– Elio, prawda? – spytał Jordi. – Ja też już o nim myślałem. Bardzo możliwe, że on jeszcze żyje.
– Oczywiście – zapaliła się Unni. – Jeśli żyje, to ma zaledwie sześćdziesiąt sześć lat, to przecież żaden wiek.
– Masz rację – uśmiechnął się do niej Jordi, a oczy rozjaśniły mu się ciepłem i wyraźną sympatią dla dziewczyny. – Próbowałem już szukać Elia, na razie jednak bez rezultatu.
– Nie mogłeś sprawdzić w książce telefonicznej? – podsunęła Vesla.
Jordi popatrzył na nią tak chłodno i intensywnie, że aż zamigotało jej w oczach. Pokręcił głową ze smutnym uśmiechem.
– W hiszpańskich książkach telefonicznych każdy zamieszczony jest z dwoma nazwiskami. Powiedzmy Navarro, nazwisko jego ojca, dalej zaś jest nazwisko matki, którego nie znamy, imię natomiast zapisywane jest tylko inicjałem. Zamiast Elio mamy więc E. Jedyne, czym mogłem się kierować, to „Navarro, nieznane nazwisko panieńskie matki, E. „. A wiesz, ilu Navarrów jest w Hiszpanii? Gdybym przynajmniej wiedział, w jakim regionie kraju on może mieszkać! Niestety, nawet o tym nie miałem pojęcia.
– Wielka szkoda – stwierdziła Gudrun.
– Owszem, ale Antonio podsunął mi inny ślad…
– Ja? Co? Gdzie? Kiedy?
– Tegoroczne wydanie „Co, gdzie, kiedy?” – mruknęła Unni. – Mów dalej, Jordi!
– Muszę przyznać, że cała ta opowieść zaczyna się stawać nieco chaotyczna – powiedział Jordi. – Chyba straciłem wątek.
– Rzeczywiście, za dużo gadamy i za wiele pytamy – przyznała Gudrun. – Lepiej będzie, jak opowiesz o wszystkim po kolei, a my dopiero na koniec zadamy ci pytania. Możecie je sobie zapisywać, żeby nikt o niczym nie zapomniał.
Pomysł ten uznali za świetny. Unni miała przed sobą notes, teraz szczodrze rozdała wszystkim kartki, znalazła się też dostateczna liczba długopisów. Na pytanie Antonia Unni odrzekła, że przez cały czas notowała sobie rozmaite „dlaczego”, które jej przyszły do głowy. Mieli wszak, przyglądając się przeszłości, szukać odpowiedzi na wieje różnych pytań współczesności. Gdy Antonio i Morten pochwalili Unni, dziewczyna aż rozpromieniła się z dumy i przejęcia.
Wszystko było takie cudowne i wspaniale, życie nie mogło już być piękniejsze. Przyjaciele, piękny, jasny dzień, Jordi, poczucie więzi łączące ich wszystkich, te tak niezmiernie ciekawe sprawy…
Nim jednak dzień minął, radość Unni miała przygasnąć.
Na razie jednak nikt się nie domyślał, co się stanie.
Jordi oznajmił:
– Jest jeszcze jedna tylko rzecz, którą chciałbym wam pokazać, nim wrócę do swojej opowieści.
Wszyscy natychmiast skierowali na niego uwagę.
Jordi namyślał się chwilę, nim zaczął:
– Wspominałem o rozmowie z ojcem, która miała miejsce w roku jego śmierci. Pokazał mi on coś bardzo istotnego, co zobaczyłem znów kilka lat temu w innej formie, na innym materiale. Ojciec miał kawałek papieru, na którym ktoś dawno temu narysował prawdziwy znak, w jego pełnej pierwotnej formie. Skąd ojciec wziął ten papier, tego mi nie powiedział albo może ja zapomniałem, miałem przecież tylko pięć lat. Nigdy więcej nie widziałem tej kartki, chociaż przeszukiwałem cały dom. Ponieważ jednak zetknąłem się z tym znakiem całkiem niedawno, minionej nocy na Widmowym Dworze postarałem się naszkicować go z pamięci. Bardzo cię przepraszam, Mortenie – w oczach Jordiego zapaliły się ogniki wesołości – ale wydaje mi się, że zrozumiesz, dlaczego się śmiałem, kiedy zobaczyłem tę twoją szczotkę do zamiatania czy jak to nazwać. Znak był prawdopodobnie kopiowany niezliczoną ilość razy w ciągu wielu lat i przez to bardzo się uprościł i rozmył. Proszę, oto i on.
Wyjął kawałek papieru i rozłożył go.
– Ależ to przecież dwugłowy orzeł! – wykrzyknął Antonio. – Sądziłem, że jego miejsce jest w heraldyce rosyjskiej i niemieckiej.
– W Hiszpanii również był spotykany, w niektórych rodach. Ale to wcale nie jest orzeł, lecz dwugłowy gryf, a to, doprawdy, wielka rzadkość. W żadnym innym miejscu nie widziano nigdy podobnego herbu jak ten.
Wtrąciła się również Unni:
– Tak, tu jest napisane to, co mówiłeś: „VENCED SANCTUM OFFICIUM”. I „AMOR ILIMITADO SOLAMENTE”. Ale co oznaczają litery „G A C V N”?
– Do tego wrócimy później. Wasze oczy muszą jakoś znieść moje niezdarne próby artystyczne, swobodne rysowanie z pamięci może mieć bardzo różne skutki.
– Nie tak jednak dziwne jak to, że herb z upływem czasu przemienił się w miotłę – roześmiał się Morten.
– Ale co w środku czegoś tak pompatycznego jak rodowy herb robi zwyczajna sroka? – zastanawiała się Unni.
– To ma swoje dość konkretne wyjaśnienie. Jeszcze do tego wrócę. Ale… Czy tylko ja jestem głodny?
Nie, wszyscy przyznali się do ssania w żołądku, wspólnie przygotowali więc obiad, a podczas jedzenia rozmawiali o bardzo zwyczajnych sprawach.
Po posiłku znów usiedli, gotowi słuchać.
9
Szesnastoletni Jordi obudzi! się o szarym świcie, nieprzyjemnie roztrzęsiony jakby echem snu, którego z początku nie mógł przywołać w pamięci.
Z wolna wyławiał szczegół po szczególe.
To było coś przerażającego, duszącego. Trumny ustawione w grobowcu. On także leżał w jednej z trumien, wieko było zakryte. Znajdowały się tam również sarkofagi, zaglądał do nich, tak jak to można robić we śnie, bez żadnych przeszkód czy granic nie do pokonania.
Ani trochę nie spodobało mu się to, co zobaczył. W trumnach spoczywały zwłoki nietknięte do tego stopnia, że był w stanie rozróżnić piękne rysy twarzy, a także wyszukane staroświeckie stroje. Dostrzegł też sztylet wystający z piersi najbliżej spoczywającego ciała.
Bez względu na to, jak bardzo się wysilał, nie był w stanie przypomnieć sobie nic więcej poza odczuciem klaustrofobii, próbami uniesienia pokrywy i własnymi krzykami, których nikt nie słyszał, w tym miejscu bowiem nie było żadnego żywego człowieka.
Wciąż roztrzęsiony, z trudem chwytając oddech, Jordi zastanawiał się, czy w trumnach ujrzał rycerzy. Przypuszczał jednak, że musiało być inaczej. Ojciec opowiadał mu o rycerzach, a także o mnichach w służbie inkwizycji, których Jordi powinien się wystrzegać. Gdyby zobaczył ich na jawie, oznaczałoby to, że jego czas dobiegł końca.
Owszem, Jordi widział już obie te grupy, na razie jednak tylko w snach. Słyszał kuszące nawoływania mnichów, rycerze zaś bez końca go ponaglali. „Spiesz się, spiesz!”
Teraz nie miał kogo spytać o radę. Został sam i sam jeden ponosił odpowiedzialność za Antonia. Swój niepokój i lęk musiał odłożyć na bok.
Bardzo pragnął wyjechać do Hiszpanii, by tam na miejscu zająć się zbadaniem tajemnicy. Na razie, niestety, było to niemożliwe, nie miał ani czasu, ani pieniędzy. Dobrowolnie przestał się uczyć, żeby móc zarabiać pieniądze na wykształcenie Antonia. Brał wszystkie prace, jakie tylko mu proponowano, pod jednym warunkiem: musiały być dobrze płatne. Nocami zaś przesiadywał nad tłumaczeniami – z hiszpańskiego i na hiszpański.
Jego działania skomplikowały się naprawdę dopiero wtedy, gdy odkrył istnienie Mortena.
Wiedział, że musi chronić młodego chłopca. W jaki jednak sposób mógł to robić? Antonio i Morten nie mieszkali nawet w pobliżu. No, ale Morten miał jeszcze czas.
Wprawdzie Jordi był przygotowany, że coś takiego się zdarzy, lecz mimo wszystko pierwszy pergamin, który pojawił się w jego dwudzieste pierwsze urodziny, wywołał szok.
Widniał na nim ten sam znak, który kiedyś pokazał mu ojciec. Niestety, tu znak był tak zatarty, że po dwugłowym gryfie i napisach pozostały jedynie nieliczne ślady. Jordi cieszył się, że wcześniej miał okazję oglądać ten herb, bo inaczej nic nie zrozumiałby z rysunku.