Выбрать главу

– Czy nie oczekują cię w domu?

– Idę, już idę!

Colin Bridgerton pociągnął łyk doskonałej brandy i pomyślał, że jest raczej przyjemnie być znowu w Anglii.

Dziwiło go to niezmiernie, lecz lubił powroty prawie tak samo, jak wyjazdy. Za kilka miesięcy – sześć, nie więcej – znowu będzie marzył o wyjeździe, lecz na razie Anglia była dla niego cudownym miejscem.

– Dobra, nieprawdaż?

Colin podniósł wzrok. Jego brat Anthony stał oparty o blat potężnego, mahoniowego biurka i wskazywał na własną szklankę.

Colin skinął głową.

– Nie miałem pojęcia, jak mi tego brakowało… aż do teraz. Ouzo ma swoje uroki, ale… – spojrzał na złocisty płyn – ale to jest raj.

Anthony uśmiechnął się smutno.

– Jak długo zamierzasz pozostać tym razem?

Colin podszedł do okna, udając, że wygląda na zewnątrz. Starszy brat z wielkim trudem ukrywał zniecierpliwienie. Właściwie nie dziwił mu się. Listy dochodziły rzadko i z opóźnieniem. Rodzina musiała czekać na wieści od niego nieraz cały miesiąc, a nawet dwa. Nie chciałby być na ich miejscu – zamartwiać się, czy ukochana osoba żyje, czy jest zdrowa, nieustannie czekać na przybycie posłańca. Współczuł im, lecz to nie wystarczało, aby zatrzymać go w Anglii.

Od czasu do czasu musiał po prostu uciec. Inaczej nie potrafił tego określić.

Uciec od "towarzystwa", które uważało go za czarującego łobuza i nic więcej, uciec od Anglii, która zachęcała młodzieńców jedynie do kariery wojskowej lub duchownej. Od rodziny, która kochała go bez zastrzeżeń, lecz nie miała pojęcia o tym, że w głębi serca po prostu chciał coś robić.

Jego brat Anthony był wicehrabią, z czym wiązały się liczne obowiązki. Prowadzenie majątku, zarządzanie rodzinnymi finansami, dbanie o dobrobyt licznych dzierżawców i służby. Benedict, starszy od Colina o cztery lata, zdobył sobie uznanie jako artysta. Zaczął od ołówka i papieru, ale za namową żony spróbował swoich sił w oleju. Jeden z jego pejzaży zdobił teraz Galerię Narodową.

Anthony zawsze znajdzie swoje miejsce w rodzinnych drzewach genealogicznych jako siódmy wicehrabia Bridgerton, Benedict przetrwa w pamięci potomnych dzięki swoim obrazom.

A Colin nie miał nic. Zarządzał niewielkim majątkiem podarowanym mu przez rodzinę i chadzał na przyjęcia. Nie mógł powiedzieć, że się nie bawi, ale czasem chciał czegoś więcej niż tylko zabawy.

Pragnął celu w życiu.

Pragnął pozostawić jakąś spuściznę.

Pragnął wiedzieć, a przynajmniej mieć nadzieję, że kiedy umrze, wspomnienie o nim zachowa się nie tylko w "Kronikach Towarzyskich Lady Whistledown".

Westchnął. Nic dziwnego, że spędzał tyle czasu w podróży.

– Colin?

Spojrzał na brata i zamrugał oczami. Był pewien, że Anthony zadał mu jakieś pytanie, ale chyba go nie usłyszał.

– Och, racja – odchrząknął. – No cóż, zostanę z pewnością do końca sezonu.

Anthony nic nie odpowiedział, ale nie sposób było nie dostrzec satysfakcji, jaka odmalowała się na jego twarzy.

– Choćby tylko po to, żeby porozpieszczać twoje dzieciaki – dodał Colin, ozdabiając twarz słynnym, krzywym uśmieszkiem. – Uważam, że Charlotte ma stanowczo zbyt mało lalek.

– Tylko około pięćdziesięciu – zgodził się Anthony śmiertelnie poważnym tonem. – Biedne dziecko jest straszliwie zaniedbane.

– Ma urodziny pod koniec miesiąca, prawda? Muszę jeszcze ją trochę zaniedbać, jak sądzę.

– A skoro już mowa o urodzinach – wtrącił Anthony, rozsiadając się w fotelu za biurkiem. – Od niedzieli za tydzień są urodziny mamy.

– A jak sądzisz, dlaczego tak spieszyłem się z powrotem?

Brat uniósł brew i Colin miał niejasne wrażenie, że zastanawia się, czy istotnie chodziło tu o urodziny matki, czy też był to jedynie szczęśliwy zbieg okoliczności.

– Zamierzamy wydać przyjęcie na jej cześć – wyjaśnił Anthony.

– Pozwoli ci? – Colin z doświadczenia wiedział, że od pewnego wieku damy niechętnie świętują urodziny. A choć ich matka była wciąż bardzo piękną kobietą, bez wątpienia osiągnęła już pewien wiek.

– Musieliśmy uciec się do szantażu – przyznał Anthony. – Albo przyjęcie urodzinowe, albo ujawnimy jej prawdziwy wiek.

Colin nie powinien był akurat w tym momencie brać do ust brandy. Zakrztusił się i omal nie obryzgał nią brata.

– Chciałbym to widzieć – wyznał.

Wicehrabia uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.

– To było z mojej strony genialne posunięcie.

Colin szybko dopił drinka.

– Jak sądzisz, istnieje jakaś nadzieja, że nie wykorzysta tego przyjęcia, aby znaleźć mi żonę?

– Niewielka, naprawdę niewielka.

– Tak myślałem.

Anthony odchylił się w fotelu.

– Wiesz, bracie, ostatecznie jednak masz już trzydzieści trzy lata.

Colin spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Bogowie, przynajmniej ty nie zaczynaj…

– Ani mi się śni! Chciałem jedynie zasugerować, żebyś tym razem miał oczy otwarte. Nie musisz szukać żony, ale nic by się nie stało, gdybyś choć liczył się z taką możliwością.

Colin ujrzał drogę ucieczki i postanowił z niej czym prędzej skorzystać.

– Zapewniam cię, że myśl o małżeństwie bynajmniej nie jest mi wstrętna.

– Nigdy tak nie uważałem – zaprzeczył Anthony.

– Jednak nie widzę powodu do pośpiechu.

– Nigdy nie ma powodu do pośpiechu – zgodził się brat. – A w każdym razie nieczęsto. Ale zrób mamie przyjemność, dobrze?

Colin nie zdawał sobie sprawy, że wciąż trzyma w palcach pustą szklankę, dopóki nie wyśliznęła mu się z ręki i nie wylądowała z głuchym stukiem na dywanie.

– Boże… – wyszeptał. – Czy mama jest chora?

– Nie – odparł Anthony, podnosząc głos z zaskoczenia. – Przeżyje nas wszystkich, zapewniam cię.

– Więc o co chodzi?

Wicehrabia westchnął.

– Chciałbym tylko, żebyś był szczęśliwy.

– Ależ jestem – zapewnił go Colin.

– Na pewno?

– Do licha, jestem najszczęśliwszym człowiekiem w Londynie. Poczytaj sobie lady Whistledown. Powie ci to samo.

Anthony spojrzał na papiery na biurku

– Może nie w tym wydaniu, ale weź jakiekolwiek inne z zeszłego roku. Nazwała mnie czarującym więcej razy niż lady Danbury stronniczą, a obaj wiemy, co to za osiągnięcie.

– Czarujący to nie to samo, co szczęśliwy – cicho zauważył Anthony.

– Nie mam na to czasu – mruknął Colin. Nigdy bardziej niż w tej chwili nie pragnął znaleźć się po drugiej stronie drzwi.

– Gdybyś był naprawdę szczęśliwy, nie wyjeżdżałbyś tak często – upierał się brat.

Colin zatrzymał się z ręką na klamce.

– Ale ja lubię podróżować.

– Nieustannie?

– Widocznie tak, inaczej bym tego nie robił.

– Jeśli kiedykolwiek słyszałem bardziej wymijającą odpowiedź…

– Tak, a to jest unik. – Colin uśmiechnął się złośliwie.

– Colinie!

Drzwi zamknęły się lekko.

2

W towarzystwie zawsze modne było uskarżanie się na "ennui", lecz w tym sezonie wydaje się, iż pojęcie nudy zostało wyniesione do rangi sztuki samej w sobie. Nie ma takiego wydarzenia towarzyskiego, którego ktoś nie określiłby natychmiast "straszliwie monotonnym" łub "beznadziejnie banalnym". Istotnie. Autorka została poinformowana nawet, że Cressida Twombley oznajmiła niedawno, iż umrze z nudów, jeśli zmuszą ją do uczestniczenia w kolejnym fałszywie odśpiewanym amatorskim koncercie.

(I tu Autorka musi się zgodzić z lady Twombley w tym względzie: tegoroczne debiutantki stanowią miły dla oka obrazek, ale żadna z nich nie potrafi przyzwoicie śpiewać).