6
Zjazd w dół do Selje po przebyciu krętych dróg, prowadzących przez ostatnie wzniesienie, był niczym znalezienie się wśród eksplozji światła, powietrza, morza i pachnącej solą rozsłonecznionej mgiełki. Najodleglejsze cyple wcinające się w morską otchłań ledwie było widać, otaczała je aura tajemniczości.
Dotarli na miejsce przed południem. Wcześniej złapali w Widmowym Dworze kilka godzin tak bardzo potrzebnego im snu. Drogę do Selje pokonali bez problemów.
– Chciałabym tu zamieszkać! – wykrzyknęła Unni.
Morten prychnął.
– W ciągu ostatnich godzin powtarzałaś to za każdym razem, gdy tylko mijaliśmy piękne okolice.
– Owszem, ale ja kocham ten krajobraz. Jest wprost nieznośnie piękny. Te strome, niemal pionowe ściany, na których macki śniegu sięgają niemalże do wiosennie zielonych zagród, tak optymistycznie przyczepionych do zboczy. Doprawdy, Norwegowie umieją docenić piękne widoki!
– Wiosennie zielone, to ci dopiero! W marcu?
– Chyba wolno sobie pozwolić na trochę fantazji – odparła Unni beztrosko. – Można się przecież domyślić, że wśród zeszłorocznych traw kiełkują już świeżutkie zielone źdźbła.
– Bzdury!
– Czy nie widziałeś, jak góry odbijają się w głębokiej wodzie? A morskie ptaki tak dekoracyjnie żeglują nad nią w powietrzu.
– Morskie ptaki jeszcze nie przyfrunęły.
– No dobrze, niech ci będzie, widziałam wrony, to chyba nie ma aż tak wielkiego znaczenia.
– Wrony nie są wędrownymi ptakami.
Wreszcie zdenerwował się Antonio: – Mortenie, czy ty zawsze musisz okazywać taki brak wyobraźni? I zawsze wykazywać się taką skostniałą zwyczajnością?
Morten poczerwieniał na twarzy. To przecież Unni jest zwyczajna, miał już na końcu języka. Zawsze tak twierdził. Czekał jednak, aż zaprotestują inne osoby obecne w samochodzie, wszyscy jednak zgodnie pokiwali głowami, potwierdzając słowa Antonia. Mortenowi serce uderzyło mocniej, w gardle ścisnęło go ze wstydu i upokorzenia.
Tylko Unni spytała naiwnie:
– Jak mogłeś porzucić to wszystko?
Chłopak westchnął ciężko.
– Sam się teraz nad tym zastanawiam.
Potem przestał się w ogóle odzywać i zaczął rozmyślać nad samym sobą.
Właściwie nie powinni odwiedzać domu Gudrun, położonego w pewnym oddaleniu od centrum wioski, ona jednak miała tam tyle papierów i rozmaitych pamiątek, że postanowili zaryzykować. Tak czy owak Widmowy Dwór jako kryjówka był już spalony.
Unni odczuwała wielką wdzięczność dla Jordiego za to, że zdołał usunąć upiora, nie musieli więc wstępować tam w drodze powrotnej. Jedynie on rozumiał, dlaczego Emma tak do szaleństwa się wystraszyła, nikt inny bowiem nie widział tego, co ona. Unni uważała, że oglądanie pleców szarej zjawy było bardzo niezwykłym i ani trochę przykrym przeżyciem. Takie doświadczenie stanowiło jakby trofeum, które można włączyć do zbiorów wspomnień. Zapewne jednak uważała tak dlatego, iż czuła się bezpieczna w bliskości Jordiego, w pojedynkę pewnie nie byłaby taka dzielna. Szary upiór pozostawił w pomieszczeniu nieprzyjemny zapach, na którego wspomnienie Unni wciąż jeszcze robiło się niedobrze. Słodkawy, mdły odór trupa.
– Czy ktoś ma jakąś pastylkę na gardło? – spytała.
Dostała Fisherman's friend, z przyjemnością chłonęła aromat cukierka. Trochę pomogło.
Znajdowali się w centrum Selje. Gudrun poprowadziła ich do portu tak, by mogli popatrzeć na wyspę Selję, lśniącą w przesyconej słońcem mgle, z zanoszącymi się krzykiem mewami i lekkimi obłokami mgły ponad drzewami. Wysiedli z samochodu, żeby nawdychać się morskiego powietrza i chłonąć szczególną atmosferę, panującą tu nad morzem: świeżo wysmołowane łodzie, liny skrzypiące o skraj nabrzeża, jakiś stary hotel odbijający się w wodzie.
– Przeprowadzam się tutaj – oznajmiła Unni stanowczo.
– Oglądasz Selje w jeden z najpiękniejszych możliwych dni – przestrzegła ją Gudrun. – Tutaj dzień za dniem może upływać spowity gęstą mgłą, szaleją sztormy, a zimowe tygodnie przesycone są lodowatą wilgocią. Przede wszystkim zaś potrafi lać jak z cebra. W końcu człowiek zaczyna czuć, że przemaka aż do szpiku kości. Ale rzeczywiście, masz rację, zawsze gdy wybiorę się gdzieś w podróż, tęsknię za powrotem w te strony.
Ruszyli dalej w stronę domu Gudrun. Po starannym sprawdzeniu, czy w pobliżu nie ma nic i nikogo podejrzanego, mogli wreszcie spokojnie zasiąść w przyjemnie urządzonym saloniku, napić się kawy i coś przekąsić. Gudrun wszak liczyła na to, że się tu zjawią, i była pod każdym względem przygotowana na przyjęcie gości.
Unni przysłuchiwała się rozmowom przyjaciół i rozkoszowała się chwilą. Przyglądała Się Jordiemu, koniuszkami palców lekko gładząc jasną skórę boku sofy aż do czasu, gdy zdała sobie sprawę, że robi to w sposób bardzo zmysłowy. W poczuciu winy prędko przyciągnęła rękę do siebie.
Antonio przez cały czas nie spuszczał z oczu drogi tak, by nic ich nie zaskoczyło.
Nie mogli się nagadać o swoich ostatnich przeżyciach. W końcu jednak nastąpiła przerwa.
Pokój przecinały tylko myśli.
„Moja kochana dziewczyno, jak zdołam przecierpieć ten czas wspólnie z tobą? Jakże bardzo chciałbym porwać cię w ramiona i powiedzieć ci wszystkie te słowa, które we mnie płoną. Poczuć twój policzek przy swoim, popatrzeć ci głęboko w oczy, oczy bez odrobiny fałszu czy zła, pogłaskać cię po tych zbyt króciuteńkich włosach i poczuć twoje ciało przy swoim.
Nic z tego jednak nie mogę zrobić, zawarłem bowiem pakt ze zmarłymi, żyję poza odmierzonym mi czasem, żyję teraz z łaski, niczym upiór z drugiej strony grobu.
Lecz mimo wszystko żyję, mimo wszystko miłość rozjaśnia moje wnętrze. Kocham cię tak, jak kochałem jeszcze na długo przedtem, nim spotkaliśmy się na lotnisku. Widziałem cię wiele razy, chociaż ty mnie nie zauważałaś. Spostrzegłaś mnie dopiero wtedy, a ja w twoich oczach zobaczyłem, że ty i ja czujemy to samo, że należymy do siebie. Nierozerwalnie.
Ale wówczas mój czas dobiegł już końca. Już wcześniej zgodziłem się na to pół – życie, stałem się żywym umarłym.
Pięciu rycerzy nic nie powiedziało o tym, czy zachowam pragnienia, tęsknotę, zdolność kochania, łaknienie kobiecego ciała, i to ciała bardzo szczególnej kobietki, która uważała się za nic nie wartą. Dla mnie jednak znaczyła wszystko.
Teraz nie mogę dotrzeć do niej. Właśnie dlatego, że coś ją do mnie przyciąga, ona wyczuwa mój lodowy pancerz, nie jest jednak w stanie przez niego przeniknąć. Ten chłód jest zbyt silny, im bardziej bowiem pociągam jakiegoś człowieka, tym mocniejsze zimno uderza w tę osobę.
To część ciążącego na mnie przekleństwa. Właśnie to i świadomość, że za rok umrę.
Nic nie jest takie, jak myślałem. Pozostawienie jej Mortenowi to był błąd, oni do siebie ani trochę nie pasują. Natomiast moje uczucia dla niej wcale nie wygasły, chociaż tego właśnie się spodziewałem. Antonio i ona mają ze sobą o wiele więcej wspólnego, wygląda na to, że doskonale czują się w swoim towarzystwie. Antonio to mój brat i życzę mu wszystkiego dobrego, lecz, mój ty świecie, jak to strasznie boli! Muszę jedynie pamiętać, że mój czas wkrótce upłynie.
Do niczego nie doszedłem, jeśli chodzi o rozwiązanie zagadki, znów zostaje na to zbyt mało czasu. Rycerze muszą być mną rozczarowani, lecz nie rozumiem, czego oni ode mnie chcą. Oprócz tego, by nie dopuścić, aby ich rody nie wymarły. Jeśli chodzi o przyszłość Mortena, to rysuje się ona czarno, no a nie chcę przecież, aby ten straszliwy spadek miało odziedziczyć przyszłe potomstwo Antonia. Złożyłem jednak rycerzom obietnicę.