Ale i tak postawiła na swoim.
Wiedziała, że jego zdaniem popełnia błąd, ale po prostu nie mogła pozwolić na to, aby Cressida Twombley zgarnęła owoce pracy jej całego życia. Zbyt trudno było jednak przekonać Colina, żeby spojrzał na to z jej punktu widzenia. Trudno byłoby znieść kogokolwiek, kto zacząłby podszywać się pod lady Whistledown, ale lady Twombley była nie do zniesienia. Po pierwsze Penelope zbyt ciężko pracowała, a po drugie zbyt wiele przeżyła z powodu złośliwości Cressidy.
W głębi serca wiedziała też, co nie było bez znaczenia, że kiedy ich zaręczyny zostaną już ogłoszone, Colin jej nie zostawi. Dlatego właśnie poinstruowała wydawcę, aby dostarczył gazetkę w poniedziałek, na bal u Mottramów. Drugim powodem, dla którego nie chciała uczynić tego na własnym balu zaręczynowym, był właśnie negatywny stosunek narzeczonego do tej kwestii.
Przeklęty pan Lacey! Z pewnością zrobił to, aby zwiększyć zainteresowanie i zbyt. Wiedział dość o "towarzystwie" z lektury gazetek, żeby się zorientować, że bal zaręczynowy u Bridgertonów będzie największym wydarzeniem sezonu. Tylko jakie to mogło mieć dla niego znaczenie, skoro zwiększone zainteresowanie "Kronikami" nie wpłynie raczej na strumień dochodu spływający do jego kieszeni. Whistledown naprawdę zakończyła swą działalność i ani panna Featherington, ani pan Lacey nie zarobią już na jej publikacjach ani funta. Chyba że… Penelope zmarszczyła brwi i westchnęła. Pan Lacey widocznie ma nadzieję, że zmieni zdanie.
Ręka narzeczonego zacisnęła się na jej talii. Penelope podniosła wzrok, napotykając spojrzenie Colina, dziwnie zielone w świetle świec. Skinął głową w kierunku innych tancerzy.
– Czas na ucieczkę – rzekł.
Potwierdziła ruchem głowy. Powiadomili już rodzinę o jej złym samopoczuciu, nic więc się nie stanie, jeśli teraz sami wrócą do domu. Surowe zasady towarzyskie często łagodzono dla młodych par, zwłaszcza w tak romantyczny wieczór. Penelope zachichotała nerwowo. Zdaje się, że dla niej ten wieczór okaże się życiową porażką.
Colin spojrzał na nią ostro i pytająco uniósł brew.
– Nic takiego – odparła.
Uścisnął jej dłoń, choć bez szczególnej czułości.
– Chcę wiedzieć – rzekł, a następnie trzymając narzeczoną za rękę, poprowadził ją przez ciżbę, aż znaleźli się przy wyjściu na taras.
– Nie tu – zaprotestowała Penelope, niespokojnie oglądając się na salę balową.
Colin nie zaszczycił jej odpowiedzią, tylko pociągnął w milczeniu w ciemną noc. Skręcili za róg i nagle zostali całkiem sami, nie zatrzymali się jednak. Bridgerton rozejrzał się szybko, aby się upewnić, że naprawdę są sami, po czym pchnął niewielkie, prawie niewidoczne boczne drzwi.
– Co to? – zapytała.
W odpowiedzi narzeczony pchnął ją lekko w plecy i po chwili oboje znaleźli się w ciemnym holu. Penelope nie wiedziała, czy się bać, czy cieszyć. Weszła po schodach, czując na plecach niespokojny oddech Colina.
Minęli kilka pięter i Colin ostrożnie uchylił drzwi. Widocznie hol był pusty, bo Colin pociągnął ją za sobą i oboje pobiegli korytarzem, starając się zachowywać jak najciszej. Penelope rozpoznała teraz prywatne apartamenty Bridgertonów. Zatrzymali się przed pokojem, w którym nigdy nie była.
Pokój Colina. Przez te wszystkie lata, kiedy odwiedzała Eloise, tylko raz końcami palców pogładziła ciężkie drewniane drzwi. Colin od wielu lat już nie mieszkał pod Numerem Piątym, ale matka nalegała, aby ten pokój pozostał do jego dyspozycji. "Nigdy nie wiadomo, kiedy jeszcze się przyda" – mawiała i okazało się, że miała rację, bo po powrocie z Cypru Colin nie miał gdzie mieszkać.
Bridgerton pchnął drzwi i wprowadził narzeczoną do środka. Pokój był ciemny i Penelope potknęła się, ale nie upadła. Colin podtrzymał ją za ramiona, lecz nie puścił, kiedy odzyskała równowagę. Tulił ją do siebie w ciemności. Właściwie nie była to pieszczota, choć ich ciała stykały się ze sobą. Penelope nic nie widziała, czulą tylko jego dotyk i zapach, słyszała oddech, łagodnie muskający jej policzek.
Cóż za udręka!
Cóż za ekstaza!
Jego dłonie powoli ześliznęły się po jej nagich ramionach, drażniąc zmysły słodką torturą, i nagle Colin odsunął się od niej.
Penelope spodziewała się, że będzie na nią krzyczał, beształ, domagał się wyjaśnień. Tymczasem on tylko stał przed nią i czekał, zmuszając ją, by przemówiła pierwsza.
– Możesz… możesz zapalić świecę? – zapytała wreszcie.
– Nie lubisz ciemności? – wycedził.
– Nie teraz. Nie tak.
– Rozumiem – wymruczał. – Mówisz, że lubiłabyś ciemność, ale tak? – Jego palce nagle znalazły się na jej skórze, delikatnie przesuwając się wzdłuż krawędzi gorsetu, i równie niespodzianie znikły.
– Nie rób tak – wyszeptała drżącym głosem.
– Nie dotykać cię? – w jego głosie zabrzmiała drwina i Penelope była szczęśliwa, że nie widzi jego twarzy. – Ale przecież jesteś moja, prawda?
– Jeszcze nie – przypomniała.
– Ależ jesteś. Dopilnowałaś tego. Sprytnie to sobie wymyśliłaś, ogłaszając ostatnie wieści dopiero na naszym balu zaręczynowym. Wiedziałaś, że nie chcę, abyś publikowała ten ostatni artykuł. Zabroniłem ci! Uzgodniliśmy…
– Nic nie uzgadnialiśmy!
Zignorował jej wybuch.
– Czekałaś do…
– Nie uzgadnialiśmy niczego – wykrzyknęła znowu Penelope. Chciała wyjaśnić, że nie złamała słowa. Robiła różne inne rzeczy, ale nie okłamała go. No, może poza ukrywaniem przed nim Whistledown przez prawie dwanaście lat, ale akurat w tym przypadku nie był jedyną ofiarą jej oszustwa. – I tak – przyznała, ponieważ nie chciała właśnie w tej chwili zacząć kłamać – wiedziałam, że mnie nie rzucisz. Ale miałam nadzieję… – Urwała. Głos jej się załamał.
– Miałaś nadzieję, że co…? – zapytał Colin po bardzo długim milczeniu.
– Miałam nadzieję, że mi wybaczysz – wyszeptała. – A przynajmniej, że zrozumiesz. Zawsze myślałam, że jesteś takim człowiekiem…
– Jakim? – zapytał, tym razem po ledwie dostrzegalnej przerwie.
– To właściwie moja wina – odparła zmęczonym i smutnym tonem. – Postawiłam cię na piedestale. Byłeś przez te wszystkie lata taki miły. Chyba sądziłam, że nie potrafisz być inny.
– A co ja, u diabła, takiego zrobiłem, że teraz sądzisz inaczej? – zapytał. – Chroniłem cię, poprosiłem o twoją rękę…
– Ale nie próbowałeś mnie zrozumieć – przerwała mu.
– Bo zachowujesz się jak idiotka! – ryknął.
Po tych słowach nastąpiło milczenie. Z gatunku tych, od których bolą uszy i cierpią dusze.
– Nie wiem, co jeszcze można powiedzieć – rzekła wreszcie Penelope.
Colin odwrócił wzrok. Nie wiedział dlaczego, przecież i tak nie mógł jej widzieć w ciemności. Jednak w jej głosie było coś, co sprawiło, że poczuł się zażenowany. Wydawała się zrezygnowana i zmęczona, a nawet zrozpaczona. Sprawiała, że chciał ją zrozumieć, a przynajmniej spróbować, choć wiedział, że popełniła straszny błąd. Każde delikatne zająknięcie tłumiło jego gniew. Wciąż był wściekły, ale jakoś przestał mieć ochotę to okazywać.
– Dowiedzą się o tobie, zobaczysz – powiedział cichym, opanowanym głosem. – Poniżyłaś Cressidę, a ona nie spocznie, dopóki nie wygrzebie lady Whistledown spod ziemi.
Penelope odeszła na bok – słyszał szelest jej sukni.
– Cressida nie jest dość inteligentna, żeby mnie zdemaskować, poza tym nie zamierzam już nic więcej pisać. Nie będzie więcej szans na potknięcie i odkrycie… – Zapadło krótkie milczenie, po którym dodała: – Możesz mi wierzyć.