Czarownica wiedziała, co uczynili rycerze. Sama brała w tym udział. Teraz tylko ona znała prawdę. Nie zamierzała jednak nic mówić, nie tutaj i nie teraz.
Gdy jednak oszołomiony napitkami mnichów Wamba, pomrukując coś, z trudem wystąpił naprzód i wypowiedział swoje przekleństwo, Urraca ukazała się w rozszczepionym świetle wpadających do środka promieni słońca.
Czarownica nie miała mocy unicestwienia kary, lecz jedynie jej złagodzenie. Krzyknęła, że jeśli któryś z potomków rycerzy zdoła rozwiązać ów tajemniczy węzeł, jaki zawiązali ich przodkowie, to rycerze odzyskają spokój.
Jej śmiałość rozdrażniła Wambę. Rzucił na kobietę zaklęcie, lecz ona w porę się uchyliła.
Czarownik zawołał wtedy chrapliwym głosem:
„Trudno im będzie tego dokonać, ty czarownico bez znaczenia! Pierworodni, jedyni, którzy będą w stanie ocalić swych nędznych przodków, zdołają przeżyć zaledwie dwadzieścia pięć zim. Nie będą mieli czasu na znalezienie odpowiedzi, nie starczy im czasu na spłodzenie dzieci… „
„O tym ostatnim nic nie wiesz, obrzydliwa zmoro z otchłani! Gdyby nawet w istocie nie zdążyli, zadanie przejdzie na pierworodnych ich rodzeństwa. Takie wyjście szlachetni rycerze muszą mieć, a ich rody tak łatwo nie wymrą!”
Wamba zgodził się na ten kompromis. Żadne z nich bowiem nie było w stanie całkowicie odwrócić czarów drugiego.
„Ci twoi żałośni rycerze nie będą natomiast mieli możliwości przekazania swoim potomnym, co ci muszą robić. Zaklinam im głosy, nie wolno im rozmawiać na ten temat”.
„Ten czar drogo będzie kosztował twoich złych przyjaciół” – odgryzła się Urraca. Trudno jej było oddychać w dusznej, przerażającej atmosferze wśród odoru palonego ciała i ciepłej jeszcze krwi. Ogarnęła ją wielka rozpacz, lecz wciąż nie chciała się poddać.
„Nie wyobrażaj sobie, że twoim katom, mordercom, ujdzie to płazem. Skazuję ich teraz na oślepienie wielką zdobyczą, jaką przyniesie rozwiązanie zagadki. Przez całe wieki będą jej szukać”.
Tym razem Wamba, pomimo zamroczenia umysłu, zareagował bystro.
„Ha, tym samym sprzedałaś swoich przyjaciół! To oznacza bowiem, że moi przyjaciele mnisi będą deptać twoim rycerzom po piętach i dręczyć ich nawet w świecie duchów, dopóki ci nie ujawnią tajemnicy”.
„Jaką korzyść będą z tego mieli? Jako duchy nie zdołają dotrzeć ani do tajemnicy, ani do moich przyjaciół, ani też do ich potomków. Lędźwie mnichów nie spłodziły żadnego dziecka, więc w ich pożałowania godnych uczynkach nie pomoże im żaden potomek”.
„Tak ci się wydaje, czarownico” – zaśmiał się drwiąco jeden z trzynastu katów, którzy pełni uniesienia i zachwytu obserwowali całą tę scenę ze swych miejsc przy narzędziach tortur. Po ich gładkich czaszkach płynął pot, złe twarze pokryte były sadzą, a na ramionach, widocznych spod podwiniętych rękawów szat, rany czerwienią odcinały się od czerni. W torturowanie więźniów włożyli całą duszę i nawet nie zauważyli, że sami odnieśli obrażenia.
Ręka Urraki podniosła się do góry. Jej palce wskazały na tego mnicha, który się odezwał.
„To znaczy, że winien jesteś również cudzołóstwa. Bądź przeklęty, szatański pomiocie!”
Syknęła coś niezrozumiałego, a katów inkwizycji zostało teraz jedynie dwunastu.
Pozostali byli tym wyraźnie wstrząśnięci.
„Odpowiesz za to, wiedźmo!” – wrzasnął Wamba.
Tylko jeden z rycerzy wciąż pozostawał przy życiu. Po nie mających końca dniach, wypełnionych nieznośnym bólem i upokorzeniem, pozostali musieli się poddać. Ich chrapliwe oddechy umilkły.
Pozostały przy życiu rycerz przesłoniętymi mgłą cierpienia oczami patrzył, jak Wamba potężnym zaklęciem zsyła na Urracę śmiercionośną błyskawicę.
Wreszcie również i ten rycerz, najmłodszy, zmarł. Jego oczy zgasły. Z tych, którzy znali tajemnicę, nie pozostał już nikt.
12
Stary rycerz zakończył swą opowieść. Jego blada twarz pod mnisim kapturem wyraźnie się uspokoiła.
„Resztę już znasz” – przekazał swoje myśli Jordiemu, który nagle poczuł, że ciało ma napięte jak stal w obronie przed zimnem i emocjami.
Rycerz wysokiego rodu podjął:
„Jeździliśmy konno przez stulecia, bez chwili wytchnienia, szukając kogoś, kto zdoła rozwiązać zagadkę i wyzwoli nas spod przekleństwa. I kto będzie w stanie uratować również naszych nieszczęsnych potomków. Patrzyliśmy, jak wymierają, jedna gałąź po drugiej. Na początku dziedzictwo przekazane zostało wszystkim dzieciom, które miało nas pięciu. Lecz już w następnym pokoleniu przekleństwo spadło jedynie na pierworodnych lub na najstarsze dzieci ich rodzeństwa. Zaczęliśmy więc od kilku gałęzi, jak zapewne rozumiesz, było to zasługą Urraki. Późniejsze pokolenia długo opierały się śmiertelnej klątwie, jaka na nich spadła. Powoli jednak rody wymierały. Teraz nasza nadzieja wiąże się zaledwie z garstką ludzi”.
– To już zrozumiałem – odparł Jordi, z całych sił starając się nie szczękać zębami.
„Dobrze. Liczyliśmy na ciebie, ty bowiem jesteś najsilniejszy z tych, którzy obecnie żyją. Ale twój czas upłynął!”
Jordiemu serce zaczęło walić jak młotem.
– Wiem, że tak jest.
„Zostało ci zaledwie kilka dni na to, by rozwiązać naszą zagadkę, a tym samym nas wyzwolić, lub na to, by spłodzić dziecko”.
– Niestety, nic już nie mogę uczynić! – krzyknął Jordi. – Czas jest zbyt krótki na to, by znaleźć coś, co jest mi zupełnie nieznane. Nie chcę też wyrządzać dziecku ogromnej krzywdy, jaką byłoby obarczenie go tak ciężkim brzemieniem.
„To znaczy, że dziedzictwo przejdzie na przyszłe dziecko twego brata”.
– Ach, nie!
„Pozostaje więc tylko jedna możliwość: Znajdź odpowiednią kobietę dla młodego Mortena”.
Myśli w głowie Jordiego wirowały gorączkowo. Ach, Morten, Morten, jakże ocalić tego chłopca!
Myśli starego były monotonne, hipnotyzujące.
„Znajdź najpiękniejszą, najlepszą i najmądrzejszą kobietę, jaką tylko znasz, dla tego młodego chłopca. Jeśli o ciebie chodzi, jest już za późno, ale dziedzictwo nie umrze, a nie chcesz, by obarczone nim zostały ewentualne przyszłe dzieci twego brata. Znajdź więc tę najlepszą, jaką znasz”.
– To jakbym utoczył krwi z własnego serca – szepnął Jordi, czując smutek przygniatający go do ziemi.
„Innego wyjścia nie ma”.
– Zaczekajcie, zaczekajcie! – powiedział bez tchu. Pewna myśl, która wcześniej przyszła mu do głowy, przebudziła się na nowo.
Popatrzyli na niego z uwagą. Jordi był tak podniecony, że zapomniał o konieczności trzymania pochodni w górze. Teraz podniósł ją od nowa.
– Darujcie mi jeszcze dziesięć lat! Przysięgam, że uczynię wszystko, by rozwiązać zagadkę i was uwolnić.
Popatrzyli na siebie, długo, w milczeniu. Jordi nie był w stanie wychwycić myśli, jakie między sobą wymieniali.
Wreszcie stary odwrócił się w jego stronę, zaś pozostali wpatrywali się w Jordiego z przyrodzoną arystokracji chłodną dumą.
„Nie wiemy, czy mamy dość mocy, by to uczynić. A dziesięć lat z całą pewnością przekracza nasze możliwości. Być może jednak jesteśmy w stanie darować ci pięć lat, lecz nie wiemy tego na pewno. Ale to będzie cię drogo kosztować”.
Nadzieja uczyniła Jordiego lekkomyślnym.
– Mówcie, ile. Spełnię wszystko, o co poprosicie.
Rycerze zesztywnieli.
„My nigdy nie prosimy – krótko odrzekł najstarszy. – My żądamy i obdarzamy łaską. Dostaniesz jeszcze pięć lat, jeśli zgodzisz się przystąpić do naszej gromady”.
Jordi poczuł, że blednie.
„To jedyne, co możemy zrobić. Nie mamy żadnej władzy nad żywymi, a zaklęcie Wamby wciąż zachowało swoją moc. Nie wiemy też, do jakiego stopnia Urraca zdołała złagodzić przekleństwo, tak więc… jedynie jeśli zgodzisz się towarzyszyć nam w drodze przez życie zmarłych, możesz otrzymać ten czas”.