Выбрать главу

– Gdzie jesteśmy? – spytała Penelope, rozglądając się wokoło siebie.

Colin wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Miejsce dobre jak każde inne.

– Powiesz mi wreszcie, co się dzieje?

– Nie, najpierw cię pocałuję.

Zanim miała możliwość zareagować (choć daleka była od protestów!), nakrył ustami jej usta w czułym, a jednocześnie łapczywym i niecierpliwym pocałunku.

– Colinie! – jęknęła w ułamku sekundy, którego potrzebował, by zaczerpnąć tchu.

– Nie teraz – odrzekł, całując ją jeszcze raz.

– Ale… – Nie dokończyła, bo jego wargi znów stłumiły protest.

Penelope poczuła, że kręci się jej w głowie. Zęby Colina delikatnie podgryzały jej język, dłonie błądziły po plecach. Był to pocałunek, od którego nogi jej miękły, a ciało ogarniało słodkie zniewolenie. Pozwoliłaby się teraz położyć na sofie i zrobić ze sobą wszystko, a im bardziej perwersyjne, tym lepiej, choć byli zaledwie o kilka jardów od pięciuset gości z towarzystwa, ale…

– Colinie! – wykrzyknęła, jakimś cudem odrywając się od męża.

– Pssst!

– Musisz przestać!

Spojrzał na nią jak zbity pies.

– Muszę?

– Tak, musisz.

– Chodzi ci o tych wszystkich ludzi za drzwiami, co?

– Nie, choć to całkiem niezły powód, żeby pomyśleć nad opanowaniem się.

– Pomyśleć i zrezygnować? – zapytał z nadzieją.

– Nie! Colinie. – Wysunęła się z jego ramion i odeszła nieco, żeby nie prowokować go samą bliskością. – Colinie, musisz mi powiedzieć, co się dzieje…

– No cóż – rzekł powoli – całowałem cię i…

– Nie o to mi chodziło i dobrze o tym wiesz.

– Doskonale. – Odszedł w drugą stronę. Jego ciężkie kroki głośno rozbrzmiewały w ciszy pokoju. Po chwili zawrócił i w jego głosie nie było już wesołości. – Zdecydowałem, co zrobić w sprawie Cressidy.

– Tak? Co? Powiedz.

Uśmiechnął się z nieco zbolałym wyrazem twarzy.

– Właściwie wolałbym, żebyś o niczym nie wiedziała, dopóki nie zacznę realizować mojego planu.

Penelope popatrzyła na męża z niedowierzaniem.

– Nie mówisz poważnie.

– No cóż… – Spojrzał tęsknie w kierunku drzwi, wyraźnie marząc o ucieczce.

– Powiedz – nalegała.

– Doskonale – westchnął. Po chwili westchnął jeszcze raz.

– Colinie!

– Zamierzam coś ogłosić – rzekł, jakby to wszystko wyjaśniało.

Z początku Penelope milczała, sądząc, że jeśli tylko odczeka chwilę i dobrze się zastanowi, zrozumie. Niestety myliła się. Powoli, starannie dobierając słowa, zadała więc pytanie:

– Co zamierzasz ogłosić?

Jej mąż przybrał zdecydowany wyraz twarzy.

– Zamierzam powiedzieć prawdę.

Jęknęła.

– O mnie?

Skinął głową.

– Nie możesz!

– Uważam, że to najlepsze wyjście.

Penelope poczuła, jak ogarnia ją panika. Zabrakło jej tchu.

– Nie, Colinie, nie możesz! Nie możesz tego zrobić! To nie twoja tajemnica!

– Chcesz płacić Cressidzie do końca życia?

– Nie, oczywiście, że nie, ale mogę poprosić lady Danbury…

– Nie poprosisz lady Danbury o to, żeby za ciebie kłamała! – warknął. – To niepodobne do ciebie i sama dobrze o tym wiesz.

Gniewny ton męża sprawił, że Penelope aż jęknęła. W głębi ducha wiedziała jednak, że Colin ma rację.

– Jeśli tak chętnie oddajesz swoją tożsamość innej osobie – rzekł – równie dobrze mogłaś pozwolić, aby to była Cressida.

– Nie mogłam – szepnęła. – Tylko nie ona.

– Dobrze. Więc najwyższy czas spojrzeć w twarz tłumom.

– Colinie, będę skompromitowana!

Wzruszył ramionami.

– Przeniesiemy się na wieś.

Penelope pokręciła głową, desperacko próbując znaleźć właściwe słowa.

Colin ujął lekko jej dłonie.

– Czy to naprawdę ma takie znaczenie? – zapytał cicho. – Penelope, kocham cię. Jak długo jesteśmy razem, będziemy szczęśliwi.

– Nie o to chodzi – odrzekła, bezskutecznie usiłując uwolnić dłoń, żeby otrzeć łzy.

– Więc o co chodzi? – zapytał.

– Colinie, ty też będziesz zrujnowany – szepnęła.

– Nie szkodzi.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wydawał się taki swobodny, taki pewny siebie, kiedy mówił o czymś, co oznaczało nieodwracalne zmiany w ich życiu, zmiany, jakich sobie chyba nawet nie potrafił wyobrazić.

– Penelope – odezwał się tak spokojnym i rozsądnym tonem, że ledwie mogła to znieść – to jedyne rozwiązanie – albo my powiemy światu, albo zrobi to Cressida.

– Zapłacimy jej – odparła.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytał. – Dać jej te wszystkie pieniądze, zarobione z tak wielkim trudem? Równie dobrze mogłabyś pozwolić, aby powiedziała światu, że to ona jest lady Whistledown.

– Nie mogę ci na to pozwolić – odrzekła. – Nie wiem, czy rozumiesz, co to znaczy być wyrzutkiem społeczeństwa.

– A ty wiesz? – odparował.

– Lepiej od ciebie!

– Penelope…

– Usiłujesz udawać, że to nieistotne, a ja wiem, że to nieprawda. Byłeś na mnie taki wściekły, kiedy opublikowałam ostatnią gazetkę, bo uważałeś, że nie powinnam tak ryzykować.

– I okazało się, że mam rację – odparł.

– Widzisz? – zawołała. – Wciąż jeszcze jesteś na mnie o to wściekły.

Colin odetchnął głęboko. Rozmowa nie toczyła się w pożądanym przez niego kierunku. To, że wcześniej nalegał na zachowanie wszystkiego w tajemnicy, nie miało już znaczenia.

– To prawda. Gdybyś nie wydała tej ostatniej gazetki, nie mielibyśmy teraz problemu – przyznał – ale wydaje mi się, że w tej chwili to daremne rozważania.

– Colinie – wyszeptała Penełope – jeśli wyznamy światu, że to ja jestem lady Whistledown, a świat zareaguje tak, jak sądzimy, to twoje dzienniki nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Serce mu zamarło. Dopiero teraz naprawdę zrozumiał, o co jej chodzi.

Wcześniej już mówiła mu, że go kocha, okazywała mu swoją miłość na wszystkie sposoby, jakich się od niego nauczyła. Ale nigdy do tej pory nie widział tego tak jasno i wyraźnie. Przez cały czas, kiedy go błagała, aby nie wygłaszał oświadczenia, robiła to tylko dla niego. Przełknął ślinę, usiłując zwalczyć dławiący ucisk w gardle. Z trudem oddychał.

Penelope wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni. Wzrok miała błagalny, na policzkach ślady łez.

– Nie wybaczyłabym sobie – rzekła. – Nie zniszczę twoich marzeń.

– Nigdy nie były moimi marzeniami, dopóki ciebie nie spotkałem – wyszeptał.

– Nie chcesz wydać swoich dzienników? – zapytała, mrugając powiekami w zmieszaniu. – Chciałeś to zrobić tylko dla mnie?

– Nie – odrzekł, ponieważ uznał, że winien jest Penelope całkowitą szczerość. – Chcę tego. To naprawdę moje marzenie. Ale to ty mi je podarowałaś.

– To nie znaczy, że mogę je teraz zabrać.

– Nie zabierasz go.

– Tak…

– Nie – rzekł z naciskiem. – Nie zabierasz. A wydanie mojego dzieła… no cóż, przestaje mieć większe znaczenie, kiedy pomyślę o moim prawdziwym celu: być z tobą na zawsze.

– O to możesz być spokojny – odparła łagodnie.

– Wiem. – Colin uśmiechnął się, a po chwili zaśmiał się łobuzersko. – Co zatem mamy do stracenia?

– Może więcej, niż sobie wyobrażasz.

– A może mniej – przypomniał jej. – Nie zapominaj, że jestem Bridgertonem. I ty też. Mamy w tym mieście pewną władzę.

Penełope wytrzeszczyła oczy.

– O czym mówisz?

Colin lekko wzruszył ramionami.

– Anthony gotów jest poprzeć cię na całej linii.