Выбрать главу

Jak ja zdołam położyć ich wszystkich do łóżek? Owszem, byłam przygotowana na przyjazd gości, lecz pojawienie się Jordiego stwarza pewne problemy. Zamierzałam umieścić Antonia i Mortena w jednym pokoju, a dziewczęta w drugim. No ale ten piąty…?

Czy mogę mu zaproponować sofę w salonie? Przecież od czasu do czasu muszę wstawać w nocy, a wtedy przechodzę przez ten pokój. I czy starczy mi pościeli?

Lecz czy to naprawdę są problemy? To nieistotne drobiazgi. Nic takiego, czym przejąłby się ten zahartowany zespół, ale mimo wszystko!”

Gudrun jeszcze o tym nie wiedziała, ale ów silny człowiek, którego tak poszukiwała, znajdował się wśród nich. Rycerze uczynili go niezłomnym, a w każdym razie niewiele brakowało, by można go było tak nazwać.

Ciężko jednak musiał za to zapłacić.

Pięciu rycerzy, przybyłych z mglistej, dawno minionej przeszłości, z wysokości końskich grzbietów obserwowało dom, stojący pomiędzy morzem a skalną ścianą.

„Zasługujemy na wielki szacunek po naszym bohaterskim czynie, jakiego dokonaliśmy na pustym, zaśnieżonym trakcie, przyjaciele!”

„O, tak, ci łajdacy, którzy nadjechali owym przerażającym powozem bez koni, uczynili dokładnie to, na co mieliśmy nadzieję. Przerażeni nieoczekiwanym widokiem, pomknęli wprost w objęcia zagłady”.

„Od tamtego czasu nie posunęli się daleko. Rozdzielili się, jedno z nich nie wie, gdzie znajdują się pozostali. Tracą tak cenny dla siebie czas”.

„To prawda, lecz są tu nasi wrogowie”.

„Oni nie są w stanie niczego dokonać bez swoich niewolników wywodzących się z teraźniejszości. Złość ich zalewa, bo muszą stać z boku, bezczynni, i nie mogą włączyć się do walki. Współdziałać mogą jedynie w chwili śmierci swoich ofiar”.

„Oby Bóg dał, by nie było więcej takich chwil”.

„Nigdy jeszcze nie znajdowaliśmy się równie blisko celu. Nie wolno nam spuszczać z oczu naszych dzielnych sprzymierzeńców, którzy mogą przynieść nam ratunek!”

7

Antonio bardzo chciał usłyszeć, co Gudrun ma do powiedzenia na temat matki Mortena i jej ojca.

Gospodyni chętnie zgodziła się spełnić tę prośbę i dodała, że być może będzie w stanie powiedzieć im również coś na temat matki tego ostatniego.

– A więc cofniemy się o jeszcze jedno pokolenie? – zdumiał się Antonio. – To naprawdę wspaniale!

Gudrun oprowadziła ich po domu.

– Ojej! – zdziwił się Morten. – Całkiem już zapomniałem, że schody są takie wysokie i wąskie.

Babcia odparła z naciskiem:

– Wydają ci się wysokie, ponieważ masz problemy z wejściem na górę, a wąskie dlatego, że urosłeś od swojego ostatniego pobytu tutaj.

No tak, Morten musiał przyznać jej rację.

Przyjaciele pomogli mu wspiąć się na piętro.

– Mój stary pokój – rzekł z nostalgią w głosie.

– Tak, teraz służy jako pokój gościnny. Będą tu spać dziewczęta.

Gudrun wskazała na przestrzeń ponad drzwiami.

– W tym właśnie miejscu został wyryty znak, kiedy moja córka Sigrid leżała martwa w środku. Wydaje mi się, że wciąż jeszcze można dostrzec jego zarys.

Jordi delikatnie powiódł palcami po pomalowanym drewnie.

– Tak, musiał być w tym miejscu.

Również Antonio sprawdził i zaraz pokiwał głową. On przecież miał już okazję oglądać kiedyś ów bardzo uproszczony znak ponad drzwiami Jordiego.

Ale w jego wypadku przeciwnicy się przeliczyli. Jordi nie umarł.

A może jednak?

– No a jak było przy śmierci twego męża? – spytał Antonio.

– On zmarł w naszej sypialni na dole. Tamten znak udało mi się usunąć. Ale też tam był i też nad drzwiami.

Na piętrze znajdowało się jeszcze tylko jedno pomieszczenie, funkcjonowało jako schowek. Gudrun weszła tam teraz i zabrała jakieś papiery i różne inne rzeczy.

– Niestety, po Jonasie, moim mężu, zostało mi bardzo niewiele. On przecież zmarł w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym…

– I od tamtej pory mieszkasz sama? – zdumiał się Antonio.

Gudrun uśmiechnęła się półgębkiem.

– No cóż, czy sama? Oficjalnie może i tak, ale w ciągu tych lat, które minęły, miałam kilku… hm… przyjaciół. Poza tym Sigrid, a później Morten spędzali tutaj dość długie okresy. Muszę jednak przyznać, iż rzeczywiście dobrze się czuję we własnym towarzystwie.

Zeszli z powrotem do jasnego, przyjemnego salonu. Gudrun powiedziała:

– Jonas zachęcał naszą córkę Sigrid do zapisywania w pamiętniku szczególnych wydarzeń z myślą o przekazaniu go ewentualnym dzieciom. Tak, tak, słyszałam, że jej pamiętnik już znaleźliście. Bardzo dobrze. Niestety, z przykrością muszę wam powiedzieć, że nigdy nie udało mi się odnaleźć pamiętnika mego męża, a tym bardziej jego matki, nieszczęsnej Anne Hansen. Ona również prowadziła zapiski, a w ostatnim okresie swego życia mieszkała właśnie tu. Oba dzienniki jednak gdzieś zniknęły. Mam wrażenie, że muszą być w tym samym miejscu. Tylko gdzie ich szukać?

– To wielka szkoda – przyznał Jordi.

– Owszem. Jedyną rzeczą, jaka nam po niej pozostała, jest napisana przez nią pojedyncza kartka. Niestety, po hiszpańsku. Nic więc nie mogliśmy z tego zrozumieć.

Obaj bracia nastawili uszu.

– Naprawdę pisała po hiszpańsku? A to dlaczego? – zdziwił się Antonio. – Przecież nie zdążyła poznać swojej matki, Any Navarro.

– Owszem, trochę ją znała. Anne miała pięć lat, kiedy Ana zmarła, a mieszkali wówczas w Hiszpanii. Ojciec Anne, Jon Hansen, pochodził stąd, wiele jednak podróżował, był wszak marynarzem, zostawił więc dziewczynkę pod opieką krewnych w Hiszpanii. Kiedy Anne miała dwadzieścia cztery lata, uciekła tutaj. Spodziewała się dziecka i była głęboko nieszczęśliwa. A potem zmarła w połogu, w wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat. Mój mąż więc nigdy nie poznał swojej matki. Zajęli się nim pewni ludzie z Selje i wyrósł na porządnego człowieka. Tylko tak mało czasu dane nam było przeżyć razem. Nasze jedyne dziecko, Sigrid, skończyła zaledwie trzy latka, gdy mój mąż osiągnął tę znienawidzoną granicę dwudziestego piątego roku życia i zmarł.

Koligacje były tak zawikłane, że Unni musiała od czasu do czasu zerkać na swoją kopię drzewa genealogicznego. Rzeczywiście, wszystko się zgadzało.

Antonia wyraźnie swędziały palce.

– Ta kartka z zapiskami po hiszpańsku…? Przecież my obaj, Jordi i ja, biegle mówimy po hiszpańsku.

– Ach, to wspaniale! Poczekajcie, zaraz zobaczę, gdzie ona może być…

Gudrun przerzucała nieliczne papiery. Było w nich najwięcej świadectw chrztu i podobnych oficjalnych dokumentów.

– Jest! To to! Stary papier i spłowiały, ale mam nadzieję, że będziecie w stanie go odczytać.

Pożądliwie rzucili się na zapiski, tłumacząc je na zmianę i z trudem przedzierając się przez na pół zatarte litery.

„Tam, gdzie dzwony… dzwoniły na… Ave… leży mój kuferek. W świętej… ziemi niech spoczywa moja… wiedza… by nikt niewierny… jej nie zbrukał”.

– Ave? – powtórzyła Vesla. – Co to może oznaczać? I o jakiej świętej ziemi mowa?

Twarz Gudrun się rozjaśniła.

– „Tam, gdzie dzwony dzwoniły na Ave, w świętej ziemi”. Klasztor! Ruiny klasztoru na wyspie Selji, tu niedaleko!

– Ależ oczywiście! – zawtórował jej Morten. – Ale wobec tego pamiętnik dziadka nie może się tam znajdować.

– Raczej nie – przyznała w zamyśleniu Gudrun. – Mój mąż nie znał hiszpańskiego, nie wiedział więc, gdzie może być ukryty dziennik jego matki.