mogli porozmawiać.

– Dlatego też – kończył Anthony – z wielką radością wznoszę kielich za zdrowie mojego brata Colina i jego narzeczoną, Penelope Featherington. Za Colina i Penelope!

Colin spojrzał na swoją rękę i stwierdził, że ktoś włożył mu w nią kieliszek szampana. Już zamierzał zbliżyć go do ust, gdy zrezygnował i podsunął kieliszek Penelope. Tłum zaczął wiwatować, a Colin obserwował, jak jego narzeczona częściowo z własnej woli, a częściowo z przymusu wypija szampana; nie cofnął kieliszka, dopóki nie skończyła. Dopiero wtedy jednak zorientował się, że jego dziecinny pokaz siły pozbawił go drinka, którego bardzo potrzebował. Wyjął zatem z dłoni Penelope jej kieliszek i wypił go jednym haustem.

Wiwaty przybrały na sile.

Bridgerton pochylił się i szepnął narzeczonej do ucha:

– Teraz pójdziemy tańczyć i pozostaniemy na sali tak długo, aż wszyscy inni pójdą w nasze ślady i przestaniemy być w centrum uwagi. Wtedy wymkniemy się na zewnątrz i porozmawiamy.

Ledwo dostrzegalnie skinęła głową.

Wziął ją za rękę i poprowadził na parkiet, drugim ramieniem obejmując ją w talii. Orkiestra zaczęła grać walca.

– Colinie – szepnęła Penelope – nie chciałam, żeby to się stało.

Zmusił się do uśmiechu. W końcu to jego pierwszy oficjalny taniec z narzeczoną.

– Nie teraz – syknął.

– Ale…

– Za dziesięć minut. Mam ci bardzo wiele do powiedzenia, ale na razie będziemy po prostu tańczyć.

– Chciałam tylko…

Zacisnął dłoń na jej palcach. Penelope zacisnęła wargi i przelotnie spojrzała mu w twarz, po czym odwróciła wzrok.

– Powinnam się uśmiechać – szepnęła, nie patrząc mu w oczy.

– No to się uśmiechnij.

– Ty też.

– Masz rację – odparł. – Powinienem. – Jednak nie uśmiechnął się.

Tak naprawdę Penelope miała ochotę się rozpłakać, ale zdołała unieść kąciki ust w uśmiechu. Przecież patrzył na nią cały świat – przynajmniej jej cały świat, wiedziała, że każdy jej gest, każdy grymas jest uważnie obserwowany i wnikliwie analizowany.

Wiele lat przeżyła jako osoba niewidzialna i nienawidziła tego uczucia z całego serca. A teraz oddałaby wszystko za jedną krótką chwilę anonimowości.

Nie, nie wszystko. Nie oddałaby Colina. Jeśli bycie z nim oznaczało, że resztę życia spędzi pod baczną obserwacją "towarzystwa", nie będzie się skarżyć. A jeśli znoszenie jego pogardy i gniewu w takich chwilach ma stanowić część ich małżeństwa, niech i tak będzie.

Wiedziała, że Colin wpadnie w furię, kiedy się dowie o wydaniu ostatniej gazetki. Drżącymi rękami odtworzyła tekst, z duszą na ramieniu odbyła podróż do kościoła St Bride’s i z powrotem, a wszystko pod strachem, że zaraz Colin wyskoczy znienacka i odwoła ślub, ponieważ nie zechce ożenić się z lady Whistledown.