Tak właśnie było ze mną, kiedy trafiłem do Inveraray, na brzegu Loch Fyne. To ładne miasteczko zostało zaprojektowane przez Roberta Adama, kiedy diuk Argyll postanowił przenieść całą wioskę, aby zbudować sobie w jej miejscu zamek. Usytuowane na skraju brzegu białe budyneczki stoją w równych rzędach, wzdłuż przecinających się pod kątem prostym uliczek. Dziwne to uporządkowanie dla kogoś, kto wychował się w plątaninie londyńskich zaułków.
Spożywałem wieczorny posiłek w Hotelu George, smakując doskonałą whisky zamiast zwykłego ale, które pija się przy podobnych okazjach i w podobnych miejscach w Anglii, kiedy nagle zdałem sobie sprawę, że nie wiem, jak dotrzeć do kolejnego punktu mojej podróży. Nie miałem też pojęcia, ile czasu może mi to zająć. Podszedłem do właściciela (niejakiego Clarka) i wyjaśniłem, że noszę się z zamiarem zwiedzenia Blair Castle, a potem już tylko stałem i mrugałem oczami ze zdumienia, kiedy cała gospoda nagle rozbrzmiała życzliwymi radami i pomysłami.
– Blair Castle? – zagrzmiał pan Clark (był to typ człowieka, który nie mówił, tylko grzmiał). – Nooo, jeśli panicz chce się wybrać do Blair Castle, z pewnością musi pojechać w kierunku Pitlochry, a potem na północ.
Słowa te spotkały się z chórem głosów potakujących i równie głośno protestujących.
– O, nie! – wykrzyknął drugi (później dowiedziałem się, że nazywał się MacBogel). – Musi przepłynąć Loch Tay, a to oznacza prosić się o katastrofę. Lepiej teraz pojechać na północ, a potem na zachód.
– Aye – wtrącił trzeci – ale wtedy będzie miał po drodze Ben Nevis. Uważasz, że góra jest mniejszą przeszkodą niż byle "loch "?
– Nazywasz Loch Tay byle "loch "? Powiem ci, że urodziłem się na brzegu Loch Tay i nikt w mojej obecności nie powie, że to byle co! – (Nie mam pojęcia, kto to powiedział, a potem wszystko inne, ale zostało to powiedziane z wielkim uczuciem i przekonaniem).
– Nie musi jechać aż do Ben Nevis, może skręcić na zachód w Glencoe.
– O, ho, ho, i butelka whisky. Nie ma ani jednej przyzwoitej drogi na zachód z Glencoe. Chcesz zabić tego biedaka?
I tak dalej, i tak dalej. Jeśli czytelnik już zauważył, że przestałem pisać, co kto powiedział… cóż, stało się tak dlatego, że szum głosów wciąż się wzmagał i trudno było rozróżnić pojedyncze osoby, a cała dyskusjja trwała ponad dziesięć minut. Wreszcie stary Angus Campbełł, osiemdziesiątka na karku, przemówił, a wtedy sala ucichła, okazując szacunek dla starszyzny.
– On musi pojechać na południe do Kintyre, zawrócić na północ i przeciąć Firth of Lorne do Muli, a potem odbić do Iony, pożeglować do Skye, przejechać lądem do Ullapool, zawrócić do Inverness, złożyć uszanowanie Culloden, a stamtąd może pojechać na południe do Blair Castle, zatrzymując się w Grampion, jeśli chce zobaczyć, jak się robi uczciwą whisky.
Po tych słowach nastąpiła całkowita cisza. Wreszcie jeden z młodszych mężczyzn zauważył:
– To zajmie parę miesięcy.
– A kto mówi, że jest inaczej? – burknął stary Campbell z ledwie dostrzegalną nutą złości. – Sassenach jest tu po to, aby zwiedzić Szkocję. Chcecie powiedzieć, że wystarczy mu pojechać stąd prościutko do Perthshire i będzie mógł twierdzić, że zna Szkocję?
Poczułem, że się uśmiecham, i natychmiast podjąłem decyzję. Pojadę dokładnie tą trasą, a kiedy wrócę do domu, będę wiedział, że znam Szkocję.
Colin obserwował czytającą Penelope. Od czasu do czasu uśmiechała się, a jemu serce zamierało, a potem stwierdził, że uśmiech na stałe zagościł na jej twarzy. Chwilami sprawiała wręcz wrażenie, jakby wstrzymywała śmiech.
Poczuł, że i on się uśmiecha.
Był taki zaskoczony, kiedy po raz pierwszy skomentowała jego teksty: mówiła z taką pasją, a przy tym tak wnikliwie i rzeczowo. Teraz wszystko nabrało innego znaczenia. Ona sama też była pisarzem, zapewne lepszym od niego, i rozumiała słowa lepiej niż cokolwiek innego na świecie.
Trudno było uwierzyć, że aż tyle czasu potrzebował, aby spytać ją o radę. Podejrzewał, że to strach go powstrzymywał. Obawa i zazdrość, wszystkie te głupie uczucia, ponad które próbował się wznieść.
Kto by pomyślał, że zdanie jednej kobiety nabierze dla niego takiego znaczenia? Prowadził swoje dzienniki od lat, pieczołowicie spisując dzieje podróży, usiłując zawrzeć w słowach więcej, niż to, co widział i robił. Próbował zapisać to, co czuł. Jednak nigdy przedtem nikomu tego nie pokazywał.
Zresztą nie było nikogo, komu chciałby je pokazać. Nie, nieprawda. W głębi ducha pragnął pokazać je wielu ludziom, ale nigdy się nie odważył. Obawiał się, że go okłamią i powiedzą, że to dobre, tylko po to, aby oszczędzić jego uczucia.
Ale Penelope była inna. Ona także była pisarką. I to cholernie dobrą. A skoro twierdziła, że jego dzienniki są dobre, prawie gotów był uwierzyć, że to prawda.
Odwróciła stronicę i lekko wydęła wargi, zmarszczyła czoło, kiedy papier się nieco podniósł. Przytrzymała palcem nieposłuszną kartkę i znów się uśmiechnęła.
Colin odetchnął. Nawet nie zauważył, kiedy wstrzymał oddech.
Wreszcie odłożyła zeszyt na kolana, otwarty w miejscu, gdzie skończyła czytać, i podniosła wzrok.
– Rozumiem, że mam skończyć na tym zapisie?
Colin poczuł się dziwnie zbity z tropu, nie tego oczekiwał.
– No, jeśli chcesz – wymamrotał – bo gdybyś chciała poczytać więcej, to nie mam nic przeciwko temu.
Wydawało się, że od jej uśmiechu pojaśniało w pokoju.
– Oczywiście, że chcę czytać dalej! – zawołała. – Nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, co się stało, kiedy pojechałeś do Kintyre i Mull i… – zmarszczyła brwi, zajrzała do zeszytu – i Skye, i Ullapool, i Culloden, i Grampian – znów zajrzała do tekstu. – O, i jeszcze Blair Castle, oczywiście, jeśli w ogóle tam dotarłeś. Chyba miałeś zamiar odwiedzić przyjaciół.
Skinął głową.
– Murrayów – podpowiedział, wspominając kolegę ze szkoły, którego brat był diukiem Atholl. – Ale muszę ci wyznać, że nie pojechałem trasą, którą zaproponował mi stary Angus Campbell. Po pierwsze, nie znalazłem dróg do połowy miejsc, o których wspominał.
– Może – rzekła Penelope z sennym wyrazem oczu – może powinniśmy tam pojechać na miesiąc miodowy.
– Do Szkocji? – zdumiał się Colin. – Nie chcesz jechać w jakieś ciepłe i egzotyczne miejsce?
– Dla kogoś, kto nie wyjeżdżał z Londynu dalej niż na sto mil, Szkocja to egzotyka – odparła wesoło.
– Mogę cię zapewnić – rzekł z uśmiechem, przysiadając na skraju łóżka – że Włochy są bardziej egzotyczne. I bardziej romantyczne.
Penelope zarumieniła się, wprawiając go tym w zachwyt.
– Och! – szepnęła z lekkim zakłopotaniem.
Zastanawiał się, jak długo jeszcze rozmowy o romansach i miłości i te wszystkie cudowne rzeczy z nimi związane będą ją wprawiać w zakłopotanie.
– Pojedziemy do Szkocji kiedy indziej – obiecał. – Zazwyczaj co kilka lat wybieram się na północ, żeby odwiedzić Francescę.
– Byłam zaskoczona, że spytałeś mnie o zdanie – wyznała Penelope po krótkim milczeniu.
– A kogo miałbym spytać?
– Nie wiem – odparła, nagle zainteresowana nitkami, które wyciągnęła z narzuty. – Może swoich braci?
Colin nakrył jej dłoń swoją.
– A co oni mogą wiedzieć na temat pisania?