Выбрать главу

Sam dojadę na dzisiejszy bal. Proszę, jedź do Numeru Piątego. Mama, Eioise i Hyacinth czekają, żeby towarzyszyć Ci do Hastings House.

Z wyrazami miłości Colin

Jak na kogoś, kto pisał tak doskonałe relacje z podróży, Colin nie był zbyt wylewnym korespondentem – pomyślała Penelope z melancholijnym uśmieszkiem.

Wstała i wygładziła spódnicę z delikatnego jedwabiu. Wybrała suknię w swym ulubionym kolorze – zieleń szałwii – w nadziei, że doda jej odwagi. Matka zawsze twierdziła, że kobieta czuje się tak, jak wygląda, i w tej chwili Penelope przyznawała jej rację. Bogowie, przez osiem lat czuła się fatalnie w sukienkach, które zdaniem jej matki wyglądały znakomicie.

Włosy miała upięte luźno do góry, przedtem jednak pokojówka natarła długie pasma czymś (Penelope bała się nawet spytać czym), co nadawało im miedziany połysk.

Rude włosy nie były zbyt modne, oczywiście, ale Colin powiedział kiedyś, że lubi, jak światło świec wydobywa ich barwę, więc Penelope uznała, że w tym przypadku nie pójdzie za głosem mody.

Zanim zeszła na parter, powóz już na nią czekał, a stangret był pouczony, że ma ją zawieźć pod Numer Piąty.

Colin wyraźnie o wszystko zadbał. Penelope nie była pewna, dlaczego ją to zaskakuje – nie był wszak człowiekiem, który zapomina o szczegółach. Ale dziś był wyjątkowo zaaferowany. Aż dziw, że zawracał sobie głowę przesyłaniem instrukcji służbie, skoro ona sama mogła wydać polecenie.

Musiał coś zaplanować. Ale co? Czyżby zamierzał porwać Cressidę Twombley i wysłać do kolonii karnej? Nie, to zbyt melodramatyczne. Może poznał jakiś jej sekret i planował teraz odpowiedzieć szantażem na szantaż? Milczenie za milczenie.

Penelope z zadowoleniem pokiwała głową, gdy powóz toczył się po Oxford Street. Tylko Colin mógł wymyślić coś tak diabolicznego i sprytnego zarazem. Czego jednak mógł się dowiedzieć o Cressidzie? Przez wszystkie te lata lady Whistledown nie usłyszała ani jednej naprawdę skandalicznej plotki na jej temat.

Cressida była złośliwa, małostkowa, ale nigdy nie złamała zasad panujących w "towarzystwie". Jedyny raz, kiedy była tego blisko, zdarzył się wtedy, gdy ogłosiła, że jest lady Whistledown.

Powóz skręcił na południe ku Mayfair, a w kilka minut później zatrzymał się przed Numerem Piątym. Eioise musiała stać w oknie, bo dosłownie sfrunęła ze schodów i omal nie zderzyła się z powozem. Uratował ją stangret, który właśnie zeskoczył z kozła i stanął na jej drodze.

Panna Bridgerton podskakiwała niecierpliwie, czekając, aż stangret otworzy drzwiczki. Penelope była zdziwiona, że przyjaciółka nie przepchnęła się przed niego i sama ich nie otwarła. Wreszcie, ignorując pomoc stangreta, Eloise wskoczyła do powozu, po drodze zaplątując się we własną suknię. Zaledwie się pozbierała z podłogi, rozejrzała się na obie strony i z niezmiernie tajemniczym wyrazem twarzy zatrzasnęła drzwiczki, omal nie przycinając stangretowi nosa.

– Co się dzieje? – zapytała.

Penelope wytrzeszczyła oczy.

– Mogłabym ciebie zapytać o to samo.

– Mogłabyś? Dlaczego?

– Ponieważ omal nie przewróciłaś powozu, tak ci się spieszyło z wsiadaniem!

– Och! – mruknęła Eloise niedbale – możesz winić o to wyłącznie siebie.

– Siebie?

– Tak, siebie! Chcę wiedzieć, co się dzieje, i to zaraz.

Penelope była całkiem pewna, że Colin nie pisnął siostrze ani słowa o szantażu, chyba że zaplanował, iż to Eloise zamęczy Cressidę na śmierć.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Musisz wiedzieć! – upierała się Eloise, oglądając się na dom. Drzwi frontowe właśnie się otwierały. – O rany, mama i Hyacinth już tu idą. Mów!

– Co ci mam powiedzieć?

– Dlaczego Colin przysłał mi to tajemnicze polecenie, że przez cały bal mam się ciebie trzymać jak mucha lepu.

– Co takiego?

– I czy mam dodawać, że słowo "lep" podkreślił dwa razy?

– A ja myślałam, że ten nacisk to twój pomysł – oschle zauważyła Penelope.

Panna Bridgerton skrzywiła się lekko.

– Penelope, to nie pora na żarty.

– A kiedy jest pora?

– Penelope!

– Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.

– Czy wiesz, o co chodziło w tym liściku?

Penelope pokręciła głową. Nie było to zupełne kłamstwo.

Naprawdę nie wiedziała, co jej mąż zaplanował na dzisiejszy wieczór.

W tej samej chwili drzwiczki się otwarły i do powozu wskoczyła Hyacinth.

– Penelope! – zawołała podekscytowana. – Co się dzieje?

– Ona nie wie – wyjaśniła Eloise.

Hyacinth obrzuciła siostrę zirytowanym spojrzeniem.

– Widać, po co się spieszyłaś.

Wicehrabina wsadziła głowę do powozu.

– Kłócą się? – zapytała, zwracając się do synowej.

– Tylko troszkę – odparła Penelope.

Lady Violet usiadła obok Hyacinth naprzeciwko Penelope i Eloise.

– Doskonale, ja ich raczej nie powstrzymam. Powiedz mi jednak, co Colin miał na myśli, pisząc mi, że mam się trzymać ciebie jak mucha lepu?

– Zapewniam, że nie wiem.

Teściowa zmrużyła oczy, jakby chciała zbadać jej prawdomówność.

– Bardzo to podkreślał. Zwłaszcza słowo "lep".

– Wiem – odparła Penelope, a Eloise uzupełniła:

– Powiedziałam jej.

– Podkreślił to słowo dwa razy – dodała Hyacinth. – Aż miałam ochotę bzycząc wylecieć przez okno.

– Hyacinth! – zawołała wicehrabina. Jej córka wzruszyła ramionami.

– To bardzo intrygujące.

– Właściwie – wtrąciła Penelope, próbując skierować rozmowę na inne tory – zastanawiam się, w co on się ubierze?

Jej towarzyszki spojrzały na nią z nagłym zainteresowaniem.

– Wyszedł w popołudniowym ubraniu – wyjaśniła – i nie wrócił do domu. Nie sądzę, aby księżna zaakceptowała cokolwiek innego aniżeli strój wieczorowy.

– Na pewno pożyczy coś od Anthony'ego – odparła niedbale Eloise. – Są dokładnie tego samego wzrostu i budowy. I Gregory też. Tylko Benedict jest inny.

– Dwa cale wyższy – dopowiedziała Hyacinth.

Penelope skinęła głową, udając zainteresowanie. Właśnie zwolnili, widocznie stangret próbował przecisnąć się przez sznur powozów na Grosvenor Square.

– Ile osób przybędzie na bal? – zapytała Penelope.

– Chyba zaproszono około pięciuset – odparła lady Violet. – Daphne nieczęsto wydaje przyjęcia, ale za to nadrabia rozmachem.

– Nie da się ukryć – wtrąciła Hyacinth. – Nienawidzę tłumów. Nie będę dzisiaj w stanie swobodnie odetchnąć.

– Mam szczęście, że jesteś moim ostatnim dzieckiem – rzekła wicehrabina z lekko znużonym, ale czułym uśmiechem. – Nie miałabym sił na kolejne, jestem pewna.

– Wobec tego szkoda, że nie byłam pierwsza – odparła Hyacinth z bezczelnym uśmiechem. – Pomyśl, jakim zainteresowaniem bym się cieszyła. O fortunie nie wspomnę.

– I tak całkiem niezła z ciebie dziedziczka – zauważyła lady Violet.

– I zawsze potrafisz skupić na sobie uwagę – dodała żartobliwie Eloise.

Hyacinth zaśmiała się tylko.

– Wiedziałaś może – zapytała wicehrabina, zwracając się do Penelope – że wszystkie moje dzieci będą dzisiaj obecne? Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni spotkaliśmy się w komplecie.

– A twoje przyjęcie urodzinowe? – przypomniała Eloise.

Matka pokręciła głową.

– Gregory nie zdołał się wyrwać z uczelni.

– Chyba jednak nie ustawisz nas według wzrostu i nie każesz śpiewać? – zapytała Hyacinth, tylko częściowo żartem. – Już nas widzę: "Śpiewający Bridgertonowie". Zbijemy fortunę na scenie.