Margit Sandemo
Między Życiem A Śmiercią
Z norweskiego przełożyła Iwona Zimnicka
Tajemnica czarnych rycerzy tom 02
Tytuł oryginału: „Dit ingen går”
STRESZCZENIE TOMU I
„ZNAK”
Kiedyś pewien młody człowiek udał się do krypty, w której spotkał pięciu mężczyzn w czarnych opończach. Widok tajemniczych postaci wzbudził jego wielki szacunek, lecz również wypełnił go strachem. Na ścianie krypty za ich plecami widniał osobliwy znak. Mężczyźni obiecali pomóc młodzieńcowi pod warunkiem, że on pomoże im. Jeden z nich przyłożył mu dłoń do ręki, a wówczas na skórze młodego człowieka ukazało się wypalone piętno. Miało kształt tamtego znaku.
Trójka młodych ludzi, Morten, Unni i Antonio, stwierdza, że wplątała się w pewną przerażającą historię, której korzenie sięgają głęboko w przeszłość. Morten został celowo potrącony przez niezidentyfikowany samochód i odniósł ciężkie obrażenia. Dwudziestoletnia Unni nie potrafi zapomnieć o mężczyźnie, z którym zetknęła się kilka lat wcześniej i z którym miała do czynienia zaledwie przez kwadrans, lecz to wystarczyło, by beznadziejnie się w nim zakochała. Unni przyjaźni się z Mortenem. Chłopak usiłuje dowiedzieć się, co tak naprawdę mu się przytrafia. W rodzinie jego matki wszyscy pierworodni umierają w wieku dwudziestu pięciu lat. Sam Morten ma teraz lat dwadzieścia cztery. Unni zostaje wciągnięta w obłęd koszmarnych snów, ostrzeżeń wypisanych na zwojach pergaminu, czarnych jeźdźców i ziejących nienawiścią mnichów z okresu inkwizycji. Często też pojawia się niezwykły znak.
Mortenowi i Unni pomaga student medycyny, pół – - Hiszpan, dwudziestosiedmioletni Antonio. Jego starszy brat Jordi zmarł w wieku dwudziestu pięciu lat. Antonio i Morten są, jak się okazuje, krewnymi szóstego stopnia, mieli wspólnego przodka, którego również dotknęło przekleństwo. Ponieważ Jordi zmarł bezpotomnie, złe dziedzictwo przejdzie na ewentualne dzieci Antonia, młody człowiek postanawia więc nigdy nie mieć potomstwa.
Wszyscy troje, Morten, Unni i Antonio, są narażeni na liczne ataki ze strony jak najbardziej żywych osób.
Historia Antonia jest niezwykle tragiczna. Miał ojczyma o imieniu Leon, który zamordował jego ojca, gdy ten osiągnął wiek dwudziestu pięciu lat. Leon znęcał się nad Jordim, a później odebrał życie matce dwóch małych chłopców. Antonio, jeszcze będąc dzieckiem, poprzysiągł sobie, że kiedyś zabije ojczyma.
Nikt nie potrafi zrozumieć, dlaczego ktoś nastaje na życie Unni.
Młodzi ludzie wyjeżdżają do Vestlandet, żeby porozmawiać z babcią Mortena. Być może starsza pani wie coś więcej na temat rodowej tajemnicy. Morten na czas wyjazdu potrzebuje pielęgniarki, towarzyszy im więc jeszcze jedna dziewczyna z kręgu przyjaciół. Ma na imię Vesla i bardzo pragnie uciec od swej leniwej, egocentrycznej i ogromnie wymagającej matki, która wysysa wszelkie siły ze swojej posłusznej córki.
Inna dziewczyna, piękna Emma, za wszelką cenę stara się przyłączyć do grupy przyjaciół, ci jednak wyraźnie jej unikają. Morten natomiast nie chce się przyznać przed pozostałymi, że podkochuje się w Emmie.
Nagle pojawia się postać z koszmaru dzieciństwa Antonia, Leon. To on ich prześladuje. Młodzi rozumieją, że za napaściami na nich kryją się właśnie Leon i jego kompani, a Antonio zaczyna się bać własnej nienawiści.
Ostrzegają babcię Mortena przed Leonem i umawiają się z nią na spotkanie w połowie drogi, w pewnym pensjonacie.
Nieoczekiwanie, gdy dojeżdżają do Stryn, Unni i Antonio zauważają pewnego człowieka i oboje go rozpoznają, choć w zupełnie inny sposób. Ten człowiek to Jordi, zmarły brat Antonia, a zarazem mężczyzna, w którym Unni zakochała się, nie wiedząc, kim on tak naprawdę jest.
Jordi ma na ręku wypalony tajemniczy znak.
Dawna zapomniana świętość tkwiła nieruchomo w oczekiwaniu. Las zdołał ją skryć już przed wieloma stuleciami, trawa i krzewy wcisnęły się do środka, otulając ją zielonym woalem.
Żadna prowadząca do niej droga już nie istniała. Nigdzie nie widać też było śladów, świadczących o tym, że kiedyś wokół świętej budowli znajdowały się ludzkie siedziby. Wszystko zostało zrównane z ziemią. Komu chciałoby się tu przedzierać przez nieprzebyte pustkowia?
Mimo wszystko jednak miejsce to kryło w sobie rozwiązanie tajemnicy, mimo wszystko mogło zapewnić spokój ducha wielu ludziom, innym zaś przynieść ocalenie.
Cóż z tego jednak, skoro w zapomnienie odeszła nawet sama tajemnica?
CZĘŚĆ I. WIDMOWY DWÓR
1
Światło zmierzchu prędko gasło nad niezwykłym krajobrazem okolic Stryn. Unni szła z powrotem do samochodu wraz z braćmi Vargasami.
– Nie mogę tego pojąć! – powtórzył Antonio, promieniejąc z radości, chociaż z oczu płynęły mu łzy. – Jordi, ty żyjesz!
– No, owszem – odparł jego brat cierpko.
Cierpkość w głosie wydawała się zrozumiała. Unni nie wiedziała, czy powinna nazywać Jordiego żywym, czy też martwym. Mógł być i tym, i tym.
Po minie Vesli poznawała, że jeśli chodzi o gust w kwestii męskiej urody, to one dwie bardzo się od siebie różnią. Świetnie, pomyślała. Wobec tego mogę swobodnie pielęgnować swój podziw dla niego.
Jordi był odrobinę wyższy od Antonia, miał też szersze, bardziej kanciaste barki. Sprawiał wrażenie kompletnie wycieńczonego i zagłodzonego. Miał niezwykle wyrazistą twarz, mocno zarysowane kości policzkowe i silne, białe zęby. Linia szczęki była ostra, prawdopodobnie w wyniku niedożywienia, a spojrzenie ciemnych oczu intensywne, niemal wręcz palące. Niewielu ludzi nazwałoby go pięknym, lecz Unni, która uwielbiała właśnie ten typ męskich twarzy, inaczej nie potrafiła jej określić. Nie mogła się napatrzyć na Jordiego do syta.
Jeśli o jakimś człowieku można powiedzieć, że bije od niego dobroć, to taką osobą był właśnie Jordi. Unni przez całe swoje życie nie zetknęła się z niczym podobnym. Dobroć biła z oczu Jordiego, z zasmuconego uśmiechu, z całej jego osoby. Jego aura, charyzma, energia czy jak kto chce to nazwać, była tak silna, że Unni natychmiast zapragnęła znaleźć się w jego ramionach i pozwolić, by od tej pory pokierował jej życiem.
Akurat w tej chwili jednak raczej Jordi potrzebuje opieki, odrobiny jedzenia, ciepła i odpoczynku.
Nic nie poradzę na to, że zapalaliśmy z Antoniem świeczki przed pustym grobem na cmentarzu. Był to symboliczny gest na cześć Jordiego w dniu jego urodzin, cóż z tego, że tak naprawdę wcale go tam nie było.
No dobrze, ale gdzie wobec tego przebywał?
Na takie pytanie odpowiedzieć mógł jedynie on sam. I, doprawdy, powinien to zrobić jak najszybciej. Unni jednak nie była wcale do końca przekonana, czy chce usłyszeć prawdę.
Szła krokiem tak lekkim, jakby poruszała się na skrzydłach. Nareszcie, nareszcie odnalazła bohatera swych marzeń!
Trzymała się nieco z tylu za braćmi, pozwalając, by swobodnie ze sobą rozmawiali.
Mogła jednak bez przeszkód napawać się widokiem Jordiego. Nie dbała ani trochę o to, że był ubrany gorzej niż źle, a przede wszystkim za cienko jak na tę porę roku. Stroje nigdy nie miały dla Unni wielkiego znaczenia. Myślała tylko o tym, jak cudownie jest widzieć radość braci z nieoczekiwanego spotkania.
Nic dziwnego, że Antonio wydawał jej się taki podobny do Jordiego. Wszak okazali się rodzonymi braćmi!
Gdy byli małymi chłopcami, cztero – i sześcioletnim, usiłowali się nawzajem chronić przed brutalnością ojczyma. Jordi, młody chłopak, poświęcił wszystko, by młodszy brat został lekarzem, wiedział bowiem, że sam umrze w wieku dwudziestu pięciu lat, jego życie więc nie miało znaczenia. To Antonio będzie żył dalej.