Wmówił więc sobie, że jej uczucie nie jest prawdziwą miłością. Łatwiej było siebie przekonać, że z jej strony to tylko zadurzenie, że taka kobieta nie może wiedzieć, co to jest prawdziwa miłość (jakby on to wiedział!), i że wkrótce znajdzie sobie kogoś, z kim będzie wieść pełne zadowolenia życie.
A teraz sama myśl o tym, że mogłaby poślubić innego, wręcz go paraliżowała.
Leżeli obok siebie, Penelope wznosiła ku niemu przepełnione miłością oczy, a jej twarz jaśniała szczęściem, jakby po tym wyznaniu wreszcie poczuła się wolna. Colin ze zdumieniem stwierdził, że w jej spojrzeniu nie było śladu wyczekiwania. Nie powiedziała mu, że go kocha, aby usłyszeć to samo od niego. Nie czekała na odpowiedź.
– Ja też cię kocham – szepnął i mocno pocałował ją w usta. Dopiero po tym podniósł głowę, ciekawy jej reakcji.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała. Wreszcie przełknęła i szepnęła:
– Nie musisz tego mówić tylko dlatego, że usłyszałeś to ode mnie.
– Wiem – odparł z uśmiechem.
Podniosła na niego wzrok, a jej oczy stawały się coraz większe.
– I to także wiesz – rzekł cicho. – Powiedziałaś, że znasz mnie lepiej niż ja sam. Wiem, że nigdy nie mówisz tego, co nie jest prawdą.
I nagle Penelope zrozumiała, że on ma rację. Zrozumiała to, leżąc naga w jego łóżku, w jego objęciach. Colin nie kłamał. Nigdy nie kłamał w ważnych sprawach, a ona nie potrafiła sobie wyobrazić nic ważniejszego niż ta chwila. Kochał ją. Nie spodziewała się tego, nie śmiała nawet mieć na to nadziei, a jednak zdarzył się cud.
– Jesteś pewien? – zapytała.
Skinął głową, przyciągając ją bliżej,
– Zrozumiałem to dopiero dzisiaj. Kiedy poprosiłem, żebyś została.
– Jak… – Nie dokończyła pytania. Nie była nawet pewna, jak miałoby ono brzmieć. Jak się zorientował, że ją kocha? Jak to się stało? Jak się z tym teraz czuł?
Colin zdawał się czytać w jej myślach.
– Nie wiem. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, a szczerze mówiąc, niewiele mnie to też obchodzi. Wiem tylko, że kocham cię i nienawidzę siebie za to, że przez tyle lat nie dostrzegałem prawdy.
– Colinie, daj spokój. Nie obwiniaj się. Nie żałuj. Nie dzisiaj.
Uśmiechnął się i położył palec na jej ustach.
– Nie sądzę, abyś to ty się zmieniła – szepnął. – A przynajmniej niewiele. Pewnego dnia po prostu dotarło do mnie, że gdy patrzę na ciebie, widzę kogoś innego. – Wzruszył ramionami. – Może się zmieniłem? Może dorosłem?
Położyła mu palec na wargach, uciszając go tak samo, jak on ją wcześniej.
– Może ja też dorosłam?
– Kocham cię – rzekł, pochylając się w przód, by ją pocałować. Tym razem nie mogła odpowiedzieć, ponieważ jego usta nie pozwoliły jej mówić – głodne, władcze, bardzo, bardzo uwodzicielskie.
Wydawał się dokładnie wiedzieć, co chce osiągnąć. Każde poruszenie jego języka, każde delikatne ukąszenie przyprawiało ją o drżenie. Penelope oddała się niezmąconej rozkoszy tej chwili, pozwoliła, by wszędobylskie dłonie ukochanego roznieciły w niej ogień pożądania.
Colin przyciągnął ją, przekręcił się na plecy i ułożył ją na sobie. Aż jęknęła, zdumiona tak intymną bliskością, lecz ten jęk stłumiły jego usta, wciąż całujące ją z wielką żarliwością.
I znów leżała na łóżku, a Colin pochylał się nad nią, wciskając swym ciężarem w materac, wytłaczając jej powietrze z płuc. Ustami dotknął jej ucha, potem szyi. Penelope wygięła się w łuk, usiłując dokonać niemożliwego i znaleźć się jeszcze bliżej niego.
Nie wiedziała, co powinna robić, ale wiedziała, że musi się poruszyć. Matka wzięła ją już na "rozmowę" – jak to delikatnie ujęła, podczas której pouczyła ją, że kobieta winna leżeć spokojnie pod mężem i czekać, aż ten się zaspokoi.
Lecz ona w żaden sposób nie mogła pozostać nieruchoma, nie mogła powstrzymać falowania swoich bioder ani zaciskania się nóg wokół ukochanego. Nie chciała też czekać, aż Colin się zaspokoi – chciała w tym uczestniczyć, wpaść wraz z nim w ten wir.
To, co w niej narastało – napięcie, pożądanie – wymagało zaspokojenia, i Penelope była pewna, że chwila, w której to nastąpi, będzie najpiękniejszą chwilą jej życia.
– Mów, co mam robić – wyszeptała chrapliwym głosem.
– Pozwól, że ja się tym zajmę – wydyszał, pieszcząc wewnętrzną stronę jej jedwabistych ud.
Chwyciła go za biodra i przyciągnęła ku sobie.
– Nie – nalegała – musisz mi powiedzieć.
Znieruchomiał na ułamek sekundy, obrzucając ją zdumionym spojrzeniem.
– Dotykaj mnie – rzekł wreszcie.
– Gdzie?
– Wszędzie.
Zwolniła kurczowy uchwyt.
– Dotykam cię przecież.
– Poruszaj – jęknął – poruszaj dłońmi.
Delikatnie zataczając koła, powoli przesuwała palce w kierunku pokrytych miękkimi, sprężystymi włoskami ud.
– Tak?
Skinął głową niepewnie.
Przesunęła dłonie nieco dalej, na brzuch, a potem zaczęła schodzić niżej…
– Tak?
Chwycił ją za rękę.
– Nie teraz – wyszeptał chrapliwie.
Spojrzała na niego zdezorientowana.
– Później zrozumiesz – jęknął i cofnął się lekko, by wsunąć dłoń pomiędzy ich ciała i dotknąć jej najintymniej szego miejsca.
– Colinie! – krzyknęła.
Zaśmiał się szatańsko.
– Myślałaś, że tak cię nie będę dotykał?
I jakby na potwierdzenie tych słów jego palce zatańczyły na jej delikatnej skórze. Ciało Penelope wygięło się w łuk, unosząc ich oboje, by za chwilę opaść z powrotem, dygocząc z pożądania.
Colin musnął ustami jej ucho.
– To nie wszystko – wyszeptał.
Wolała nie pytać, co dalej. I tak już dowiedziała się wiele, o wiele więcej niż od matki.
Colin zaczął gładzić ją delikatnie, aż krzyknęła (a on zaśmiał się radośnie).
– Jesteś prawie gotowa na przyjęcie mnie – oznajmił, oddychając spazmatycznie. – Gotowa…
– Colinie, co ty…
Poruszył palcami, skutecznie odbierając jej zdolność myślenia.
Pokochała to uczucie od pierwszej chwili. Musiała być w duchu nierządnicą, skoro teraz pragnęła jedynie poczuć go w sobie. Pozwoliłaby mu w tej chwili na wszystko, zgodziłaby się na każdą, najśmielszą nawet pieszczotę.
Byłe tylko nie przestawał.
– Nie mogę już dłużej -wyszeptał.
– Nie czekaj.
– Pragnę cię.
Wyciągnęła ręce i zbliżyła jego twarz ku swojej.
– Ja także cię pragnę.
Colin cofnął dłoń, a Penelope zdało się, że nagle zabrakło jej całego świata. Po chwili jednak przeszył ją całkiem inny dreszcz.
– To może boleć – uprzedził Colin, zaciskając zęby, jakby sam oczekiwał bólu.
– Nie szkodzi.
Musiał sprawić, aby była szczęśliwa. Musiał.
– Będę delikatny – obiecał, choć jego podniecenie sięgało zenitu i nie miał pojęcia, jak długo jeszcze zdoła się powstrzymywać.
– Pragnę cię – odrzekła. – Pragnę ciebie i potrzebuję czegoś… sama nie wiem czego… – Nagle zamilkła. Ciszę przerywał tylko odgłos oddechu, spazmatycznie wydobywającego się z jej ust.
– Och, Penelope – jęknął Colin, unosząc się na ramionach, by nie zmiażdżyć jej swym ciężarem. – Proszę, powiedz, że dobrze się czujesz, proszę…
Wiedział, że w obecnym stanie wycofanie się może kosztować go życie. Skinęła głową.
– Potrzebuję chwili – wyszeptała.
Przełknął ślinę, oddychając płytko i szybko. Tylko tak mógł się powstrzymać. Wiedział, czuł, że Penelope nigdy wcześniej nie była z mężczyzną…