Выбрать главу

Nie mógł już czekać.

– O Boże – jęknął, kiedy rozluźniła się nieco w jego objęciach. Jej niewinność była niezaprzeczalna. – To będzie bolało…

– Skąd wiesz? – zapytała.

Zamknął oczy. Tylko ona w takim momencie mogła zadać takie pytanie.

– Wierz mi – odparł, unikając odpowiedzi, po czym jednym ruchem posiadł ją. Penelope jęknęła, szeroko otwierając oczy.

– Jak się czujesz?

– Chyba… dobrze – wyszeptała.

– Wszystko w porządku? – upewnił się, cofając się nieco.

Kiwnęła głową, ale widać było, że wciąż jest zdumiona i oszołomiona.

Colin nagle stracił kontrolę nad sobą. Penelope była doskonałą kochanką, ciepłą i miękką, a kiedy się zorientował, że jej jęki i westchnienia nie są oznaką bólu, lecz podniecenia, pofolgował własnym pragnieniom.

Czuł pod sobą jej falujące ciało i pragnął tylko jednego – aby i ona doznała pełni rozkoszy. Jej oddech był szybki, parzył mu twarz, palce wbijały się w ramiona bez litości. Ogarnęło go szaleństwo.

I wtedy stało się. Z jej ust wydobył się jęk, piękniejszy dla jego uszu niż najdoskonalsza muzyka. Penelope wykrzyknęła jego imię, a jej ciało wyprężyło się w ekstazie. Colin pomyślał, że przyjdzie taki dzień, w którym będzie mógł obserwować jej twarz w takiej właśnie chwili.

Ale nie dziś. Dziś i on właśnie wspinał się na najwyższe szczyty. Przymknął oczy, w ostatnim, niekontrolowanym spazmie wyszeptał imię Penelope i opadł na nią, całkiem pozbawiony sił.

Przez ponad minutę panowało zupełne milczenie, przerywane jedynie odgłosem ich ciężkich oddechów. Czekali, aż ich ciała uspokoją się i odprężą w łagodnym cieple, jakiego doznaje się jedynie w ramionach ukochanej osoby.

A przynajmniej tak uważał Colin. Miał w życiu wiele kobiet, ale teraz już wiedział, że żadnej z nich nie kochał. Po raz pierwszy poznał miłość w ramionach Penelope, od pierwszego pocałunku, jaki rozpoczął ich intymny taniec.

Nigdy wcześniej tak się nie czuł.

To była miłość.

A on zamierzał trzymać się jej obu rękami.

19

Nietrudno było przesunąć datę ślubu.

Wracając do domu w Bloomsbury (po drodze zdążył jeszcze odstawić do Mayfair okropnie rozczochraną Penelope), Colin pomyślał, że może istnieje powód, aby przyspieszyć ślub.

Oczywiście nie można było oczekiwać, że po jednej upojnej nocy Penelope zajdzie w ciążę. A nawet gdyby, to dziecko urodziłoby się najwyżej w ósmym miesiącu, co w świecie pełnym "wcześniaków", urodzonych ledwie w pół roku po ślubie, byłoby czymś zupełnie zwyczajnym. Pierwsze dzieci zwykle rodzą się później (Colin miał dość bratanków i bratanic, aby się zorientować, że to prawda), wystarczyłoby jednak, żeby ciąża trwała osiem i pół miesiąca, a nie nikt nie dopatrzyłby się niczego niestosownego.

Nie było zatem szczególnych powodów, aby przyspieszać ceremonię.

Ale on tego pragnął.

Odbył zatem z matkami stosowną rozmowę, sugerując bardzo wiele, jednak nie mówiąc nic wyraźnie, w efekcie czego obie damy bez wahania zgodziły się na zmianę daty. Zwłaszcza że dziwnym trafem mogły go źle zrozumieć i pomyśleć, że jego intymne relacje z Penelope miały miejsce o wiele wcześniej.

No cóż, drobne, niewinne kłamstewka nie były wielkim występkiem, jeśli służyły nadrzędnemu dobremu celowi.

A pospieszny ślub, przekonywał siebie Colin, kładąc się co wieczór do pustego łóżka i marząc, by Penelope była u jego boku, zdecydowanie był nadrzędnym i dobrym celem.

Matki, które ostatnio stały się nierozłączne, początkowo protestowały, obawiając się niesmacznych plotek (które w tym przypadku byłyby absolutnie prawdziwe), lecz wtedy na pomoc młodym całkiem niespodziewanie przyszła lady Whistledown.

Cały Londyn żył plotkami dotyczącymi lady Whistledown i Cressidy Twombley. Szczerze mówiąc, miasto wrzało od nich, w związku z czym nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, że ślub Featherington-Bridgerton został przyspieszony.

A to z kolei doskonale odpowiadało obu rodzinom.

Z wyjątkiem być może Colina i Penelope, którzy z pewnym zakłopotaniem przyjęli kolejne sensacyjne doniesienia o lady Whistledown. Oczywiście Penelope była już do nich przyzwyczajona, w końcu w ciągu ostatnich kilku lat nie było miesiąca, żeby ktoś w jej obecności nie zastanawiał się nad tożsamością lady Whistledown. Colin jednak wciąż był tak rozgniewany i zirytowany jej drugim życiem, że poczuła się niepewnie. Próbowała nawet go o to zagadnąć, jednak tylko zacisnął usta, po czym (nie swoim głosem zresztą) oznajmił, że nie chce na ten temat rozmawiać.

Mogła z tego wywnioskować jedynie tyle, że się jej wstydził. A właściwie nie tyle jej, ile jej pracy jako lady Whistledown. Czuła, że serce jej pęka, ponieważ pisanie było ważnym elementem jej życia i myślała o nim z wielką dumą. Dokonała czegoś. Nawet jeśli nie mogła sygnować prac własnym nazwiskiem, osiągnęła niewyobrażalny sukces. Ilu z jej współczesnych, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, mogło o sobie powiedzieć to samo?

Gotowa była na zawsze rozstać się z lady Whistledown i wieść życie jako pani Colinowa Bridgertonowa, żona i matka, ale wewnętrznie burzyła się przeciwko temu, że powinna się jej wstydzić.

Gdyby i Colin mógł odczuwać dumę z jej dokonań…

Och, wierzyła, wierzyła każdą cząstką swego ciała, że ją kochał. Nigdy by nie skłamał w takiej sprawie. Miał zawsze na podorędziu dość uśmiechów i gładkich słówek, aby kobieta poczuła się przy nim szczęśliwa i zadowolona, nie musiał już opowiadać jej o miłości, której nie żywił. Chyba że istniała taka możliwość – a zachowanie Colina przekonywało ją o tym coraz bardziej – że ukochana osoba mogła być równocześnie przyczyną jego niezadowolenia i wstydu.

Penelope nie przypuszczała tylko, że to może aż tak boleć.

Pewnego popołudnia, zaledwie na kilka dni przed ślubem, spacerowali z Colinem po Mayfair. Penelope zdecydowała się raz jeszcze poruszyć zakazany temat. Wprawdzie wiedziała, że od poprzedniej rozmowy stosunek Colina do tej sprawy w żaden magiczny sposób się nie zmienił, nie potrafiła się jednak powstrzymać. Jej narzeczony będzie musiał z uśmiechem wysłuchać, co mu ma do powiedzenia.

Obliczyła sobie odległość do Numeru Piątego, gdzie mieli zjawić się na herbacie.

– Sądzę – zaczęła, pewna, że ma około pięciu minut, zanim Colin wprowadzi ją do swego rodzinnego domu i zmieni temat – że mamy niedokończone sprawy do przedyskutowania.

Jej narzeczony w zaciekawieniu uniósł brew i spojrzał na nią z wesołym uśmiechem. Wiedziała, co próbował zrobić – wykorzystać swój zniewalający urok, aby ją rozkojarzyć. Wkrótce ten uśmiech stanie się chłopięcy i psotny, Colin rzuci jakąś uwagę i zanim Penelope się zorientuje…

– Dość poważny wstęp, jak na taki słoneczny dzionek.

Zasznurowała wargi. Nie tego się spodziewała, ale mniej więcej o to samo chodziło.

– Colinie – ze wszystkich sił starała się zachować spokój – chciałabym, żebyś nie próbował zmieniać tematu za każdym razem, kiedy wspominam imię lady Whistledown.

Jego głos nagle stracił barwę.

– Nie przypominam sobie, abyś wspominała jej imię, a raczej powinienem chyba powiedzieć twoje imię. A poza tym stwierdziłem jedynie, że jest ładna pogoda.

Penelope miała wielką ochotę zaprzeć się nogami i zmusić go, żeby się zatrzymał, ale znajdowali się w miejscu publicznym (podejrzewała, że sama jest sobie winna, iż zaczęła rozmowę właśnie tutaj), szła więc dalej spokojnym, równym krokiem, choć dłonie zacisnęła w pięści.

– Wtedy, kiedy opublikowałam mój ostatni artykuł, byłeś wściekły – ciągnęła.