Выбрать главу

– Boże – wyszeptał Colin niemal bezgłośnie – jakaś ty piękna.

Po raz pierwszy w życiu uwierzyła, że to może być prawda.

Było coś niepokojącego i drażniącego w takim obnażeniu się przed drugą ludzką istotą, lecz Penelope nie czuła wstydu. Colin spoglądał na nią tak czule, dotykał jej z takim szacunkiem, że nie miała wątpliwości, iż zdąża ku nieuniknionemu przeznaczeniu.

Jego palce prześliznęły się po wrażliwej skórze jej ramienia, delikatnie drażniąc ją paznokciami. Błąkały się przez chwilę, jakby szukając drogi, i znów spoczęły na jej szyi.

Penelope nie umiałaby powiedzieć, co było tego przyczyną, czy sposób, w jaki Colin na nią patrzył, czy może jego dotyk, lecz jedno wiedziała – nie była już sobą.

Czuła się obco, dziwnie.

Cudownie.

Colin klęczał obok niej na łóżku, wciąż całkiem ubrany, obejmując ją spojrzeniem pełnym dumy, uwielbienia i pożądania…

– Nie marzyłem, że będziesz tak wyglądać – wyszeptał, opuszkami palców muskając jej pierś. – Nie przypuszczałem, że będę cię pragnął w taki sposób.

Penelope zadrżała. Coś niepokojącego było w tym wyznaniu i ta rozterka musiała odbić się w jej oczach.

– Co się dzieje? – spytał Colin.

"Nic" – chciała powiedzieć, ałe się powstrzymała. Małżeństwo powinno opierać się na uczciwości, ukrywanie prawdy i tak nikomu nie pomoże.

– A jak miałam wyglądać? – zapytała cichutko.

Wytrzeszczył oczy, wyraźnie nie rozumiejąc pytania.

– Powiedziałeś, że nigdy nie marzyłeś, że będę tak wyglądać – wyjaśniła. – Więc jeśli nie tak, to jak?

– Nie wiem – przyznał. – Do niedawna chyba nie myślałem o tym w ogóle.

– A potem? – nalegała, niezupełnie pewna, czego oczekiwać.

W jednej chwili Colin znalazł się nad nią, pochylony tak nisko, że guziki jego kamizelki ocierały się o skórę jej brzucha i piersi, nos dotykał jej nosa, a gorący oddech rozpływał się po jej skórze.

– Potem – mruknął – myślałem o tej chwili tysiące razy, wyobrażałem sobie setki różnych ciał, wszystkie piękne, godne pożądania, domagające się mojej uwagi, ale nic, wierz mi, i powtórzę to jeszcze raz, gdybyś nie usłyszała, nic nie dorówna rzeczywistości.

– Och! – wyszeptała, niezdolna powiedzieć nic więcej.

Zdjął surdut i kamizelkę, pozostając jedynie w cieniutkiej koszuli i spodniach, i z przewrotnym uśmieszkiem błąkającym się w kącikach ust przyglądał się jej drżącemu z lęku i podniecenia ciału.

Powoli wyciągnął dłonie i nakrył nimi jej piersi. Westchnął głęboko, urywanie.

– Chciałbym, żebyś usiadła – szepnął. – Chcę cię oglądać, taką piękną, cudowną, rozkoszną… a potem stanąć za tobą i objąć cię ramionami. – Pochylił się do jej ucha i dodał: – I chciałbym to zrobić przed lustrem.

– Teraz? – wyjąkała.

Przez chwilę się zastanawiał, po czym pokręcił głową.

– Nie, nie teraz – odrzekł i dodał dość zdecydowanie: – Później.

Otwarła usta, zamierzając o coś zapytać – sama nie wiedziała o co – ale zanim wykrztusiła bodaj słowo, Colin mruknął: "Wszystko po kolei" i pochylił się nad jej piersią, drażniąc jej koniuszek najpierw delikatnym dmuchnięciem, a następnie obejmując go ustami. Kiedy Penelope krzyknęła zaskoczona i poderwała się na łóżku, jedynie zaśmiał się cicho i kontynuował słodką torturę.

Przesunąwszy się ku drugiej piersi, uwolnił jedną rękę, a ta nagle zdała się być wszędzie – drażniąc, kusząc, łaskocząc, by na koniec zapuścić się pod fałdy spódnicy.

– Colinie – jęknęła Penelope, drżąc pod jego ciężarem, kiedy głaskał wrażliwą skórę pod jej kolanem.

– Próbujesz uciec czy się zbliżyć? – zapytał, nie odrywając ust od jej piersi.

– Nie wiem.

Podniósł głowę i uśmiechnął się triumfalnie.

– Znakomicie.

Zsunął się na bok i zdjął z siebie resztę ubrania – najpierw lnianą koszulę, potem buty i spodnie. Ani na chwilę nie odrywał od Penelope oczu. Potem lekko uniósł jej biodra i pociągnął w dół suknię, już wcześniej okrywającą zaledwie talię.

Leżała teraz przed nim naga, jeśli nie liczyć przejrzystych, jedwabnych pończoch. Znieruchomiał, uśmiechnął się, niezdolny zrezygnować z podziwiania jej ciała, a potem powoli zsunął delikatną materię z jej nóg.

Drżała w chłodnym, nocnym powietrzu, więc położył się obok i przytulił całym ciałem, dzieląc się z nią własnym ciepłem i rozkoszując jedwabistą miękkością jej skóry.

Pragnął jej. Wstydził się przyznać sam przed sobą, jak bardzo jej pragnął.

Był tak owładnięty pożądaniem, że ledwie zachowywał rozsądek. Jego ciało wielkim głosem domagało się spełnienia, a jednocześnie czuł dziwny spokój. W jakiejś chwili on sam przestał się liczyć, a zaczęła się liczyć ona… nie, oni, to cudowne połączenie i nieoczekiwana miłość, którą właśnie uczył się doceniać.

Pragnął jej… wielki Boże, tak bardzo jej pragnął, ale chciał, aby drżała pod nim, krzyczała z pożądania, rzucała głową na boki, kiedy będzie ją wiódł ku wyżynom…

Chciał, żeby to pokochała, żeby pokochała jego; chciał mieć pewność, że kiedy już spoceni i znużeni będą odpoczywać w swych objęciach, Penelope będzie należała do niego.

Wiedział już bowiem, że on należy do niej.

– Powiedz mi, jeśli zrobię coś, co ci się nie spodoba – poprosił, zaskoczony drżeniem własnego głosu.

– Nie mógłbyś – odparła, muskając palcami jego policzek.

Nie rozumiała. Prawie uśmiechnął się na tę myśl, uśmiechnąłby się, gdyby tak bardzo nie zależało mu, aby to pierwsze doświadczenie stało się dla niej cudowne. Słowa: "nie mógłbyś" świadczyły, że Penelope nie ma pojęcia, co to znaczy kochać się z mężczyzną.

– Penelope – rzekł cicho, nakrywając jej dłoń swoją. – Muszę ci coś wyjaśnić. Mogę sprawić ci ból. Nie chciałbym tego, ale to możliwe i…

Pokręciła głową.

– Nie, nie możesz – zaprzeczyła znów. – Znam cię. Nieraz wydaje mi się, że ciebie znam lepiej niż siebie. A ty nigdy nie zrobiłbyś czegoś, co mogłoby sprawić mi ból.

Zacisnął zęby, usiłując nie jęknąć.

– Nie umyślnie – rzekł z lekkim zniecierpliwieniem – ale mógłbym, a wtedy…

– Pozwól to mnie osądzić – odrzekła, ujmując go za rękę i składając na niej serdeczny pocałunek. – A co do tamtego…

– Jakiego tamtego?

Uśmiechnęła się i Colin musiał doznać chwilowego zaćmienia, bo wydawało mu się, że jego troska ją bawi.

– Chodzi o to, że mam ci powiedzieć, jeśli zrobisz coś, co mi się nie spodoba – wyjaśniła.

Przyglądał jej się z bardzo bliska, nagle zahipnotyzowany widokiem jej ust.

– Obiecuję ci – szepnęła – będzie mi się podobać wszystko.

Wypełniła go ogromna radość. Nie wiedział, jaki to dobrotliwy bóg powierzył Penelope jego pieczy, uznał jednak, że następnym razem w kościele będzie musiał bardziej uważać na to, co się dzieje.

– Będzie mi się podobać wszystko – ciągnęła – bo jestem z tobą.

Colin ujął jej twarz w dłonie i wpatrywał się w nią z takim zachwytem, jakby była najcudowniejszą istotą na świecie.

– Kocham cię – szepnęła. – Kochałam cię od lat.

– Wiem – odrzekł, zaskoczony własnymi wyznaniem. Wiedział, podejrzewał, ale wygnał tę pewność ze swego umysłu, bo go krępowała. Trudno było zaakceptować, że jest się kochanym przez kogoś szlachetnego i dobrego, kiedy się tej miłości nie odwzajemniało. Nie mógł Penelope odepchnąć, za bardzo ją lubił i nigdy by sobie tego nie wybaczył, gdyby zdeptał jej uczucia. Ale flirtować też z nią nie mógł, z tego samego zresztą powodu.